Wczoraj (4 kwietnia 2023 r.) Robert Raczyński zamieścił na swoim blogu kolejny tekst – tym razem przedmiotem jego rozważań stały się nowe technologie i stosunek do nich większości nauczycielek i nauczycieli. Poniżej zamieszczamy wa fragmenty – początkowy i kończący – odsyłając zainteresowanych linkiem do pełnej wersji teko posta:

 

 

Przełomu naszego powszedniego…

 

Nowe technologie wywołują zwykle spore poruszenie i całą gamę mniej lub bardziej adekwatnych reakcji społecznych. Naturalnym jest, że techniki informatyczne, a zwłaszcza szersze zaistnienie w ogólnej świadomości potencjału sztucznej inteligencji, pobudza wyobraźnię i skłania do refleksji nad ich wykorzystaniem w oświacie. Taką refleksję miała z pewnością stanowić konferencja “Edukacja dla przyszłości”, zorganizowana przez Stowarzyszenie Cyfrowy Dialog.

 

Sądząc z jej krótkiego podsumowania na łamach Edunews.pl, na konferencji pominięto bardzo istotny element zagadnienia – kwestię komu tak naprawdę zależy, by nowoczesne technologie znalazły właściwe (to znaczy jakie?) miejsce w edukacji. To pytanie tylko z pozoru jest retoryczne, gdyż odpowiedź, że zależy wszystkim, najwyraźniej uznana przez uczestników za oczywistą, nie wytrzymuje konfrontacji z realiami. Jest to dość typowe dla wszystkich inicjatyw tego rodzaju – organizatorzy i uczestnicy z reguły zakładają, że sama teoretyczna słuszność propagowanej idei i potencjalne zyski z jej upowszechnienia stanowią wystarczający powód, by dziwić się, że nie zdominowała ona jeszcze interesującej ich dziedziny. W tym wypadku również optymistycznie założono, że wykorzystanie technologii w edukacji jest jakimś ogólnie pożądanym dobrem społecznym, zasobem, z którego pragną i powinni czerpać wszyscy, ku wspólnej korzyści.

 

Niezależnie od obiektywnej wartości tego założenia, jest to wyraz, jeśli nie naiwności, to błędnie rozumianego optymizmu. Optymizmu, który bardzo utrudnia efektywne zmierzenie się z problemem. Kiedy dokładnie przyjrzymy się ewentualnym zainteresowanym, szybko zorientujemy się, że taki optymizm jest jedynie jeszcze jednym rodzajem korporacyjnej mantry. Potencjalnie największy beneficjent przesłania płynącego z konferencji, a więc podmiot oświaty publicznej, jest jak najbardziej zainteresowany nowoczesnymi technologiami, ale nie w stopniu, ani nie w zakresie pożądanym przez tych, którzy owe technologie widzą kluczowymi dla nowoczesnej oświaty. Uczniowie rzeczywiście zainteresowani takim przesłaniem odzwierciedlają, jak się zdaje odsetek tych, którzy w przyszłości będą dążyć do wykorzystania swojej wiedzy profesjonalnie. Reszta skupi się na biernym korzystaniu z dobrodziejstw techniki i informatyki, nie zaprzątając sobie głowy ich „właściwym”, efektywnym i prorozwojowym użyciem, tak jak czyniły to wszystkie wcześniejsze pokolenia.

 

Czy jest to aż tak zaskakujące? Bądźmy realistami, czy ktokolwiek nauczył się korzystać z telefonu w szkole? Czy ktokolwiek w pełni wykorzystuje potencjał nawet słabszych jego modeli, dostępnych na rynku? A może ktoś z Państwa miał w szkole zajęcia z obsługi magnetofonu, który mógł przecież w swoim czasie wydatnie pomóc w rozmaitych sytuacjach? Serdecznie wątpię. Większość z całą pewnością samodzielnie nauczyła się utrwalać muzykę, która im się podobała i tylko nieliczni pomyśleli, że kaseta magnetofonowa usprawni im pracę reportera. Zanim polemiści wytkną mi, że obecnie szeroko rozumiana technika IT daleko bardziej ingeruje w nasze życie niż przykład, który podałem, zauważę, że jest to jedynie kwestia skali, a nie perspektywy – nowinki technologiczne są zawsze najpierw absorbowane przez armie i rozrywkę, a dopiero później uwzględniane jako wyznacznik technicznej dojrzałości społeczeństwa. Płynie stąd oczywisty wniosek, że szkoła, która chciałaby zainteresować młodych ludzi technologią musiałaby stać się liderem przemysłu rozrywkowego. Niech wszyscy zdziwieni jej znikomym udziałem w propagacji nowoczesnych technologii odpowiedzą sobie na dwa pytania: Czy jakikolwiek podmiot, instytucja bądź system edukacyjny stały się kiedykolwiek trendsetterami, zdolnymi dyktować zainteresowania szerokim masom społeczeństwa? Czy jakiekolwiek państwo stać na inwestycje w przemianę niemal całkowicie analogowych szkół w centra, mogące konkurować z nielicznymi ośrodkami taką rozrywkę oferującymi? Nie? A to niespodzianka…

 

[…]

 

Nie oszukujmy się, niezależnie od modelu funkcjonowania oświaty, zawsze potrzebny jest ktoś, kto wyznacza jego ramy i kierunki. Dla demokratycznego, niezależnego szkolnictwa, opartego na wspólnocie celów zainteresowanych nim podmiotów, dobrowolności udziału i konieczności konkurencji, taką lokomotywą mogą być tematyczne konferencje i platformy w rodzaju Futuedu.eu. Dla centralnie sterowanego, etatystycznego, siłą rzeczy biednego i wiązanego sznurkiem molocha, nauczającego wszystkich chętnych i niechętnych tego samego w ten sam sposób, takie zjawiska mogą być jedynie ciekawostkami i ewenementami, nieprzekładającymi się na całokształt jego funkcjonowania. Ktoś, kto chciałby nadać mu choćby pozory nowoczesności i łączności ze światem, musi zadbać o rzeczowy kontakt z jego przymusowymi użytkownikami, posiadać jakiś plan i umieć do niego przekonać. Powinien także zadbać o systemowe i kompleksowe zmiany w kształceniu swoich pracowników. Niczego takiego nie obserwujemy – korzystanie z nowoczesnych technologii jest dla naszego państwa priorytetem, ale czysto papierowym, przydatnym w propagandzie sukcesu przy zakupie licencji na technologie, które ich producenci uznali już za niewarte dalszych inwestycji. Ogromny potencjał polskich naukowców jest przy tym niemal zupełnie niewykorzystany – czy można się temu dziwić, skoro szkoły traktuje się jako przechowalnie, a nauczycieli jako snujących się po nich dozorców?

 

Z całym szacunkiem dla prof. Plebańskiej, wszystkich uczestników omawianej konferencji i ich zaangażowania, takie wydarzenia są i będą jedynie kwiatkiem do kożucha, a nawet rodzajem alibi dla pasożyta oświaty, jakim stało się MEiN. Oddolne inicjatywy, zaangażowanie profesjonalne i społeczne to ogromny kapitał, który nobilituje, uwierzytelnia i umacnia tego pasożyta oraz wiele innych, chętnie podpisujących się pod wszystkim, co daje się uznać za „wspólny” sukces. Pozostaną one, zgodnie z cytowanymi wypowiedziami, okazjami do pogadania, z pewnością korzystnymi dla uczestników i ewentualnej publiczności, ale bez znaczenia dla i tak przeszacowanego adresata wydialogowanych propozycji. Dopóki nie uda nam się przekonać społeczeństwa, że jest żywicielem wspomnianych pasożytów (nie od dzisiaj i wcale nie od 2015 r), nie znajdziemy się w żadnym przełomowym momencie w edukacji i będziemy mogli w nieskończoność pytać, kto nauczy dzieci i młodzież korzystania z technologii.

 

Odkąd pamiętam, a z pewnością znacznie dłużej, edukacja jest na zakręcie, w przededniu epokowych, kopernikańskich zmian, reform, rewolucji, w stanie permanentnych kryzysów i oczekiwania na zbawiciela. Śmieszne i żałosne są te modlitwy o przełomy. Być może są tacy, którzy chcą żyć w ciekawych czasach, mnie wystarczy ciepła woda w kranie i jedyny przełom jaki powitałbym z zainteresowaniem i uznał za godny tej nazwy, to zmiana relacji zawodowych, stosunku do człowieka i jego potrzeb w oświacie, zmiana nastawienia Wielkiego Nieobecnego do swoich pracowników, albo, najchętniej, zrzeczenie się przez niego „kierowniczej roli”, a zajęcie się organizacją i mecenatem. O wykorzystanie nowoczesnych technologii w takich, rzeczywiście przełomowych, warunkach w ogóle bym się nie martwił. Śmiem twierdzić, że do takiego przełomu nie wystarczą prezentacje na konferencjach organizowanych przez dziesiątki dla setek, przy całkowitej obojętności tysięcy i milionów. Nie pomogą też rozmowy w ich kuluarach – najpierw przedstawiciele oświaty muszą stać się posiadającym swoje zdanie podmiotem, a nie bezwolną masą, czekającą na jałmużnę+, po której wszyscy spodziewają cudów i brania na siebie co raz to nowych obowiązków „w ramach pensum”. Do tego potrzebny jest nie tylko abstrakcyjny dialog, ale poczucie decyzyjności i sprawczości, nieosiągalne bez szerokiej autonomii, która pozwala adresować działania lokalnie i cieszyć się z ich efektów, bez ambicji szerzenia nowych technologii po wszechświecie i okolicach. Nie wszyscy mają jednakowe potrzeby edukacyjne i to nie tylko w sferze technologii. Do takiej jednak autonomii mamy dziś dalej niż mieliśmy wczoraj.

 

 

 

Cały tekst „Przełomu naszego powszedniego…”  –  TUTAJ

 

 

 

Źródło: www.eduopticum.wordpress.com/

 

 

 



Zostaw odpowiedź