W środę 18 listopada Paweł Lęcki zamieścił na swoim fejsbukowym profilu tekst, który – z uwagi na podjęte tam problemy – postanowiliśmy zamieścić na stronie OE, co niniejszym czynimy –  w pełnej jego wersji:

 

Foto:www.facebook.com/pawel.lecki79

 

Paweł Lęcki

 

Próbuję zrozumieć*, dlaczego moi bardzo różnorodni uczniowie są w pracy, a w zasadzie nawet bardziej, gdyż większość prac trwa osiem godzin, a dzieciaki, z którymi rozmawiam, są w pracy o wiele dłużej.

 

Odpalają się o ósmej rano, kończą między piętnastą lub szesnastą. To w zasadzie wychodzi idealnie, gdyż w tych godzinach i tak nie mogą wyjść z domu, gdyż jeśli mają poniżej szesnastu lat, to muszą być w więzieniu.

 

Po szesnastej też nie bardzo mogą wyjść, gdyż z jednej pracy w szkole przenoszą się do drugiej pracy, tak zwanej domowej, choć nikt tak naprawdę nie ma sensownego wyjaśnienia na to, dlaczego młody człowiek musi nieustannie zajmować się wykonywaniem poleceń, a szkoła na edukacji zdalnej jest domem w zasadzie permanentnie.

 

Chciałbym zrozumieć sprawdziany na zdalnej edukacji. Już nawet nie tyle, że są, ale w takiej ilości. Jakby to miało coś zmienić. Przecież i tak wszyscy wiedzą, że na tych kamerkach bez wizji, wśród tego przerywanego dźwięku nikt nie zapamięta jakoś szczególnie dużo. Tym bardziej, gdy będzie się tworzyło atmosferę strachu. Strach jest najgorszą formą edukacji.

 

Chciałbym zrozumieć nauczycieli, którzy wstawiają jedynkę, gdy uczeń się nie odezwie. Gdy nie wyśle pracy na czas. Gdy spóźni się z połączeniem. Oczywiście, że są wśród młodych ludzi lenie i nieroby. Ale skąd wiadomo, kto jest nimi na zdalnej edukacji? Zostało to jakoś oficjalnie ustalone?

 

Chciałbym zrozumieć, ile można zrobić sprawdzianów z niczego, bo wyświetlanie filmu i odpytka z niego, to nie jest edukacja. Chciałbym zrozumieć, jak można zarzucić młodych pracami domowymi, gdy wszyscy siedzą w domach. Chciałbym zrozumieć, jak można uznać, że siedzenie przed komputerem jest najbardziej zajebistą sprawą pod słońcem, gdy po lekcji online każe się uczniom pracować w domu i wysłać pracę pod reżimem do siedemnastej. Sekundę później to już będzie gałka.

 

Chciałbym zrozumieć, jak nie uwzględnia się rodziców, którzy w klasach młodszych muszą być nauczycielami.

 

 

Skoro Polska, jako państwo tego nie rozumie, to dlaczego nie rozumieją tego nauczyciele?

 

Chciałbym zrozumieć, dlaczego jest tak, że jest całe mnóstwo dobrych nauczycieli, ale nie wszyscy mają odwagę, żeby powiedzieć, że wcale nie trzeba wystawić miliona ocen, w zasadzie w ogóle nie trzeba wystawiać ocen poza semestralną i roczną, że prace domowe w większości nie mają sensu, o ile nie dają sensu działaniom młodych ludzi, że nie trzeba spieszyć się z podstawą programową, że dzieciaki nie mogą być dłużej w pracy niż ich rodzice, że ilość sprawdzianów nie przekłada się na wyniki. 

 

Że z dzieciakami po prostu czasem trzeba pogadać? Przy okazji realizując materiał? Przy okazji ich wspierając? Ucząc bez traktowania ich jak półgłówków?

 

Przemysław Czarnek nie jest naszym największym problemem. Większość błędnych decyzji podejmujemy bez udziału Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Zawsze tak było.

 

Podstawy programowe, kuratoria oświaty, roszczeniowi rodzice, nie są wystarczającym usprawiedliwieniem naszych własnych lęków, zaniechań, głupot, błędów.

 

To my, nauczyciele, najbardziej decydujemy o tym, czy robimy coś dobrze, czy źle.

 

Naszych braków w odwadze i empatii nie można nieustannie zrzucać na okoliczności zewnętrze.

 

Niektórzy rodzice też powinni się zastanowić, czy ich dzieci są firmą do zdawania egzaminów i pasków na świadectwie, sukcesów życiowych w postaci punktów, czy jednak są to po prostu dzieciaki, które potrzebują bliskości i uważności na to, co mają do powiedzenia.

 

 

Źródło: www.facebook.com/pawel.lecki79

 

 

 

*Pogrubienia i podkreślania fragmentów zamieszczonego tekstu – redakcja OE



Zostaw odpowiedź