.. może zaciekawi to Cię:

 

 

Proponujemy lekturę dwu wybranych tekstów, zamieszczonych w pierwszej połowie lipca na fejsbukowym profilu dr Marzeny Żylińskiej:

 

 

Tekst zamieszczony 15 lipca 2018 r.

 

Marzena Żylińska cytuje Wiesławę Mitulską – nauczycielkę  w Zespole Szkoły Podstawowej i Gimnazjum im. Jana Henryka Dąbrowskiego w Słupi Wielkiej.

 

Dlaczego oceny, kwiatki, słoneczka, chmurki i pieczątki są naszym zdaniem złe? Dlaczego chcemy Was namówić, żebyście z nich zrezygnowali? Czyli o tym, dlaczego powinniśmy wychować ludzi wewnątrzsterowynch.

 

Niektórzy czytając moją negatywną opinię na temat pieczątek (lub kwiatków, czy chmurek) denerwują się. Nawet nie wiecie, jak dobrze Was rozumiem! Sama pamiętam moją złość, gdy pierwszy raz czytałam podobne opinie. Byłam jeszcze w stanie zaakceptować, dlaczego kary są złe, ale nagrody? Co złego jest w tym, że wstawię dziecku pieczątkę z uśmiechniętą buźką, albo wkleję słoneczko?

 

Niełatwo jest to wytłumaczyć, potrzeba na to wielu słów i najlepiej szczerej rozmowy. Ale tu możemy tylko pisać. Przeczytajcie, co na temat pieczątek, słoneczek i kwiatków napisała Wiesia Mitulska. Może jej argumenty lepiej trafią do nieprzekonanych. I nie gniewajcie się na nas, dajcie nam szansę. Podejdźcie do tego, co tu piszemy z perspektywy zaciekawionej żyrafy, która sobie myśli: I co złego może być w pieczątkach? Jakie masz przeciwko nim argumenty? Dlaczego są twoim zdaniem szkodliwe? Dlaczego powinnam z nich zrezygnować?

 

Jeśli uda nam się Was przekonać, jeśli znajdziemy właściwe słowa i argumenty, to otworzy się przed Wami droga do innego postrzegania edukacji i szkoły i wszystko stanie się jasne. Po przekroczeniu Rubikonu będziecie rozumieli, dlaczego tak wielu uczniów właśnie w szkole traci motywację do nauki i chęć do pracy.

 

 

 

Przeszłam kiedyś przez słoneczka, chmurki, sprawności, ale widziałam jak działają i wyciągnęłam wnioski. Widziałam moment, w którym pojawiły się pieczątki. To był pomysł firm produkujących pomoce edukacyjne, żeby ułatwić pracę nauczycielom odchodzącym od ocen cyfrowych, którzy nie wiedzieli, czym je zastąpić. Ja byłam wtedy już w tym momencie, w którym wiedziałam, że nie należy zastępować jej niczym.

 

Każda gratyfikacja za wykonaną pracę, nieważne czy cyfra, litera, chmurka, czy żaba spowoduje, że dziecko zaczyna wierzyć, że wartościowe jest to, co ocenione. Jeśli nie na ocenę, to nie trzeba się starać. Każdy znaczek, czy pieczątka zostawiona przez nauczyciela w zeszycie jest dla dziecka oceną, którą porówna z kolegą i której przypisze wartość, niezależnie od nauczycielskiej intencji. Moją intencją jest uczenie dzieci, przejmowania odpowiedzialności za własną pracę od samego początku edukacji. Nie sprawdzam wszystkich uczniowskich prac.

 

Gdy przyzwyczajamy dzieci, że każde ćwiczenie, każdą pracę sprawdza nauczyciel, to przyzwyczajamy je również, że odpowiedzialność za wyszukanie ewentualnych błędów przejmuje ktoś inny. Spotykam się z tym, że dziecko przynosi mi do sprawdzenia swoją pracę i na moje pytanie, czy już samo sprawdzało, odpowiada, że nie. Przyzwyczajam dzieci do samodzielnego sprawdzania prac. Dziecko musi wiedzieć jak to zrobić, czasem potrzebuje pomocy kolegi, a czasem prosi o pomoc nauczyciela.

 

Jeśli już koniecznie chcemy zastosować pieczątki, to może w tym momencie i w taki sposób, że dziecko samo sobie ją stawia. To jest, według mnie, praktyczne zastosowanie idei uczenia się na błędach. Tylko niektóre prace sprawdzam, ale wtedy zabieram je do domu i zawsze piszę informację zwrotną. Dzieci na nią czekają i są ciekawe, co im napisałam. Mam z nimi umowę, że jeśli ktoś zrozumiał informację i wie, co ma dalej zrobić, to składa swój podpis obok mojego podpisu. To jest ważny moment. Dzieci podpisują się z dumą (w pierwszej klasie to często podpis drukowanymi literami), bo czują, że zostały potraktowane poważnie. Tak budujemy odpowiedzialność i relacje między uczniem a nauczycielem. Myślę, że bardzo ważne jest, by działo się to już od pierwszej klasy, bo potem będzie trudno zmienić przyzwyczajenia.”

 

 

 

Tekst zamieszczony 10 lipca 2018 r.

 

Marzena Żylińska o wywiadzie z Joanną Berendt  – polską liderką ruchu Porozumienie Bez Przemocy:

 

 

 Kontrakt czy dyktat?

 

Joanna Berendt mówi o tym, że rodzice mylą ustalenia z żądaniami. Ja odnoszę to do sytuacji szkolnych. Nauczyciele często podsuwają dzieciom do podpisania kontrakty. Ale czy tworzenie kontraktów uwzględniających tylko interesy i potrzeby jednej strony jest uczciwe? Czy kontrakt jest obowiązujący, gdy dziecko zostało do jego podpisania zmuszone? Czy w taki sposób traktujemy ludzi dorosłych czy tylko dzieci?

 

W ostatnim numerze Wysokich obcasów (7.07.2018) ukazał się wywiad z Joanną Berendt. Pani Joanna powiedziała w nim tyle ważnych rzeczy, że trudno mi zdecydować, które fragmenty tu zacytować.

 

Joanna Berendt mówiła o relacjach rodzice – dziecko, ja automatycznie odniosłam to do relacji nauczyciel – dziecko. Po dłuższym namyśle wybrałam kwestię umów i kontraktów, które zawieramy z dziećmi.

 

 

„Rodzice często odpowiadają: „Ja tylko wymagam przestrzegania umów”, „Umawialiśmy się, że nie przesiadujemy w łazience”, „Umawialiśmy się, że wkładamy kubki do zmywarki”. Problem w tym, że realnie dziecko na nic się nie umawiało. Staje rodzic i mówi: „Umawiamy się, że od dziś nie przesiadujesz w łazience.”

 

Joanna Berendt tłumaczy, że rodzice często postrzegają swoje żądania jako zawierane z dzieckiem umowy. Podobnie jest w szkole. Bywa, że nawet małym dzieciom nauczyciele podsuwają gotowe kontrakty, zmuszając do ich podpisania i dziecko i jego rodziców. Potem często powołują się na podpis znajdujący się pod kontraktem, twierdząc, że „tak się umawialiśmy”.

 

W pozaszkolnej rzeczywistości uznano by taką zgodę za wymuszoną, bo przecież nikt o nic dziecka nie pytał, a kontrakt nie uwzględnia interesów i potrzeb drugiej strony. Jest to więc raczej dyktat.

 

Joanna Berendt w rozmowie z Aleksandrą Szyłło mówi o wielu różnych aspektach relacji rodzic – dziecko. Mówi o ważnych i trudnych sprawach, ale mówi prosto, mądrze i niezwykle ciekawie. warto tę rozmowę przeczytać. Najtrudniejsze jest to, jak wielu rzeczy nie dostrzegamy i jak często kierując się intuicjami zachowujemy się tak, że zamykamy sobie drogę do porozumienia z dziećmi.

 

Na koniec rozmowy Joanna Berendt przytacza słowa Jespera Juula: „Jakość rozmowy ma większy wpływ na samopoczucie całej rodziny niż osiągnięcie konkretnego porozumienia lub kompromisu.” Kiedyś, gdy moje dzieci były małe, sama się o tym przekonałam i postaram się o tym doświadczeniu napisać. Teraz widzę, że warto się nim podzielić.

 

 

Źródło www.facebook.com/marzena.zylinska



Zostaw odpowiedź