Foto: www.uni.lodz.pl

 

Prof. dr hab. Bogusław Śliwerski podczas uroczystości wręczenia mu, już piątego, tytułu doktora honoris causa – tym razem na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie – 25 czerwca 2020 roku.

 

 

 

Prof. Bogusław Śliwerski podzielił się wczoraj (20 listopada 2023 r.) na blogu swoimi poglądami na temat jednego  z celów, upublicznionych przez przygotowującą się do objęcia rządów koalicję, adresowanych do sfery oświaty. Zamieszczamy cały ten tekst, bez skrótów. Wyróżnienia fragmentów tekstu podkreśleniami lub pogrubioną czcionką – redakcja OE:

 

 

Czy populizm ma rozstrzygać o procesie kształcenia w szkolnictwie publicznym

 

Muszę przyznać, że ze zdumieniem odnotowuję m.in. jedno z populistycznych ustaleń programowych Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy, które brzmi: „Ograniczymy obowiązki związane z zadawaniem prac domowych, tak by czas po szkole był przeznaczony tylko dla rodziny i rozwijania swoich pasji”. Zastanawiam się, co kryje się za ograniczeniem owych obowiązków? Dlaczego ma ono dotyczyć nauczycieli, skoro oni nie mają nic do powiedzenia w kwestii ramowych planów nauczania, wysokości ich wynagrodzeń, wymaganych kwalifikacji zawodowych (mamy już w szkołach tysiące nauczycieli bez kwalifikacji), czasu pracy oraz przestrzeni architektonicznej (uwięzienie w systemie klasowo-lekcyjnym).

 

Czy rzeczywiście należało wprowadzać na poziomie tworzenia programu potencjalnej koalicji rządowej rozwiązanie, które jest absurdalne ze względu na jego treść, polityczne zobowiązanie, a więc jego populistyczny charakter? Nie ma to nic wspólnego z współczesną dydaktyką ogólną oraz szczegółową. Jeśli politycy uważają, że można w tak niepoważny sposób formułować przesłanki rzekomych zmian w edukacji szkolnej, to nie wróżę tej koalicji długiego trwania przynajmniej w tej sferze publicznej.

 

Kompromitacja już na początku drogi do władzy źle jej wróży, bo oznacza, że znowu, jak czyniła to Zjednoczona Prawica, podstawą regulacji oświatowych będą opinie ludu, niekompetentnych środowisk, które wprawdzie będą służyć temu, by ów postulat można było szybko zrealizować i chlubić się tym po jakimś czasie, ale z jakością procesu kształcenia nie będzie to miało nic wspólnego.

 

Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie jestem zachwycony i nie akceptuję obowiązujących praktyk nauczycielskich, które polegają na codziennym zadawaniu przez każdego nauczyciela przedmiotu (modułu zajęć) na następny dzień zadań domowych bez liczenia się z czasem pracy uczniów. Mamy w polskim szkolnictwie patologiczną sytuację przerzucania przez część nieodpowiedzialnych, niekompetentnych lub wypalonych już zawodowo nauczycieli odpowiedzialności za sens uczenia się na samych uczniów, a w tle – także na ich rodziców, by ci ostatni finansowali korepetycje ich koleżankom i kolegom.

 

Dziwię się, że w sprawie prac domowych muszą wypowiadać się politycy, by przypodobać się swoim wyborcom, skoro podobnie uczyniła ministra Anna Zalewska, rujnując tym samym ustrój szkolny, tylko i wyłącznie ze względu na wyniki sondaży opinii publicznej, a nie z powodu wyników badań naukowych, które by uzasadniały powód takiego działania. Jeśli dochodzący do władzy nie zaczną kierować się – w przypadku m.in. edukacji publicznej – wiedzą naukową, tylko znowu najważniejsze dla nich będą sondaże opinii publicznej, to zapewniam, że szybko zyskają poziom odrzucenia ze strony społeczeństwa w A.D. 2023. Czas skończyć z inżynierią społeczną dla sprawowania władzy, bo powinniśmy rozwijać społeczeństwo wiedzy, a nie ignorantów, półanalfabetów czy analfabetów funkcjonalnych.

 

Warto zatem, póki jeszcze jest na to czas, „puknąć się w głowę” i zastanowić nad tym: Czym jest szkoła, a nie czyją ona ma być? Na czym polega proces efektywnego uczenia się? Po co jest nauczycielom wiedza z psychologii uczenia się, neuropsychologii, psychologii różnic, psychologii środowiskowej i psychologii społecznej oraz po co rozwijana jest na świecie dydaktyka ogólna i specjalistyczna? Jeśli jest to „krok ku nowemu rządowi”, to jest to krok nad przepaścią.

 

Kilkanaście lat temu PO i PSL finansowało badania diagnostyczne dotyczące czasu pracy nauczycieli. Inna rzecz, że były one w IBE zmanipulowane, bo miały służyć zwiększeniu liczby efektywnych godzin pracy nauczycieli w klasie szkolnej. Może zatem ktoś wreszcie poprowadzi badania krajowe dotyczące rzeczywistego czasu pracy uczniów? Jeśli ma powrócić w zarządzaniu oświatą troska o PRAWDĘ I DOBRO WSPÓLNE, to najwyższy czas oddać ją w ręce ekspertów, którzy powinni przygotować solidny raport o stanie polskiej edukacji, jej mocnych i patologicznych stronach, a przy tym nie powinni być zobowiązani do politycznej poprawności. Ci, którzy dotychczas służyli innym celom niż dociekanie prawdy, zostali już zapisani jako fałszerze świadomości społecznej.

 

 

 

Źródło: www.sliwerski-pedagog.blogspot.com

 



Zostaw odpowiedź