Wczoraj (4 sierpnia 2023 r.), po prawie miesięcznej przerwie na blogu Jarosław Pytlaka pojawił się obszerny tekst, którego fragmenty zamieszczamy poniżej, zachęcając do zapoznania się z jego pełną wersją. Podkreślenia i pogrubienia czcionek – dla wyróżnienia niektórych stwierdzeń – redakcja OE:

 

 

 

Wakacyjne przebudzenie publicysty

 

W końcu lat osiemdziesiątych XX wieku programy nauczania w szkole podstawowej nosiły wyraźne piętno nadmiernej naukowości, odciśnięte jeszcze w czasach nieudanej reformy wprowadzającej tzw. „dziesięciolatkę”. W zakamarkach pamięci przechowuję równanie, zapisane w ówczesnym podręczniku do biologii dla klasy czwartej: „biotop + biocenoza = ekosystem”. Jako pełen zapału początkujący nauczyciel ze wszystkich sił usiłowałem wytłumaczyć uczniom znaczenie tych pojęć, nie zastanawiając się nad sensem swojego wysiłku. Dopiero z perspektywy czasu pojąłem, że owa formułka świetnie nadawałaby się na symbol bezmyślnego wkuwania na pamięć.

 

Jako nauczyciel miałem wtedy niewielkie doświadczenie. Z drugiej strony, już od blisko dziesięciu lat prowadziłem drużynę harcerską i nie mogłem wyjść ze zdumienia, jak moi rezolutni, pełni entuzjazmu druhowie zmieniają się w klasie w rozmemłanych, pozbawionych życia uczniów. Gołym okiem widziałem, że coś jest nie tak. Moja myśl nie sięgała w owym czasie przewrócenia programu szkolnego do góry nogami – zbyt wielki miałem respekt dla obowiązujących przepisów. Za to w harcerstwie pozwalałem sobie na eksperymenty, bo blisko setka wychowanków, z których najstarsi wkraczali właśnie w wiek dorosły, szła za mną „jak w dym”, gotowa na wszelkie innowacje. Wtedy właśnie powstał pomysł Wszechnicy harcerskiej.[…]

 

Ćwierć wieku temu marazm państwowego systemu oświatowego przełamały szkoły niepubliczne. Dzisiaj te same placówki raczej utrwalają panujący system. Postulaty rewolucji zgłaszają publicznie tylko nieliczni pedagodzy i publicyści, do których świadomości dociera już, że w swoim obecnym kształcie polska oświata zupełnie nie odpowiada potrzebom współczesnego społeczeństwa. Niewiele jednak z tego wynika, bo pozornie wszystko wydaje się w porządku. Pod światłym przewodem władz oświatowych szkoły odkrywają talenty, zapewniają doskonałe warunki rozwoju dzieciom sześcioletnim, i wszystkim innym uczniom na dodatek, umożliwiają zdobywanie laurów w konkursach i oczywiście wszechstronny rozwój. O sukcesach zapewniają nas te same władze, możemy też o nich przeczytać na stronach internetowych praktycznie wszystkich placówek. Inny obraz sytuacji wyłania się, co prawda, z forów internetowych, szczególnie tych w pełni anonimowych, ale przecież powszechnie wiadomo, że w takich miejscach króluje tylko hejt.

 

Pogląd, że warunkiem skutecznego uczenia się jest zainteresowanie dziecka, powoli jednak toruje sobie drogę do świadomości nauczycieli. Popularyzują go zwolennicy neurodydaktyki, czyli nauczania zgodnego z wiedzą o sposobie pracy mózgu, na czele z dr Marzeną Żylińską. Co prawda ostatnio Komitet Neurobiologii PAN w liście do ministra edukacji narodowej zakwestionował jej kwalifikacje i twierdzenia, jako nie oparte na potwierdzonym, zdaniem autorów, stanie wiedzy, ale nie ma to w istocie większego znaczenia. Rosnąca popularność neurodydaktyki wyrasta bowiem ze zgodności jej przesłania z intuicją. Naprawdę nie trzeba wgłębiać się w chemiczne podstawy działania połączeń neuronalnych, aby zaakceptować twierdzenie, że najskuteczniej uczy się ten, kto chce się nauczyć. Pokolenia nauczycieli mogą też potwierdzić, że zdobywanie stopni motywuje tylko niewielką część populacji, głównie tych, których możliwości sięgają piątek i szóstek, zaś strach przed złą oceną paraliżuje umysły, niestety, zazwyczaj najmniej wierzących w swoje siły, a zarazem najbardziej potrzebujących wsparcia i poczucia sukcesu.

 

Mając świadomość opisanej wyżej sytuacji uczyniliśmy w naszej szkole krok w kierunku budowania dziecięcej radości z poznawania świata. Za sprawą dwóch nauczycielek, Magdaleny Klimek i Ewy Pytlak, w ramach tworzonego przez nie autorskiego programu pracy z sześciolatkami, wprowadzone zostały dni pracy indywidualnej. Od czasu do czasu, zamiast normalnych lekcji, uczniowie otrzymują do wyboru szereg zadań z czterech dziedzin: badawczej, językowej, matematycznej i artystyczno-manualnej. Propozycje mają różny poziom trudności, a każde dziecko – prawo do własnego tempa i intensywności pracy. Właśnie wybór, na różnych poziomach – dziedziny, poziomu trudności i tempa pracy, jest fundamentem całej koncepcji.

 

Wstępna ewaluacja tego pomysłu w moich dyrektorskich oczach dokonała się spontanicznie. Następnego ranka po pierwszym dniu pracy indywidualnej mijające mnie na korytarzu w drodze do stołówki pierwszaki gremialnie pochwaliły się nową przygodą i stwierdziły z entuzjazmem, że już czekają na następną.

 

Szczegóły swojej koncepcji i doświadczenia wypływające z praktyki Autorki z pewnością w przyszłości opiszą we własnej publikacji. Ja natomiast już teraz przymierzam się do przeniesienia ich pomysłu na pracę ze starszymi uczniami. Uważam, że nic nie stoi na przeszkodzie, by w klasach 4-6 regularnie organizować dni swobodnej aktywności uczniów. W stosunku do pracy z sześciolatkami widzę tylko dwie różnice. Praca dzieci nie musi być indywidualna; wręcz przeciwnie, lepiej, jeśli będą współdziałać przy realizacji różnych zadań. Ponadto uczniowie nie muszą być wyłącznie konsumentami zajęć przygotowanych przez nauczycieli. Pomysły mogą wypłynąć od nich samych i oni też mogą w niektórych przypadkach sami prowadzić zaproponowane przez siebie aktywności. Reszta koncepcji jest dawno gotowa – wystarczy sięgnąć po doświadczenia Wszechnicy harcerskiej.[…]

 

Muszę jeszcze dodać, że po przerwie spowodowanej pandemią w STO na Bemowie odbywają się kolejne Wszechnice szkolne, interdyscyplinarne i wolne od oceniania. Jako nowość wprowadziliśmy dodatkowo cotygodniowe zajęcia w pracowniach tematycznych (ukłony za inspirację dla Ewy Radanowicz!) oraz projekty w ramach godziny projektowej. Jedno i drugie także bez ocen. Więcej informacji na ten temat zainteresowany Czytelnik znajdzie w powstającym opisie funkcjonowania naszej placówki, o którym wspomniałem we wstępie do tego artykułu.

 

 

 

 

Cały tekst „Wakacyjne przebudzenie publicysty”  –  TUTAJ

 

 

 

Komentarz  Włodzimierza Zielicza:

 

Przecież większość przedmiotów w szkole, zarówno SP jak i LO, to NIE SĄ przedmioty egzaminacyjne. Za to, dzięki „prof.”Konarzewskiemu&p.Hall, mamy podstawy programowe dziesięciokrotnie bardziej szczegółowe niż programy czy minima programowe lat 80-tych czy 90-tych, na dodatek egzekwowane BIUROKRATYCZNIE wyłącznie (na podstawie wpisów!), bo w „reformie” Handkego-Dzierzgowskiej zniknęła z kuratoriów postać wizytatora przedmiotowego – zostali URZĘDNICY.

 

 

 

Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl

 



Zostaw odpowiedź