Foto: www.youtube.com

Jarosław Pytlak

 

Choć tekst „W poszukiwaniu zaginionej nadziei” jego autor – Jarosław Pytlak zamieścił na swoim blogu w poniedziałek – my popularyzujemy go w „Obserwatorium Edukacji” dzisiaj – w dniu, w którym w Sejmie odgrywany jest kolejny odcinek spektaklu z serii „Odwołać Anną Zalewską ze stanowiska ministra edukacji”.

 

Nie komentując tego wydarzenia (bo po co denerwować się czymś, co i tak nie ma wpływu na dalszy bieg spraw w polskiej oświacie), uznaliśmy, że to co proponuje Jarosław Pytlak ze wszech miar jest bardziej konstruktywne – czytelnik może podzielać poglądy autora, lub się z nimi (w całości lub częściowo) nie zgadzać – ale w każdym przypadku pobudza go do refleksji…

 

Oto kilka fragmentów – jak zawsze – w autorskim (WK) wyborze, z pogrubieniami tekstu, który uznaliśmy za istotna dla zasygnalizowania kolejnych treści:

 

W poszukiwaniu zaginionej nadziei”

 

Wrócę dzisiaj myślą do dwóch niedawnych, wakacyjnych wpisów na blogu „Wokół szkoły”, poświęconych nauczycielom. W pierwszym (Ostatni zgasi światło”) starałem się pokazać, jak wygląda oświatowa rzeczywistość z punktu widzenia szeregowych robotników winnicy pańskiej. […]

W kolejnym wpisie („Odrażający, brudni, źli”) kusiłem się o wyjaśnienie, dlaczego nauczyciele są coraz gorzej odbierani w społeczeństwie, a prestiż ich zawodu, przyznajmy, że zawsze niezbyt wysoki, teraz szoruje po dnie. […] I jakkolwiek w kolejnych miesiącach wciągnęły mnie inne, bieżące tematy, poczucie obowiązku publicysty wymaga, by w podjętych rozważaniach postawić kropkę nad „i”. Co właśnie zamierzam uczynić.

 

Zacznę krótko i dobitnie – w dającej się przewidzieć przyszłości lepiej nie będzie! Zarówno w oświacie w ogóle, jak z nauczycielami w szczególności. Nie tylko dlatego, że trwa fatalna reforma, ministerstwem rządzi funkcjonariuszka partyjna (to akurat nie nowość), a środowisko oświatowe jest jak zawsze podzielone. Również nie dlatego, że trudno sobie wyobrazić radykalne zwiększenie wynagrodzeń. Musiałyby to być naprawdę duże pieniądze, żeby zrównoważyć stres i poczucie beznadziei, jakie królują obecnie w placówkach oświatowych. Prawdziwym problemem jest brak perspektyw.

 

Cóż dzisiaj mamy, tak w telegraficznym skrócie? Tu brak chętnych do pracy, tam nauczycieli zszywających etaty z kilku szkół. Naukę na zmiany w części placówek, a wpół puste budynki w innych. Przeładowaną podstawę programową i perspektywę kumulacji roczników u wrót liceów ogólnokształcących. Zbyt dużo prac domowych, zbyt ciężkie tornistry, zbyt czerwone długopisy, którymi nauczyciele wciąż wytykają uczniom błędy. Wszechobecny brak czasu na cokolwiek poza „realizacją” programu. Dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, którym odmawia się prawa do indywidualnej nauki w szkole. Paragrafy, po które coraz częściej sięgają rodzice w swoich kontaktach z nauczycielami, i za którymi chowają się nauczyciele w świadomości, że w każdej chwili mogą dostać po głowie, jak nie od rodziców, to od dyrekcji albo w internecie od rzeszy mniej lub bardziej anonimowych komentatorów. Milion fantastycznych porad, jak trzeba pracować ze współczesnymi uczniami – stosować nowoczesne technologie, pozwalać robić błędy, być wyrozumiałym, ale stanowczym, ciepłym, ale wymagającym, rozwijać talenty, wspierać, nie dopuszczając myśli, że ktokolwiek z wychowanków może być po prostu źle wychowany, leniwy, niezdolny albo pozbawiony aspiracji – bo wszystkim tym defektom dobry pedagog powinien niezawodnie wyjść naprzeciw. Do tego dyrektorów tak obłożnych prawnymi zobowiązaniami, że na każdego z nich da się znaleźć paragraf z tytułu jakiegoś zaniechania, obarczanych coraz to kolejnymi obowiązkami, bez czasu i funduszy na ich realizację. Fatalnie pomyślany system oceny pracy nauczycieli i przedłużoną właśnie ścieżkę ich awansu zawodowego, co raczej nie przełoży się pozytywnie na jakość pracy, za to na pewno negatywnie wpłynie na przeciętną wysokość zarobków. No i nie zapominajmy o braku świadomości, czy kształcimy młode pokolenie dobrze, bo wyniki PISA, bo międzynarodowe sukcesy olimpijczyków, czy też może fatalnie, bo na poziom rozpoczynających studia gremialnie narzeka środowisko akademickie… […]

 

Znam cały szereg szkół, które uważam za dobre. Łączy je wszystkie posiadanie na czele wyjątkowej osoby – dyrektorki lub dyrektora. Nie sądzę jednak, żeby ktokolwiek z tego szacownego grona posiadał koncepcję możliwą do zastosowania w całym systemie. System zresztą tego nie potrzebuje, potrzebuje natomiast jak największej liczby unikalnych placówek, z różnych względów zasługujących na miano dobrych, zdolnych stanowić inspirację dla większego grona ludzi. […]

 

Tu dokonaliśmy dużego przeskoku w cytowanym tekście, aby zaprezentować jego ostatnie akapity:

 

W swoich publikacjach nie raz apelowałem do polityków, żeby na poważnie podjęli problemy edukacji, bo ich znaczenie dla całego społeczeństwa, nie mówiąc już o elektoracie, jest olbrzymie. No i doczekałem się takiej nieśmiałej próby ze strony Platformy Obywatelskiej. Nieśmiałej, bo deklaracja programowa „Edukacja jest priorytetem!” nie trafiła, jak dotąd, na billboardy i do czołówki doniesień medialnych, ale przynajmniej jest; można na niej zawiesić wzrok. Poniżej przytaczam trzy z siedmiu tworzących ją haseł. Wybrałem te, które są mi najbliższe, choć pozwalam sobie opatrzyć je również krótkim komentarzem.

 

 

Proponujemy demokratyczną szkołę, w której decyzje podejmują wspólnie nauczyciele, rodzice, samorządowcy (w ponadpodstawowych tez uczniowie).

 

A może: decyzje strategiczne podejmują wspólnie nauczyciele, rodzice, samorządowcy, uczniowie (dlaczego nie we wszystkich typach szkół?!), a wprowadza je w życie dyrekcja we współpracy z innymi organami szkoły?

 

 

Szkoła świadczy pełną usługę edukacyjną: opiekę, edukację, żywienie, sport, rozwijanie talentów i zainteresowań, wyrównywanie szans, wychowanie – pracując nawet 9-10 godz. dziennie.

 

A może: szkoła stanowi środowisko rozwoju młodego człowieka, zapewniając opiekę, edukację, żywienie, sport, rozwijanie talentów i zainteresowań, wyrównywanie szans, wychowanie – pracując nawet 9-10 godz. dziennie?

 

 

Odsuniemy polityków od decydowania o tym, czego uczą się dzieci w szkołach. Powołamy nową Komisję Edukacji Narodowej, złożoną z ekspertów rekomendowanych przez uczelnie, środowiska edukacyjne, organizacje pozarządowe. KEN będzie odpowiedzialna za tworzenie programów nauczania, potem za ich monitorowanie. Sprawozdanie składać będzie przed Sejmem.

 

A może owa KEN (świetny pomysł, dlaczego nie wprowadziliście go wcześniej, będąc u władzy?!) nie będzie jednak tworzyć programów nauczania, a jedynie podstawy programowe i wymagania egzaminacyjne? Wtedy coś z autonomii kapnie tym demokratycznym szkołom…

 

Boże, jak ja chciałbym wierzyć, że te deklaracje są warte więcej, niż krzem, w którym je zapisano…!

 

 

Pełna wersja artykułu Jarosława Pytlaka „W poszukiwaniu zaginionej nadziei”    –    TUTAJ

 

 

Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl



Zostaw odpowiedź