Oto tekst, który Magdalena Sierocka zamieściła na swoim fb profilu w niedziele 19 lutego 2023 r.

 

 

Magdalena Sierocka – nauczycielka j. angielskiego w Szkole Podstawowej nr 236 im. Ireny Sendlerowej podczas wizyty w szkole w Asker w Norwegii

 

 

NIE OPŁACA MI SIĘ

 

Dzisiaj ku refleksji do kawy polecam podsłuchaną rozmowę dwójki uczniów :

 

“Będziesz poprawiać tę ocenę?” – słyszę rozmowę między dwoma chłopcami ze środkowej podstawówki

 

Nie, mam już trzy piątki oprócz tej trójki. Wolę potem jeszcze coś zrobić na piątkę niż teraz poprawiać. Nie rozumiem tego, co było na tym teście. Poprawianie mi się nie opłaca

 

W tych kilku zdaniach chłopcy wyjaśniają na czym polega śmiertelna dla motywacji do uczenia się premia za jakość i wydajność w postaci stopni szkolnych.

 

Edwards Deming, przez niektórych uważany za ojca sukcesu gospodarczego Japonii, powiedział: „Uzależnienie wynagrodzenia od jakkolwiek rozumianej jakości i wydajności jest najpoważniejszym hamulcem zachodniej gospodarki”. Mówił to oczywiście w kontekście biznesu i zarządzania firmami. Ma to jednak bezpośrednie przełożenie na rzeczywistość edukacyjną. Podczas naszych lekcji pracą jest proces uczenia się naszych dzieci a stopnie szkolne są właśnie premią, jaką im wypłacamy w zależności od tego, kto na ile się nauczył.

 

Dlaczego premia owa jest hamulcem rozwoju? Przecież na pierwszy rzut oka wydaje się logiczne, że jeżeli ktoś lepiej pracuje, to należy mu się lepsza płaca.

 

Otóż:

 

>okazuje się, że co najwyżej kilkanaście procent problemów związanych z jakością i wydajnością pracy można przypisać pracownikom. Za resztę odpowiedzialny jest system, czyli organizacja pracy. Podobnie jest w szkole. Za jakością nauki dziecka stoi w największej mierze jego sytuacja społeczno-ekonomiczna, co też wielokrotnie słyszę z ust wieloletnich nauczycieli. Poza tym bardzo często jest tak, że jakości pracy nie da się obiektywnie zmierzyć. Stopnie szkolne są przeważnie subiektywne, co rodzi wszystkie związane z tym problemy: poczucie niesprawiedliwości, lizusostwo, zawód i zniechęcenie;

 

>premie uwalniają przełożonych od analizy przyczyn. Pracownik źle pracuje? Ciach po premii i z bani, można iść do domu. Podobnie jest w szkole. Ciach, pała, przecież wiadomo, że obowiązkiem nauczyciela jest kontrolować i nadzorować oraz “motywować” do dobrej pracy za pomocą nagród i kar. Zamiast przeanalizować sytuację, znaleźć przyczyny złej jakości nauki, zmienić organizację lekcji, zmodyfikować procedury, wystarczy sieknąć pałami. W ten sposób niczego tak naprawdę nie naprawimy, choć mamy przeświadczenie, że zrobiliśmy wszystko, co można było zrobić;

 

>nie chcemy gorszej pracy nawet za niższą płacę. Firmie nie opłaca się dawać mniej za gorszą płacę, bo w konsekwencji mamy przecież obniżone przychody, psutą renomę, utratę klientów. Znacznie rozsądniej jest założyć, że na danym stanowisku pracy wymagana jest określona jakość pracy, w związku z czym wszyscy zarabiają tyle samo. Podobnie jest w szkole. Naszym celem jest wysoka jakość kształcenia naszych dzieci poprzez dbałość o wysoką jakość naszych lekcji. Zadowalając się gorszą nauką, taką “na dopuszczającą”, “byle zdał”, godzimy się jednocześnie i przyklaskujemy gorszemu przyswojeniu celów naszego przedmiotu. Podczas lekcji bez stopni dążymy do utrzymania określonej jakości i pomagamy dzieciom ją osiągnąć;

 

>kolejną rzeczą są zagrywki. Mając płonne nadzieje, że możemy ustanowić obiektywne liczbowe wskaźniki jakości i wydajności pracy, firmy budują systemy opierające się na celach mierzalnych, takich jak: sprzedaż, zysk, marża,zwrot kapitału. W rezultacie zamiast dobrego sprzedawcy, który w pierwszym rzędzie jest doradcą klienta w uzyskaniu korzyści (a więc jest budowniczym wizerunku naszej firmy), mamy sprzedawcę, który w pierwszym rzędzie ustawia zysk własny, chcąc sprzedać jak najwięcej, nawet kosztem dobra klienta. W szkole też opieramy się na tych niemożliwych wskaźnikach, mierząc nimi jakość edukacji – średnie, procenty przyjętych do szkół, wyniki egzaminów zewnętrznych. Jak to wpływa na jakość edukacji, pisałam  TUTAJ;

 

>prawo Pareta. Jeżeli premie są uzależniane od indywidualnie osiąganych wskaźników, to zgodnie z prawem Pareta najczęściej będzie tak, że za każdym razem ta sama grupa 20% pracowników będzie zgarniać 80% premii. To oczywiście spowoduje, że pozostałych 80% pracowników, pomiędzy których dzieli się 20% funduszu premiowego, będzie silnie zdemotywowanych do pracy. I podobnie jest na lekcjach – to jest najczęściej jakiś procent tych samych ciągle osób, które dostają dobre stopnie. Reszta jest notorycznie demotywowana poczuciem gorszości, niesprawiedliwości i brakiem wpływu na sytuację;

 

>dźwignia premiowa. Urządzenie, które w założeniu ma nielicznej dyrekcji (nauczycielowi) pozwalać manipulować liczną załogą (klasą dzieci). Bardzo szybko jednak dzieje się tak, że to pracownicy/dzieci za pomocą dźwigni manipulują dyrekcją/nauczycielem. Zarządzani za pomocą tego urządzenia ludzie zaczynają zadawać pytanie: a czy mi się to opłaca? Jak w przytoczonej na początku artykułu rozmowie pomiędzy uczniami. Bardzo ciekawe przykłady konsekwencji zainstalowania dźwigni premiowych widzimy w biznesie (poczytajcie o tym w “Doktrynie jakości” A. Blikle s.222-229). Przykłady można też mnożyć w edukacji: nieprzychodzenie na sprawdzian, aby nie popsuć sobie średniej, robienie “dobrego wrażenia” na nauczycielach wszelakimi sposobami, odmowa pracy, gdy coś nie jest na stopień, plagiatowanie prac, błaganie o szanse na poprawy i odwoływanie się do sumienia nauczyciela, wykonywanie prac pod koniec roku, które mają na celu zachować pozory “wysiłku” (tzw dopych), wycieczki wychowawców do nauczycieli przedmiotów w celu wyproszenia możliwości poprawy dla ucznia spodziewającego się czerwonego paska. To, co łączy te przykłady, to stwarzanie pozorów uczenia się, manipulowanie, a w efekcie – obniżanie jakości kształcenia.

 

 

Od czego zatem zacząć? Pytają mnie często nauczyciele. Odpowiem słowami Andrzeja Blikle„Na początek przestańmy ludzi demotywować. Kijem i marchewką, konkursami na najlepszego ucznia, porównywaniem między sobą, uzależnianiem stopni od czynników, na które dziecko nie ma wpływu, brakiem jasno postawionych celów, swoją władzą, ustawiczną kontrolą, odbieraniem poczucia, że są istotami myślącymi, że o czymś mogą wiedzieć więcej niż my.”

 

Na fotce jestem w szkole w Asker, gdzie dowiaduję się, że w norweskich szkołach nie ma stopni do ósmej klasy w ogóle a zjawisko drugoroczności nie istnieje. Możemy mieć tak i w polskich szkołach, jeśli zechcemy, teraz, już, w ramach aktualnego prawa oświatowego.

 

 

 

Źródło: www.facebook.com/magdalena.sierocka.5/



Zostaw odpowiedź