Wczoraj (15 czerwca 20-21r.) na blogu Eduopticum, prowadzący go Robert Raczyński zamieścił nowy post: „Glottomity* metodyczne,…”. Ze względu na rozmiary tego tekstu zamieszczamy jedynie jego fragmenty, odsyłając po pełną wersję do źródła:

 

Na temat oświatowej mitologii pisałem już wielokrotnie i raczej pogodziłem się już z jej fatalną siłą, wynikającą z głęboko ludzkiej potrzeby snucia i słuchania terapeutycznych opowieści, baśni, oferujących cudowne i proste sposoby rozwiązywania skomplikowanych problemów. Baśnie i padania spełniają ważną rolę w życiu społecznym homo sapiens, nie wydaje mi się jednak, by na nich właśnie należało opierać jego organizację w XXI wieku. Niestety, mam wrażenie, że współczesne społeczeństwo coraz bardziej skłania się ku myśleniu magicznemu, które zwykliśmy kojarzyć raczej ze stereotypem Średniowiecza, niż z epoką Internetu. Paradoksalnie, upowszechnienie komunikacji totalnej wzmacnia ten trend. Sama możliwość lub pozory „dialogu” zastępują ludziom proces wyciągania wniosków z interakcji i utwierdzają ich w przekonaniu, że kliknięcie w wyszukiwarkę, przeczytanie komentarza na jakimś blogu, czy forum załatwia sprawę – na wszystko jest odpowiedź, szybka i tania pigułka, remedium na całe zło.

 

Nieprzebrana mnogość odpowiedzi na wszelkie pytania powoduje zobojętnienie lub prowokuje większość ludzi do przyjęcia postawy bezkrytycznej wszystkie głosy stają się równocenne. Na dłuższą metę jednak, na swój dość prymitywny, ale od milionów lat skuteczny sposób, mózg homininów opiera się takiemu ponowoczesnemu myśleniu – głęboko w jego strukturze, zakodowany jest dający poczucie bezpieczeństwa trybalizm. Skoro wszystko jest równie ważne i równie prawdopodobne, dlaczego odpowiedź, która z jakichś względów bardziej odpowiada mnie i moim znajomym nie może być lepsza i „prawdziwsza” od innych? Plemienność każe wybrać sobie subiektywnie atrakcyjną bańkę informacyjną i znaleźć się w bezpiecznym, swojskim, choć z konieczności zamkniętym kręgu, izolującym od reszty coraz szybciej rozszerzającego się wszechświata narracji. Dotyczy to również edukacji. Także tej bliskiej mi, językowej.

 

Co jakiś czas (na ogół w momentach kulminacyjnych roku szkolnego), w sieci pojawiają się alarmistyczne teksty, sugerujące, że w nauczaniu języków źle się dzieje. Bardzo często są to dość rzeczowe analizy, którym trudno zarzucić nierzetelność. Na ogół trafnie punktują one wszelkie szkolne niedociągnięcia, diagnozują nauczycielskie błędy oraz suflują proste i oczywiste (a jakże) rozwiązania. Problem z tymi „rozwiązaniami” polega na tym, że niemal zupełnie odcięte są od tła, na które składają się zjawiska biologiczne, społeczne, polityczne, socjologiczne, ekonomiczne i wiele innych – jednym słowem, „abstrahują od układu odniesienia”. Ich naturalnym środowiskiem są właśnie internetowe fora oświatowych koperników, co raz to wstrzymujących jakieś zmurszałe słońce pruskiej edukacji i poruszających ziemię nowego paradygmatu, blogi i książki wieszczy zawsze przyszłej szkolnej zmiany, niezliczone konferencje belferskiego chciejstwa i urzędowego optymizmu, szkolenia z półprawd, szamaństwa i pseudonauki oraz teatrzyk lekcji pokazowych, którego repertuar składa się wyłącznie z premier. […]

 

Wypadałoby w tym miejscu zadać sobie pytanie o źródło mojego przekonania o zmitologizowaniu koncepcji współczesnej edukacji, której gałąź lingwistyczna, jak mi się wydaje, przoduje w liczbie narosłych nieporozumień i nadinterpretacji. Może po prostu powielam mit o znaku przeciwnym? Może zamknąłem się, chętnie i dobrowolnie, w jednej z tysięcy komór pogłosowych, w których entuzjaści baśni dowolnej ochoczo lajkują swoje wymysły i przybijają wirtualne piątki, zwierając szeregi przeciw myślącym inaczej? Trzeba przyznać, że jest to możliwe, ale z kilku względów niezbyt prawdopodobne. […]

 

W takiej właśnie postaci funkcjonują w mediach i w świadomości powiększającej się grupy odbiorców, niebędących w stanie pojąć istoty rozdźwięku między obietnicami oświatowych wieszczów, a rzeczywistością doświadczaną przez ich dzieci. Większość z nich nie dopuszcza do siebie myśli, że winę za ten stan rzeczy ponoszą nie tylko nauczyciele i ich anegdotyczne lenistwo, ale całe mnóstwo czynników, których część sami nieświadomie akceptują i których wiele ma w istniejących warunkach społecznych i ekonomicznych charakter obiektywny. Nie mam złudzeń co do skuteczności tej, mam nadzieję, racjonalnej perswazji, ale wymienię tu i omówię kilka największych mitów, którymi od lat karmi siebie i swoje spragnione bajek podmioty pop-dydaktyka lingwistyczna.

 

Na początek, mitologia metodyczna:

 

Istnieją uniwersalne, nadzwyczaj skuteczne metody nauczania języków obcych. Jest z nimi dokładnie tak samo jak z dietą cud, maścią na porost włosów i tabletkami na powiększenie penisa – każdy o nich słyszał, niewielu doświadczyło, ale co jakiś czas (często nawracająco) robią nadzieję naiwnym, którzy, owszem, języka obcego chętnie by się nauczyli, ale zapału wystarcza im na jakiś miesiąc. Mają one jeszcze jedną wspólną, intrygującą właściwość: Z niewiadomych względów, nauczyciele, którzy powinni być nimi żywotnie zainteresowani, nie chcą ich stosować i regularnie, co roku wypuszczać w świat tysiące zadowolonych absolwentów, płynnie porozumiewających się w języku wybranym. Mają w pogardzie metodę Krebsa, SITA, neurodydaktykę, itp. Ani chybi, jakiś spisek. […]

 

Najlepsza jest metoda naturalna. Przez zabawę. Przez interakcję. W kręgu. Na podłodze. W fińskim lesie. Broń Boże w ławce! Przepraszam, ale to trzeci rodzaj prawdy w ujęciu tischnerowskim. Na dzień dobry, co jest naturalnego w zabawie rozpoczynanej na dzwonek i kończonej odpytaniem ze znajomości reguł narzuconej gry? Na dodatek, Basia nie chce się dziś bawić z Franiem. A już na pewno nie w conditionals. Żadna szkoła, żeby nie wiem jakim orzeźwiającym prysznicem została obudzona i jak bezstresowa i miękko-kompetencyjna była, nigdy nie jest tworem naturalnym – zawsze będzie polegać na jakiejś manipulacji, której nie daje się zbyt długo ukrywać. […]

 

Powtórzę z całą mocą i odpowiedzialnością: W szkole, nie ma sposobu na naturalne implementowanie większości treści lingwistycznych, ze względu na silnie ograniczony czas ekspozycji na bodźce i treści, warunkowany przede wszystkim ich określoną częstotliwością występowania w ludzkiej interakcji. Można udawać, że klepanie w klasie dialogów naśladujących zamawianie hamburgera jest naturalne i praktyczne (o tym następnym razem, jeśli lubią Państwo bajki), ale taka sztuka z pewnością nie uda się nikomu, kto chciałby mi wmówić, że potrafi nauczyć kogoś w szkole imaginary past, czy subjunctive mode, „w sposób naturalny”.

 

cdn.

 

 

 


Cały tekst „Glottomity metodyczne,…”  – 
TUTAJ

 

 

 

Źródło: www.eduopticum.wordpress.com

 

 

*Glotto – o znaczeniu tego pojęcia – TUTAJ

 



Zostaw odpowiedź