Dzisiejszą ”wiadomość dnia”, czyli o pierwszym czytaniu rządowego projektu ustawy o zmianie ustawy – Prawo oświatowe, przekażemy z dwu punktów widzenia. Zaczynamy od obszernego fragmentu tekstu, zaczerpniętego z „Portalu dla Edukacji”:

 

Foto: https://www.gov.pl/web/edukacja/

 

Posiedzenie Sejmowej Komisji Edukacji i Nauki, podczas której odbyło się pierwsze czytanie projektu nowelizacji ustawy Prawo oświatowe umożliwiającej m.in. wdrożenie w szkołach kompleksowej reformy programowej.

 

 

 

                                   Zmiany wchodzą do szkół mimo protestów. Zacznie się już w 2026 r.

 

                                                                                            […]

Sejmowa Komisja Edukacji i Nauki oddaliła wnioski o odrzucenie w pierwszym czytaniu projektu nowelizacji ustawy Prawo oświatowe umożliwiającej m.in. wdrożenie w szkołach kompleksowej reformy programowej i powrót od roku szkolnego 2026/2027 do kwietniowego terminu egzaminu ósmoklasisty. Przedstawiając projekt nowelizacji wiceministra edukacji Katarzyna Lubnauer wskazała, że głównym jej celem jest umożliwienie wdrożenie w szkołach kompleksowej reformy programowej.W ramach reformy w większym stopniu musimy zwrócić uwagę na to, czego szkoła ma realnie nauczyć, a nie czego ma uczyć. Chodzi o skuteczność i efekty kształcenia, a nie tylko o jego treść– wskazała.

 

W projekcie zaproponowano m.in. zmianę definicji podstawy programowej wychowania przedszkolnego i podstawy programowej kształcenia ogólnego – w związku z projektowanym nowym schematem tej podstawy, który oprócz celów kształcenia będzie uwzględniał oczekiwane efekty uczenia się oraz wymagania w zakresie doświadczeń edukacyjnych.

 

Zmianę tę skrytykował Dariusz Piontkowki (PiS). Jak powiedział, projekt jest rewolucją, która doprowadzi do likwidacji polskiej szkoły, zmusi nauczycieli, by porzucili dotychczasowe metody pracy z uczniami, dostosowane do specyfiki danej szkoły i potrzeb konkretnych uczniów. – Państwo w tej chwili chcą doprowadzić do tego, co się dzieje w szkołach zachodnich, gdzie uczeń nie musi posiąść jakiejś konkretnej wiedzy, a zakres wymaganej wiedzy jest naprawdę minimalny – powiedział. […]

 

Za odrzuceniem projektu było 4 posłów, 17 przeciw, nikt nie wstrzymał się od głosu. Odrzucone zostały także wnioski Skalika o wysłuchanie publiczne i Piontkowskiego o przerwę, i rozpatrzenie szczegółowych zapisów projektu w późniejszym terminie. […]

 

 

Cały tekst „Zmiany wchodzą do szkół mimo protestów. Zacznie się już w 2026 r”  –  TUTAJ

 

 

Źródło: www.portalsamorzadowy.pl/edukacja/

 

x          x          x

 

Oto jak to samo posiedzenie Komisji   zrelacjonowano na stronie MEN:

 

 

Reforma26. Kompas Jutra. Pierwsze czytanie ustawy

 

 

Dziś w Sejmie odbyło się pierwsze czytanie rządowego projektu ustawy o zmianie ustawy – Prawo oświatowe oraz niektórych innych ustaw, będącego fundamentem reformy Kompas Jutra. Reforma wprowadza do szkół nowoczesny kształt podstawy programowej, oparty na efektach uczenia się oraz doświadczeniach edukacyjnych (uczenia się poprzez działanie). Reforma stawia również nacisk na nauczanie, które rozwija kompetencje uczniów, a nie tylko przekazuje wiedzę do zapamiętania.

 

Polska szkoła potrzebuje głębokich zmian, czego dowodzą nie tylko opinie środowiska edukacyjnego, lecz również wyniki międzynarodowych badań porównawczych, takich jak PISA, PIRLS, TIMSS czy TALIS. Dane te wskazują zarówno na poziom wiedzy, jak i dobrostan uczniów oraz nauczycieli wobec światowych trendów.

 

Reforma26. Kompas Jutra jest inicjatywą powstałą w efekcie prac ekspertów i nauczycieli praktyków, prowadzonych pod kierunkiem Instytutu Badań Edukacyjnych – Państwowego Instytutu Badawczego. Reforma jest rozłożona na lata. Pierwsze zmiany weszły w życie od roku szkolnego 2025/2026, wprowadzono do szkół dwa nowe przedmioty: edukację obywatelską i zdrowotną, zmieniona została podstawa programowa z wychowania fizycznego.

 

Czytaj dalej »



Wczoraj, w godzinach popołudniowych, na portlu „Strefa Edukacji” pojawił się tekst Magdaleny Konczal, informujący o wartym odnotowania wydarzeniu ze sfer parlamentarnych. Oto jego obszerny fragment i link do pełnej wersji:

 

                                           Marcin Józefaciuk podjął ważną decyzję. Odchodzi z klubu KO

 

 

[…]

 

Zgodnie z ustalonymi przez Strefę Edukacji informacjami Marcin Józefaciuk w dniu 5 listopada złożył rezygnację i odszedł z Koalicji Obywatelskiej. Wcześniej, tego samego dnia, przestał być członkiem sejmowej komisji edukacji.

Zgadzam się z ogólnym kierunkiem, w jakim zmierza Koalicja Obywatelska. Jednak w sprawach dotyczących oświaty występują między nami największe różnice, między klubem a mną. Dlatego, jako poseł niezrzeszony, nie zamierzam atakować ani koalicji, z której się wywodzę, ani jej poszczególnych członków. Startowałem z jej list i w wielu kwestiach się zgadzam. Jednocześnie jednak, jako nauczyciel, będę miał teraz „rozwiązane ręce” – będę mógł w środowisku edukacyjnym zrobić więcej niż wtedy, gdy byłem członkiem klubu – mówi nam.

 

Jak zaznacza poseł, to była wyłącznie jego decyzja:

 

I nie była to decyzja podjęta pod wpływem emocjimówi Strefie Edukacji. – Noszę się z nią już od pewnego czasu. Dzisiejsza sytuacja była raczej kropką nad „i” — nie pretekstem, ale momentem, który ostatecznie przesądził o tym kroku – zaznacza Józefaciuk.  Na pytanie, czy zamierza wstąpić do jakiegoś innego ugrupowania Marcin Józefaciuk odpowiedział. Nie po to zostałem posłem niezrzeszonym, żeby od razu wstępować gdzieś indziej. Co będzie dalej – nie wiem. Nie mam pojęcia, bo wiadomo, że w polityce siła tkwi w grupie. To nie jest gra jednoosobowa, tylko zespołowa – zaznaczył poseł. – Dlatego nie wykluczam współpracy z innymi ugrupowaniami, co i teraz robię, ale to świeża sprawa i potrzebuję trochę czasu na przemyślenie decyzji – dodał.

 

Jednocześnie wyraził nadzieję, że jego wyborcy zrozumieją kierujące nim motywy. Mam świadomość, że może to nie jest to, co moi wyborcy chcieliby usłyszeć, ale mam nadzieję, że zrozumieją moje motywy. Jako nauczyciel chcę walczyć o sprawy oświaty i nie pozwolę, by ktokolwiek ograniczał moje możliwości działania w tym zakresie – podkreślił Józefaciuk.

 

Poseł dodał też, że obecnie chce skupić się na kwestiach merytorycznych. – Nie na rozliczaniu kogokolwiek, lecz na realnych działaniach, tak jak do tej pory. Przed nami ogromna reforma i zmiany dotyczące godzin ponadwymiarowych. Uważam, że w tym zakresie powinny zostać złożone co najmniej trzy poprawki. Sama nowelizacja ustawy jest krokiem w dobrym kierunku, ale nie jest idealna — pomija kilka istotnych kwestii, które dostrzec może tylko praktyk z doświadczeniem w pracy szkolnej – podkreślił. […]

 

 

 

Cały tekst „Marcin Józefaciuk podjął ważną decyzję. Odchodzi z klubu KO”  –  TUTAJ

 

 

Źródło: www.strefaedukacji.pl

x           x           x

 

Także wczoraj, ale w godzinach wieczornych Pan Poseł Marcin Józefaciuk zamieścił na swoim fb-profilu informację o swojej decyzji rezygnacji z członkostwa w Klubie PO. Oto dwa  akapity i link do całego posta:

 

Dzisiaj dowiedziałem się z dokumentów dostarczonych przed głosowaniami, że zostaję odwołany z funkcji członka Komisji Edukacji i Nauki. Bez rozmowy, bez wcześniejszej informacji, bez możliwości wyjaśnienia. […]

 

W związku z takim potraktowaniem posła na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej, złożyłem na ręce Marszałka Sejmu oraz Przewodniczącego Klubu oświadczenie o rezygnacji z członkostwa w Klubie Parlamentarnym Koalicji Obywatelskiej.

 

[…]

 

Więcej  –  TUTAJ

 

 

Także wczoraj, lecz  już wieczorem, na stronie „wyborcza.pl.ŁÓDŹ” zamieszczono tekst Alicji Zboińskiej, informujący o decyzji posła Marcina Józefaciuka:

 

Marcin Józefaciuk nie jest już w klubie KO. „Nie akceptuję postawienia posła przed faktem”  –  TUTAJ

 



Dzięki „Portalowi dla Edukacji”, a nie ze strony MEN, dowiedzieliśmy się o aktualnej wersji ustawy o zmianie Ustawy o prawie oświatowym  Poniżej zamieszczamy fragment tego tekstu i link do jego pełnej wersji:

 

 

MEN odracza nowy obowiązek dla szkół. Zacznie się dopiero 1 września 2028 r.

 

Resort edukacji wprowadził zmiany do projektu noweli prawa oświatowego. Jedną z modyfikacji jest odroczenie wejścia w życie obowiązku tworzenia rad szkół i placówek o dwa lata – do 1 września 2028 r.

 

>Ministerstwo Edukacji Narodowej zmieniło projekt noweli prawa oświatowego i m.in. odroczyło do 2028 r. wejście w życie obowiązku tworzenia rad szkół i placówek.

 

>Planowana nowela przewiduje też m.in. surowsze zasady dotyczące nieusprawiedliwionych nieobecności i zmiany dotyczące rzeczników praw uczniowskich.

 

>Projekt skierowano do Stałego Komitetu Rady Ministrów, ale środowisko szkolne będzie mogło zgłosić uwagi w ankiecie, przed rozpoczęciem procedury legislacyjnej w Sejmie.

 

>MEN przedstawi taką ankietę w najbliższych tygodniach.

 

[…]

 

Resort zmodyfikował projekt noweli. Poinformował jednocześnie, że w ciągu najbliższych kilku tygodni przedstawi ankietę, która pozwoli środowisku szkolnemu zgłosić dodatkowe spostrzeżenia i opinie na temat projektu ustawy, do wykorzystania i przedstawienia przed rozpoczęciem procedury legislacyjnej w Sejmie.

 

Jedną z modyfikacji jest odroczenie wejścia w życie obowiązku tworzenia rad szkół i placówek o 2 lata – do 1 września 2028 r. – w związku z „szeregiem uwag od różnych podmiotów”. Resort edukacji argumentuje, że „ten czas pozwoli ministerstwu sprawdzić, w jaki sposób będą działać rady szkół i placówek, które zostały powołane dobrowolnie„. Zmiany „pomogą MEN ocenić ich funkcjonowanie w roku szkolnym 2027/2028 i poddać decyzję o obowiązkowości rad szkół i placówek oświatowych ewentualnej korekcie„.

 

 

W dalszej części tego tekstu są jeszcze fragmenty, opatrzone takimi podtytułami:

 

 

Zmiany w ustawie dotyczą też rzeczników praw uczniowskich […]

 

Resort zrezygnował z przyznania nauczycielom statusu funkcjonariuszy publicznych […]

 

Wejdą bardziej surowe zasady dotyczące nieusprawiedliwionych nieobecności […]

 

 

 

Cały tekst „MEN odracza nowy obowiązek dla szkół. Zacznie się dopiero 1 września 2028 r.”  –  TUTAJ

 

 

Źródło: www.portalsamorzadowy.pl/edukacja/

 

 

 

 

 

 



Dzisiaj na fanpade Łódzkiego Kuratorium Oświaty zamieszczono bogato ilustrowaną zdjęciami  informację o właśnie zakończonej konferencji dla doradców zawodowych z Łodzi i województwa. Oto ten wpis, a pod nim link gospodarza tej konferencji – Technikum nr 3, gdzie znajdziecie jej program:

 

 

Doradztwo zawodowe to proces wychowawczy, który buduje przyszłość młodych ludzi i przyszłość całego regionu – mówił Łódzki Wicekurator Oświaty Arkadiusz Kubik podczas otwarcia konferencji „Razem zbudujemy przyszłość – doradztwo, które inspiruje”, podkreślając, że „hasło spotkania jest też zobowiązaniem do współpracy, dzielenia doświadczeniem i wspólnego działania na rzecz lepszej edukacji i silniejszego rynku pracy w naszym województwie„.

 

 Podczas spotkania, w którym oprócz doradców zawodowych ze szkół Łodzi i ościennych powiatów, wzięli udział przedstawiciele uczelni, instytucji i przedsiębiorców, rozmawiano nt. technicznych zawodów w szkolnictwie wyższym, narzędzi wspomagających w doradztwie zawodowym oraz dostosowania oferty szkół do sytuacji na rynku pracy.

 

Konferencja to bardzo dobra wspólna inicjatywa Technikum nr 3 w Łodzi, Technikum Gastronomicznego w Łodzi oraz Zespołu Szkół Samochodowych i Mechatronicznych w Łodzi

 

 

Źródło: www.facebook.com/permalink.php?

 

 

x           x           x

 

 

Program konferencji „Razem zbudujemy przyszłość – doradztwo, które inspiruje”  –  TUTAJ

 



Oto początkowy fragment tekstu, zamieszczonego dzisiaj na stronie MEN:

 

 

Po analizie około 700 uwag z konsultacji społecznych i procesu opiniowania, Minister Edukacji skierowała dziś do Stałego Komitetu Rady Ministrów projekt ustawy o zmianie ustawy – Prawo oświatowe, ustawy o systemie oświaty oraz niektórych innych ustaw, który dotyczy m.in. utworzenia struktury rzeczników praw uczniowskich oraz kataloguje prawa i obowiązki uczniowskie.

 

Ministerstwo Edukacji Narodowej, po procesie konsultacji publicznych i opiniowania, przedstawia zaktualizowaną i poprawioną wersję projektu ustawy o zmianie ustawy – Prawo oświatowe, ustawy o systemie oświaty oraz niektórych innych ustaw (UD222).

 

Co zmieniliśmy?

 

1.Powiązaliśmy funkcję szkolnego rzecznika praw uczniowskich z zadaniami opiekuna samorządu uczniowskiego po to, aby nie mnożyć szkolnych stanowisk oraz zapewnić możliwość wyboru szkolnego rzecznika wyłącznie uczniom, a nie radzie szkoły lub placówki (był to wniosek młodzieżowych organizacji działających na rzecz uczniów).

 

2.Uszczegółowiliśmy poszczególne prawa i obowiązki uczniowskie w katalogach ustawowych.

3)tworzenia rad szkół i placówek o 2 lata – do 1 września 2028 roku. Ten czas pozwoli ministerstwu sprawdzić, w jaki sposób będą działać rady szkół i placówek, które zostały powołane dobrowolnie. Zmiany pomogą MEN ocenić ich funkcjonowanie w roku szkolnym 2027/2028 i poddać decyzję o obowiązkowości rad szkół i placówek oświatowych ewentualnej korekcie.

 

4)Pozbawiliśmy Krajowego Rzecznika kompetencji do udziału w postępowaniach sądowych, administracyjnych i dyscyplinarnych dla nauczycieli. Uwzględniliśmy tym samym postulat związków zawodowych, zmieniając model funkcjonowania Krajowego Rzecznika Praw Uczniowskich.

 

5)Przyznaliśmy Krajowemu Rzecznikowi Praw Uczniowskich oraz wojewódzkim rzecznikom praw uczniowskich status wyższych stanowisk w służbie cywilnej. Kierownictwo MEN lub kuratorium oświaty nie będzie mogło wydawać tym organom wiążących poleceń, co wzmocni ich niezależność i zapewni neutralność polityczną.

 

6) Zmieniliśmy nazwę narzędzi bieżącej pracy z uczniem ze „środków oddziaływania wychowawczego” na „działania wychowawcze”. Wskazaliśmy dodatkowo, że zarządzanie najdalej idących działań wychowawczych musi być uzgodnione z rodzicami ucznia niepełnoletniego (prośba młodzieżowych organizacji, które działają na rzecz praw uczniów).

 

7)Zrezygnowaliśmy z przyznania nauczycielom, wychowawcom i innym pracownikom pedagogicznym statusu funkcjonariuszy publicznych. Uwzględniliśmy tym samym wnioski związków zawodowych oraz organizacji zrzeszających dyrektorów szkół i placówek oświatowych. Dotychczasowe regulacje, które dotyczą ochrony nauczycieli podczas pełnienia obowiązków służbowych lub w związku z nimi na zasadach ochrony przewidzianej dla funkcjonariuszy publicznych, pozostają bez zmian.

 

Na końcu komunikatu zamieszczamy również Raport z konsultacji publicznych i opiniowania wraz z załącznikiem, w którym odnieśliśmy się do wszystkich zgłoszonych uwag. […]

 

 

Cały tekst „Projekt ustawy dot. m.in Praw i Obowiązków Ucznia oraz powołania Rzecznika Praw Uczniowskich został skierowany do Stałego Komitetu Rady Ministrów”, wraz z linkami do dokumentów źródłowych  –  TUTAJ

 

 

Źródło:www.gov.pl/web/edukacja/

 



Na internetowej stronie grupy „Ja Nauczeciek’ka”  w dniu 2 listopada zamieszczono tekst dra hab. Maksymiliana Chutorańskiego, profesora Uniwersytetu Szczecińskiego, o tym czym jest, a czym nie jest edukacja. Oto ten tekst bez skrótów:

 

 

Czym (nie) jest edukacja?

 

 

W moim tekście  stawiam zasadnicze pytanie o to, czym (nie) jest edukacja. „Nie” w tytule pełni istotną rolę. Chodzi bowiem o to – podkreślam –  że pytanie o edukację zawsze jest pytaniem podwójnym:  o to, czym edukacja jest, ale też o to, czym nie jest.  Najprostsza, konwencjonalna odpowiedź mogłaby odwoływać się do porównań. Edukacja – powiemy – różni się od manipulacji, bo ma na celu rozwój, nie kontrolę. Różni się od treningu, bo nie ogranicza się do doskonalenia sprawności. Różni się od instruktażu, bo nie polega na przekazywaniu gotowych wzorców działania. Można by rzec, że w edukacji chodzi o wolność i „piękne ryzyko” – jak pisał Gert Biesta.

 

Tego rodzaju odpowiedzi i rozróżnienia są użyteczne. Porządkują językowe  wypowiedzi, komunikację, dyskusje.  Pomagają rozumieć, czym zajmuje się szkoła, wychowawca, nauczyciel. Pozwalają rozpoznać zamiary i próby instrumentalizowania procesu nauczania.  Ale ten tekst nie zmierza w stronę systematyzowania pojęć. Nie o definicję mi chodzi. Chodzi o coś innego:  o zatrzymanie się przy samym  pytaniu. Bo to właśnie pytanie o edukację – o jej sens, granice i cel – stanowi gest najbardziej pedagogiczny z możliwych. To pytanie, które trzeba sobie stawiać nieustannie; właśnie dlatego, że edukacja zawsze wydarza się w relacji człowieka ze światem, a ten świat nieustannie się zmienia.

 

O książce, która boli

 

Rozwijając tę myśl, chcę rozpocząć od podzielenia się ważnym doświadczeniem. Dawno temu, jako student pedagogiki, trafiłem na książkę Alice Miller „Zniewolone dzieciństwo”. Do dziś pamiętam wstrząs, jaki we mnie wywołała. Miller, powołując się na wcześniejszą pracę Kathariny Rutschky,  przytacza fragmenty dawnych poradników wychowawczych z XVIII i XIX wieku. To dokumenty, w których ówcześni pedagodzy radzili, jak wychowywać dzieci – z troską, jak sądzili, i z najlepszymi intencjami. Czytamy więc o tym, jak użyteczne bywa zawstydzanie, jak skuteczna jest przemoc fizyczna, jak potrzebne są strach i upokorzenie. Dla autorów tamtych poradników były to narzędzia wychowawcze, nie okrucieństwo. Być może, jednym z najbardziej przejmujących przykładów jest przytoczony fragment z pism Johanna Friedricha Oesta, niemieckiego nauczyciela z końca XVIII wieku. Pisał on, że aby uchronić młodzież przed grzechem „rozpusty”, warto pokazać wychowankom… ciała zmarłych. Widok zwłok, jako sposób poznania  ludzkiego ciała –  twierdził – „napawa powagą” i pomaga zachować czystość.

 

Dziś czytamy to z niedowierzaniem. Taka, budząca grozę,  „pedagogika” spotkałaby się obecnie z odpowiednimi konsekwencjami  prawnymi. Ale warto też zauważyć:  Oest pisał to wówczas w dobrej wierze. Wierzył, że ratuje dusze swoich wychowanków. Wierzył, że oglądanie martwego ciała to niewielka cena za ocalenie przed piekłem. W jego świecie była w tym logika.

 

To doświadczenie lektury Miller uczy pokory.  Uświadamia, że każda epoka ma swoje ślepe punkty. Oest był przekonany, że działa w imię dobra. Postawmy więc zasadnicze pytanie: czy współcześnie postępujemy podobnie,  gdy powołujemy się na „najlepsze praktyki”, „dowody naukowe” czy „efektywność kształcenia”? Czy naprawdę jesteśmy tak daleko od niego, jak

 

Ślepe punkty współczesności

 

Lubimy myśleć, że jesteśmy mądrzejsi. Że dziś już wiemy, jak wychowywać „bez przemocy”, jak wspierać „rozwój emocjonalny”, jak budować „kompetencje XXI wieku”. Lubimy mówić, że jesteśmy bardziej cywilizowani, przecież mamy prawa dziecka, psychologię rozwoju i empatyczne metody.

 

Ale historia pedagogiki jest również historią zapominania. Lubimy odwoływać się do wielkich filozofów: Sokratesa, Platona, Arystotelesa – jako źródła mądrości, namysłu nad dobrem, edukacją, cnotą. Ale rzadko dodajemy, że ich wizja edukacji nie była edukacją dla wszystkich. Kobiety, czy niewolnicy nie byli jej adresatami. Nie byli uznawani za zdolnych do życia życiem polis. Relacje między starszymi mężczyznami a młodymi chłopcami, traktowane wówczas jako formy inicjacji, dziś zostałyby uznane za przemoc seksualną wobec nieletnich.

 

To nie są wyjątki. Ellen Key, autorka „Stulecia dziecka”,  była przecież jedną z pedagożek, która uważała eugenikę za dobre rozwiązanie. Byli również tacy pedagodzy, którzy nie zaprzątali sobie głowy wychowywaniem swoich dzieci (J.-J. Rousseau), albo tacy,  którzy mówili o wolności i liberalizmie, inwestując jednocześnie w niewolnictwo (J. Locke). Nie chodzi mi o tropienie sensacji,  ale o to, że warto odczytywać te poglądy, koncepcje w kontekście czasów,  w których powstawały. Edukacja  dokonuje  się w tym szerszym  – społecznym, politycznym  – kontekście, a każda epoka ma swoje ślepe punkty.

 

Nie chodzi też  tylko o potępienie, ale o to, by pamiętać, że nasze własne przekonania i praktyki również mogą się źle zestarzeć. Za dwieście lat ktoś może otworzyć nasze współczesne podręczniki pedagogiczne – pełne opisów progresywnych idei, empatii i inkluzywności – i zapytać: Jak mogliście tak uczyć? Jak mogliście wierzyć, że to było dobre?

 

Bo może dla przyszłych pokoleń to my będziemy autorami „czarnej pedagogiki” XXI wieku – nie przez (zamierzone) okrucieństwo, ale przez ślepotę na coś, czego dziś nie potrafimy dostrzec, albo co lekceważymy.  Być może tym ślepym punktem okaże się nasz antropocentryzm: przekonanie, że to człowiek jest miarą wszystkiego. Tymczasem świat, w którym żyjemy, coraz wyraźniej pokazuje, że to za mało. Edukacja, która ignoruje inne byty:  zwierzęta, środowisko, technologię i rzeczy, które współtworzą nasze życie, jest edukacją niepełną. Być może tym ślepym punktem będzie coś innego…

 

Dlatego warto wciąż wracać do tytułowego pytania o edukację. Nie tylko po to, by szukać jej precyzyjnych definicji, ale żeby uchronić ją przed pychą pewności. Edukacja dzieje się tylko tam, gdzie wciąż chcemy się uczyć – również tego, czym (nie) jest sama edukacja. Dlatego pytajmy.

 

 

 

Źródło: www.ja-nauczyciel.pl/news/



Z  tygodniowym opóźnieniem zdecydowaliśmy się na odnotowanie na OE tekstu, jaki dr Iga Kazimierczyk zamieściła na swoim fejsbukowym profilu 27 października. Kiedy go przeczytacie, dowiecie się jakie jego treści przekonłay nas do tej decyzji:

 

 

Tym razem bez flag, bez megafonów i bez sztywnych konferencji. Nauczyciele tym razem nie wyszli na ulice ale protestują. Niektórzy po prostu przestali wychodzić ze szkoły, czyli robić to, co przez lata robili za darmo. Przestali łatać system, który działa tylko dzięki ich dodatkowej pracy. Odwołują wycieczki, ograniczają wyjścia, deklarują rezygnację z godzin ponadwymiarowych, bo nie mogą na razie z nich zrezygnować. I rozkręca się w szkołach „nie-strajk”

 

Edukacja przez lata opierała się na cichym porozumieniu: że nauczyciele będą „jakoś to ogarniać”. I ogarniali – swoim czasem, zdrowiem, także prywatnymi pieniędzmi. I chyba ten czas się kończy. Bez realnych zasad płacenia za realną pracę (np. za godziny ponadwymiarowe, kiedy uczeń nie przyszedł albo klasa wyszła, za pracę wieczorami) nie da się dłużej udawać, że system działa. Ten „Nie-strajk” to racjonalne działanie, które pokazuje, że środowisko nauczycielskie potrafi być solidarne, konsekwentne i samoorganizujące się.

 

 

W tym samym czasie ministerstwo woli nadal do nauczycieli mówić zamiast z nimi rozmawiać, zapominając, że po drugiej stronie są ludzie, którzy są armią do zadań specjalnych. Codziennie pracują metodą łączenia faktów, analizy, improwizacji, śledzą kilka procesów na raz (zwykła klasa szkolna), rozmawiają, podejmują interwencje, rozwiązują konflikty. Pracują słowem i argumentem. Sikają tylko w czasie przerwy i piją zimną kawę. Wiedzą, jak budować autorytet, jak utrzymać uwagę grupy, jak przekonywać, także kwestionujących ich zdanie rodziców. To nie są ludzie, których można zbyć sloganem o „prestiżu zawodu”.

 

 

Dla nauczycieli liczą się fakty, to taki zawód, w którym zwrot „po czynach ich poznacie” ma podwójne silne znaczenie. Dlatego od lat każda władza ma z nimi kłopot, bo techniki komunikacji stosowane przez polityków, w tej grupie siadają bardzo słabo.

 

 

Bez radykalnej korekty programu planowanego dla edukacji oraz sposobu jego komunikacji, bardzo trudno będzie mieć w nauczycielach sojuszników jakichkolwiek zmian.

 

 

 

Źródło: www.facebook.com/iga.kazimierczyk/

 

 

 



Dzisiaj, na „Portalu dla Edukacji” zamieszczono tekst, informujący o przesłaniu przez IBE do MEN rekomendacji w sprawie prac domowych. Dla dobra sprawy – zamieszczamy ten tekst bez skrótów:

 

 

Ocen nie będzie, ale informacje już tak. Prace domowe po nowemu

 

Instytut Badań Edukacyjnych rekomenduje uznanie prac domowych za nieobowiązkowe, z naciskiem na informację zwrotną zamiast ocen. Propozycje te zostały przekazane Ministerstwu Edukacji Narodowej.

 

Na prośbę minister edukacji Barbary Nowackiej Instytut Badań Edukacyjnych – Państwowy Instytut Badawczy (IBE) zbadał, jak sprawdziły się nowe przepisy dotyczące zadawania prac domowych. Od czerwca w Instytucie działał zespół ekspertów. Przygotował raport na podstawie opinii nauczycieli i dyrektorów szkół.

 

Podsumowanie pierwszych efektów zmian w zadawaniu prac domowych trafiło do resortu edukacji na początku października. Efektem prac w IBE są opublikowane na stronie Instytutu rekomendacje zmian w rozporządzeniu w sprawie oceniania, klasyfikowania i promowania uczniów i słuchaczy w szkołach publicznych opracowane przez Zespół Ekspertów ds. Prac Domowych. Zostały one przekazane do MEN.

 

W rekomendacjach IBE zaproponował wprowadzenie do ustawy Prawo oświatowe definicji pojęcia „pracy własnej uczennicy lub ucznia” jako nowej kategorii dydaktycznej.

 

Przez pracę własną uczennicy lub ucznia rozumie się zadania pisemne, praktyczno-techniczne lub inne o charakterze poznawczym, zlecone przez nauczycielkę lub nauczyciela i wykonywane przez uczennicę lub ucznia po zakończeniu zajęć dydaktycznych, we własnym tempie i wybranymi przez siebie metodami, służące utrwalaniu, rozwijaniu lub praktycznemu zastosowaniu treści realizowanych na lekcji – czytamy.

 

Prace własne nie obejmowałyby materiału, który nie został zrealizowany na zajęciach. Zadania miałyby być projektowane w sposób ograniczający konieczność udziału osób trzecich, umożliwiający samodzielne wykonanie oraz dopuszczający wykorzystanie narzędzi cyfrowych, w tym sztucznej inteligencji, jako wsparcia, a nie zastępstwa pracy uczennicy lub ucznia.

 

Zgodnie z rekomendacjami do prac własnych nie zaliczałoby się niezadawanych przez nauczycielkę lub nauczyciela form samodzielnego uczenia się podejmowanych z własnej inicjatywy, w tym aktywności służących przygotowaniu do zajęć lub rozwijaniu indywidualnych zainteresowań edukacyjnych. Prace powinny mieć charakter twórczy i rozwojowy oraz wspierać kształtowanie etycznych postaw związanych z samodzielnym pozyskiwaniem i wykorzystywaniem wiedzy.

 

Prace własne miałyby podlegać wyłącznie ocenie w formie informacji zwrotnej, a nie w formie oceny bieżącej. Informacja ta obejmowałaby w szczególności: wskazanie mocnych stron pracy, obszarów wymagających poprawy i propozycję sposobów dalszego uczenia się lub ćwiczenia danej umiejętności.

 

W rekomendacjach dla klas I-III szkoły podstawowej IBE zaproponował, aby nauczyciele co do zasady nie zadawali prac własnych. W wyjątkowych przypadkach dopuszczalne byłyby jedynie krótkie ćwiczenia usprawniające „motorykę małą”, pod warunkiem że mają charakter twórczy lub praktyczny i nie ograniczają się do powtarzalnych, schematycznych czynności”.

 

Zgodnie z rekomendacjami wykonanie zleconej pracy własnej powinno zajmować krótki czas, odpowiedni do wieku i możliwości rozwojowych, a także służyć utrwalaniu lub rozwijaniu treści realizowanych na lekcji. Polecenia powinny być formułowane jasno, zrozumiale i umożliwiać samodzielne podjęcie działania.

 

Zadania powinny sprzyjać zabawie i naturalnej aktywności poznawczej, być dostosowane do możliwości rozwojowych uczennic i uczniów, wspierać ich poczucie sprawstwa i motywację wewnętrzną – czytamy w materiałach IBE.

 

Prace własne nie mogłyby być jednolite dla wszystkich i powinny oferować uczniom możliwość wyboru między zadaniami łatwiejszymi i trudniejszymi oraz różnymi sposobami prezentacji efektów.

 

W klasach IV-VIII zadawane prace własne nadal byłyby nieobowiązkowe i nie podlegałyby ocenie bieżącej. Miałyby one w szczególności służyć utrwalaniu, rozwijaniu i praktycznemu zastosowaniu treści realizowanych na lekcji. Czas na ich wykonanie miałby być dostosowany do wieku i możliwości ucznia. Nie powinny być również zadawane na czas wolny od zajęć dydaktycznych, w szczególności w okresie świąt i ferii. Zadania powinny uwzględniać cykliczność uczenia się, promować strategie długofalowego zapamiętywania, rozwijać autonomię uczennicy lub ucznia oraz ograniczać konieczność ingerencji rodziców lub opiekunów w proces ich wykonywania – zaproponował IBE.

 

IBE chce również, aby każda wykonana praca własna w klasach IV-VIII podlegała informacji zwrotnej.

 

Czytaj dalej »



 

Piszę ten felieton przede wszystkim z przyzwyczajenia, aby nie zaburzyć wieloletniej tradycji zamieszczania ich w niedziele.  Jednak dzisiaj jest nietypowa niedziela – dzień nazywany przez katolików Dniem Zadusznym. W praktyce, dla większości moich rodaków, to po prostu drugi dzień masowego odwiedzania cmentarzy, gdzie są mogiły naszych bliskich. Nie jest to czas na czytanie felietonu o nienajważniejszych wszak problemach edukacji…

 

Przeto ten dzisiejszy felieton będzie na jeden tylko temat – o kolejnej już, czwartej, edycji programu „Edukacja z wojskiem”. Bo jest kilka takich jego elementów, a także przemilczeń, które wzbudziły moje zainteresowanie. I stały się powodem powstania kilku – hipotetycznych – odpowiedzi na takie pytania:

 

Dlaczego nie ma nigdzie dostępnego, szczegółowego programu tych zajęć?”

 

-Dlaczego nadano temu programowi taką nazwę?

 

-Czy  o zachowaniu w sytuacji zagrożenia i innych podanych ogólnikowo tematach tych spotkań nie mogą mówić cywilni specjaliści?  

 

 

A więc po kolei:

 

Dlaczego nie ma nigdzie dostępnego, szczegółowego programu tych zajęć?

 

Pytanie to powstało po tym, jak wpisując w wyszukiwarkę „Czy jest dostępny szczegółowy program edukacji z wojskiem”  znajdowałem jedyni ogólne informacje, autorstwa AI, i propagandowe teksty – głównie na  „wojskowych stronach”. Zobaczcie sami  –  TUTAJ

 

 

Owa sztuczna inteligencja podała  jedynie taką informację:

 

Zajęcia: 3-lekcyjne, łączą teorię z praktyką, a ich treści obejmują:

-Zasady alarmowania i ewakuacji

-Podstawy udzielania pierwszej pomocy

-Zachowanie w sytuacjach kryzysowych i zagrożeń

-Podstawy obrony cywilnej i ochrony ludności

-Możliwość spotkania z weteranem misji

 

I odsyłała na strony MEN i MON. Ale kiedy klikniecie w link do MEN, zobaczycie także ogólniki – zobacz TUTAJ

 

A to jedyna odpowiedź która przyszła mi do głowy:

 

Myślę, ze świadomie nie opracowano szczegółowego programu tych trzygodzinnych zajęć (wszak muszą one  być zróżnicowane, bo są prowadzone w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych), gdyż nie prowadzą tych zajęć nauczyciele, lecz wojskowi, którzy nie mają przygotowania pedagogicznego.

 

A teraz, już krócej,  moje propozycje odpowiedzi na pozostałe pytania:

 

Dlaczego nadano temu programowi taką nazwę?

 

W nazwie tej  edukacji umieszczono owo dookreślenie podmiotu prowadzącego „z wojskiem” prawdopodobnie, na żądanie Ministerstwa Obrony. Bo dotąd nigdy tak nie postępowano. Kiedy w szkołach wprowadzano zajęcia edukacji  prawnej – nie mialo one w nazwie „z prawnikami”,  czy edukację zdrowotną – że „z lekarzami”. To dalekowzroczna strategia MON, aby młode pokolenie oswoić z ewentualnością założenia munduru polskiego żołnierza.

 

 

Czy  o zachowaniu w sytuacji zagrożenia i innych podanych ogólnikowo tematach tych spotkań

nie mogą mówić cywilni specjaliści? 

 

Moim zdaniem na pierwsze trzy tematy: Zasady alarmowania i ewakuacji, Podstawy udzielania pierwszej pomocy i Zachowanie w sytuacjach kryzysowych i zagrożeń – bezsprzecznie tak. Jedynie ten czwarty temat „Podstawy obrony cywilnej i ochrony ludności”  wymaga uwzględnienia punktu widzenia obrony terytorialnej kraju,. Jednak nie mam wątpliwości, ze każdy cywil, który jest kompetentny w trzech pierwszych tematach mógłby i ten zrealizować po krótkim przeszkoleniu. Ale nie tylko przygotowanie do radzenia sobie w sytuacjach zagrożenia jest celem tych zajęć. Dlaczego tak uważam? Bo niby dlaczego do programu owych trzech godzin zajęć wpisano jeszcze „Możliwość spotkania z weteranem misji”?  Odpowiedź jest taka sama, jak w  poprzednim pytaniu: To dalekowzroczna strategia MON, aby młode pokolenie oswoić z ewentualnością założenia munduru polskiego żołnierza”.

 

 

I jeszcze jedna refleksja – na tle debaty wokół „Ustawy Kamilka”. Czy owi żołnierze przedstawiają dyrekcji szkół zaświadczenie o niekaralności w zakresie przestępstw przeciw małoletnim? Czy podczas tych zajęć asystuje im nauczyciel tej szkoły?  Jeśli tak – to czy jest to na zasadach godzin ponadwymiarowych? Chyba, że owe zajęcia są w czasie, gdy dana klasa ma w tygodniowym planie lekcji – np. biologię i obok owego żołnierza jest z uczniami nauczyciel/lka tego przedmiotu…

 

Bo przecież nie można wykluczyć, że podczas demonstrowanie jak prawidłowo wykonać sztuczne oddychanie metodą „usta-usta”, lub praktycznego pokazu jak uciskać klatkę piersiową z wielką rozkoszą będzie chciał to demonstrować – nie na fantomie, a na uczennicy (lub uczniu) – jakiś niezaspokojony w swoich potrzebach wojak?…

 

Może przeczyta ten felieton ktoś z nadzoru pedagogicznego, to niech – na Fecebook’u  – odpowie jak to z tą „Edukacją z wojskiem” naprawdę jest?

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

Ten znicz niechaj będzie symbolem mojej pamięci o wszystkich moich bliskich – z rodziny, przyjaciół i znajomych, z którymi kiedyś było mi dane – w różnych relacjach i w różnych okresach czasu – żyć, a których już od dawna nie ma wśród nas.

 

Stali czytelniczy wiedzą, że w dniu 1 listopada, od lat zamieszczam specjalny tekst, w którym wspomina osoby, które odegrały w moim życiu ważną rolę, a które już nie żyją. Jednak dzisiaj będzie to wspomnienie o osobach, którym ja chciałem w ich trudnym życiu pomóc, lecz których drogi życiowe, mimo tego wsparcie, zakończyły się tragicznie.

 

Na decyzję wspomnienia akurat tych osób wpłynęła świadomość, że akurat wczoraj w wielu polskich szkołach obchodzono „Tęczowy Piątek” – dzień w którym  dyrektorzy, nauczyciele i uczniowie solidaryzują się z osobami LGBTQ+.

 

Bo w pewnym okresie mojej aktywności zawodowej jako wychowawcy, społecznika i  pedagoga, stanąłem przed koniecznością wsparcia trzech młodych osób, które w różnych okolicznościach trafiły do mnie po pomoc.

 

Prapoczątkiem tych historii było moje pierwsze spotkanie z dr Aleksandrą Majewską z Okręgowej Poradni Wychowawczo-Zawodowej, które zapoczątkowało moje doświadczenia we wspieraniu młodych ludzi z najróżniejszymi problemami. I to ona, po kilku latach, kiedy byłem komendantem Hufca ZHP Łódź-Polesie, sprawiła, że pewnego dnia wszedł do mojego gabinetu szczupły nastolatek, który na moje  pytanie „A ty w jakiej sprawie?” – zamiast odpowiedzi podał mi kopertę mówiąc: „Mnie przysłała tu pani doktor Majewska, proszę przeczytać – tam jest wszystko napisane”. I tak zaczął się mój kolejny „przypadek”, podjęty z polecenia dr. Majewskiej – po ponad siedmiu latach od rozpoczęciu mojej z nią współpracy. Z wręczonego mi listu dowiedziałem się, że pani dr Majewska bardzo mnie prosi, abym włączył przekaziciela tego listu do działalności harcerskiej, bo powinien  on  całkowicie zmienić swoje dotychczasowe środowisko. Nie było tam żadnych innych informacji, w tym uzasadnienia powodu takiej zmiany. Jako że jej prośba „była dla mnie rozkazem” – nie dociekając przyczyn konieczności tej zmiany, podjąłem bez wahania to kolejne wyzwanie. Z rozmowy dowiedziałem się, że ów młodzian – na potrzeby tego wspomnienia niech ma imię Janek –  nie należy do harcerstwa, ale interesuje się turystyką. I ta informacja stała się punktem zaczepienia dla mojego pomysłu, aby włączyć go w działania referatu turystycznego. Został jego członkiem – bo jak hufcowy skierował, to nie budziło to sprzeciwów…

 

Minęło wiele lat… Był rok 1982, ja pracowałem jeszcze w Katedrze Pedagogiki Społecznej UŁ, o czym Janek  wiedział. Krótko przed wakacjami, po uprzedniej telefonicznej zapowiedzi, przyszedł do mnie na dyżur w do siedziby Katedry na ul. Uniwersyteckiej wraz młodym człowiekiem – na oko jeszcze przed dwudziestką. Jako że był to okres już po zaliczeniach – w pokoju nie było nikogo, więc mogliśmy spokojnie, bez świadków, porozmawiać. Dowiedziałem się wtedy, że ów młody człowiek ma bardzo poważny problem, którego rozwiązania – zdaniem Janka – tylko ja jestem w stanie się podjąć. I że o wszystkim opowie mi sam Adam, że zostawia nas samych, bo tak będzie mu łatwiej mówić. Pożegnał się i wyszedł.

 

Skracając opowieść, streszczę dalszy przebieg wydarzeń. Pierwszym zaskoczeniem był moment, w którym Adam pokazał mi swój niedawno wydany dowód osobisty, gdzie pod zdjęciem z jego podobizną zobaczyłem dane osobowe: Beata, Maria – nazwisko podaję teraz zmyślone, powiedzmy –  Misiewicz. Gdy zareagowałem zdziwieniem – dowiedziałem się, że właśnie to – nieakceptowanie przez niego płci żeńskiej i usiłowanie funkcjonowania jako mężczyzna pod imieniem Adam – jest tym jego dramatycznym problemem. Bo jego rodzice kategorycznie z tym się nie godzą i oświadczyli, że jeśli nadal będzie chciał żyć jako chłopak, to oni wyrzuca go z domu. I że prosi mnie o pomoc, bo rozpoczął już starania o realizację swoich pragnień, ale nie chce być bezdomnym, a nikt z jego  otoczenia nie jest w stanie go zrozumieć i mu pomóc.

 

Wtedy po raz pierwszy, znane mi dotąd jedynie ze słyszenia zjawisko transseksualizmu, czyli nieakceptowania swojej płci biologicznej, zapisanej w metryce urodzenia, na podstawie widocznych cech anatomicznych, z odczuwaną przez siebie jako „moje ja” płcią przeciwną, stało się dla mnie poznawaną właśnie rzeczywistością.

 

Podczas naszych dalszych kontaktów dowiadywałem się coraz więcej o jego sytuacji. Między innymi o tym, że aktualnie pracuje jako rekwizytor w jednym z łódzkich teatrów, że pracodawca zatrudnił go formalnie jako Beatę, ale pozostali pracownicy i aktorzy zaakceptowali jego prośbę i zwracają się do niego jako do Adama. A także o tym, że z powodu szykan innych uczniów musiał  przerwać naukę w liceum.

 

Jeszcze tego lata udało mi się załatwić Adamowi samodzielne mieszkanie z zasobów komunalnych jednej z łódzkich dzielnic, co pozwoliło mu na uniezależnienie się od nieakceptującej go rodziny. Ale był to – oczywiście – pokój nieumeblowany.

 

I to było moje drugie zadanie. Najpierw ja z żoną zrobiliśmy przegląd naszych możliwości przekazania mu tego co nam nie jest niezbędne, ale jemu może się przydać. Jednocześnie rozesłałem „wici” wśród naszych sąsiadów – oczywiście nie wszystkich, jedynie tych – nazwijmy ich – „o niekonserwatywnych poglądach”, że jest zapotrzebowanie na, im zbędne, wyposażenie mieszkania. Akcja powiodła się i po kilku dniach mogliśmy przewieźć nie tylko łóżko, stół, parę krzeseł, niezbędne naczynia kuchenne, ale także materac, poduszkę, kołdrę i inne – potrzebne do życia w mieszkaniu bez łazienki – sprzęty i wyposażenie.

 

Po załatwieniu tego problemu zabrałem się za drugi temat – z mojego punktu widzenia także równie ważny, jakim było kontynuowanie przez Adama edukacji. Oczywiście – mogło to w jego wieku odbywać się jedynie w CKU, co jest skrótem funkcjonujących wtedy Centrów Kształcenia Ustawicznego – placówek oświatowych, gdzie osoby pełnoletnie, które wcześniej nie ukończyły szkoły, mogły kontynuować naukę.

 

Już po rozpoczęciu roku szkolnego, we wrześniu 1982 roku, złożyłem wizytę dyrektorce tej placówki. Przedstawiłem się jako pracownik naukowy Katedry Pedagogiki Społecznej UŁ i opowiedziałem o sytuacji Adama, o tym, że trzeba mu pomóc. A konkretnie – że bardzo proszę ją o przyjęcie Adama do szkoły, ale niech w  dzienniku nie figuruje jako Beata. Ona, po chwili zastanowienia i zapoznania się z dokumentami które jej przedstawiłem, powiedziała: „Zgoda, ale w dzienniku będzie figurował jako Marian, bo ma na drugie imię Maria”. I tak Adam, tym razem jako Marian, mógł kontynuować swoją edukację…

 

Jednak – niestety – nie trwało to długo. Jeszcze przed końcem roku szkolnego „panowie-koledzy” z klasy, dowiedziawszy się – nie wiadomo od kogo – całej prawdy o Beacie vel Marianie, dotkliwie go  pobili. Adam, gdy mnie o tym poinformował (a widziałem ślady tej „rozmowy” na jego twarzy), oświadczył, że już nie pójdzie do  tej szkoły i że  rezygnuje z nauki. I zdania nie zmienił.

 

Ale nie wszystko układało się tak niepomyślnie jak w szkole. Mimo takich doświadczeń Adam nie zrezygnował z procedury dopasowania swojego organizmu, ale także  oficjalnych dokumentów, do płci z którą się identyfikował, w jakiej on postrzegał siebie – to znaczy jako mężczyzny a nie jako kobiety.

 

Dziś, po tylu latach, nie jestem pewien chronologii wydarzeń o których teraz opowiem. Pamiętam jedynie, że aby można było przeprowadzić sądową zmianę płci metrykalnej, a na tej podstawie  otrzymać pożądaną nową metrykę urodzenia i nowy dowód osobisty – już jako Adam – najpierw trzeba było przejść długą drogę procedur i zabiegów medycznych. Dowiedziałem się wtedy, że Adam jest już pacjentem oddziału chirurgii plastycznej Szpitala im. N. Barlickiego w Łodzi, którego lekarze podjęli się przeprowadzenia, nie tylko zabiegu operacyjnego zmniejszenia piersi oraz usunięcia jajników i macicy, ale – w drugim etapie -j także uformowania członka, przez który będzie przeprowadzona cewka moczowa. Jednak wcześniej musiał przejść długotrwały cykl terapii hormonalnej…

 

Przypominam, ze był to rok 1983!!! Nie wykonywano wówczas takich zabiegów w ramach ubezpieczenia. Trzeba było za nie płacić. Dowiedziałem się, że on już znalazł sponsora tych operacji, że jest nim duchowny z łódzkiej cerkwi prawosławnej Aleksandra Newskiego, który zabronił mu kogokolwiek informować o jego personaliach. Powiem, że byłem tą informacją zaskoczony, ale przyjąłem ze zrozumieniem tego warunku.

 

Wszystkie zaplanowane procedury odbyły się, a w ich efekcie pewnego dnia Adam pokazał mi nowy dowód osobisty, gdzie obok jego zdjęcia widniało upragnione przez niego  imię Adam i nazwisko „Misiewicz”.

W kolejnych latach moje kontakty z Adamem rozluźniły się – on stawał się coraz bardziej samodzielny, więc i ja nie czułem się już mu potrzebny. Tym bardziej, że po odejściu z pracy na uczelni stałem się wychowawcą „niegrzecznych dziewcząt”, co skutkowało pracą wyłącznie popołudniami – aż do nocy. Ale nadal utrzymywaliśmy kontakty – głównie telefoniczne, podczas których dowiadywałem się, że zmienia kilkakrotnie ł pracę, że poznał kobietę, że już nie mieszka w tamtym mieszkaniu komunalnym…

 

Ostatni raz „w realu” widziałem Adama wiosną 1992 roku. Przyszedł, niezapowiedziany, do poradni na Wólczańską, bo wiedział, że tam od ponad 4 lat jestem dyrektorem. Był wieczór – spotkaliśmy się na schodach, gdyż właśnie wychodziłem po pracy do domu. Wyglądał kiepsko, był – jak nigdy – małomówny. Nie patrząc mi w oczy przyznał się, że jest w potrzebie finansowej i że przyszedł prosić mnie o pożyczkę. Był to okres galopującej inflacji, czas, gdy cztery razy w roku władze waloryzowały nauczycielskie pensje – miesięczne wynagrodzenia przekraczały już kwotę miliona złotych… Nie byłem przygotowany na taką prośbę – przeszukałem portfel i dałem mu wszystko co miałem – z tego co pamiętam, był to jeden banknot o nominale 50 tys. zł. Wziął go szybko z mojej ręki, podziękował i powiedział, że na pewno mi odda, gdy tylko będzie mógł. Pożegnał się, mówiąc, że się bardzo śpieszy.

 

Jednak już nigdy go nie zobaczyłem. Po około roku, w przypadkowej rozmowie, dowiedziałem się od kogoś, kto znal go z pracy, że Adam nie żyje. Nigdy też nie dotarłem do wiarygodnej informacje o przyczynach jego śmierci. Z różnych pogłosek które do mnie docierały była taka, że umarł, bo świadomie przedawkował jakiś środek psychotropowy. Połączyłem tę wiadomość z wyglądem i zmienionym zachowaniem, jakie zaobserwowałem podczas naszego ostatniego spotkania i nie miałem wątpliwości, że Adam był uzależniony od narkotyków już wtedy, a pieniądze były mu otrzenbe na koleją „działkę, bo był na głodzie. A to mogło być skutkiem klęski, którą poniósł w nowym wcieleniu, prawdopodobnie także w roli partnera poznanej kobiety. Ale wstydził się mi o tym powiedzieć.

 

Trochę później dowiedziałem się kto może wiedzieć gdzie Adam został pochowany.. Spotkałem się z tą osobą, i zostałem doprowadzony do jego grobu. To co tam zobaczyłem nie mogłoby mi się przyśnić nawet w najczarniejszych snach: Na grobie stała tabliczka z napisem  „Beata Misiewicz, żyła lat…”

 

Jest to najbardziej tragiczny finał tej historii, historii człowieka, który tak bardzo chciał być sobą – na przekór biologii i wbrew woli rodziców. I wszystkie jego starania poszły na marne, a w tej upragnionej roli mężczyzny, z atrapą członka, także poniósł klęskę… I nawet po jego śmierci rodzice postawili na swoim i pochowali go jako Beatę.

 

x          x          x

 

Z Adamem wiąże się kolejna opowieść –  także o młodym człowieku w potrzebie. Bo tym razem to on go do mnie przyprowadził. Stało się to już kilka miesięcy po naszym pierwszym spotkaniu –  była jesień 1982 roku. Znali się, gdyż mieszkali w sąsiednich blokach na tym samym osiedlu. Ów – jak się wkrótce okazało –  mój nowy podopieczny – miał na imię Wojtek.  Dalej będę się posługiwał także – zmienionym na potrzeby tego wspomnienia – nazwiskiem  Chmielnicki. Wówczas dowiedziałem się jedynie, że jest uczniem Liceum Zawodowego w zawodzie kelner-bufetowy i że niedawno wyszedł ze szpitala, gdzie przebywał po nieudanej próbie samobójczej. Ta  próba polegała na tym, iż pewnego poranka, kiedy został sam w mieszkaniu, postanowił otruć się gazem. Zamknął w kuchni okno i drzwi, uszczelnił nawet mokrą szmatą szparę przy podłodze i otworzył pod wszystkimi palnikami gaz. Położył się na podłodze i czekał na śmierć. Ale ta nie nadchodziła. Zniecierpliwiony tym oczekiwaniem postanowił zrobić sobie herbatę. Wstał, zakręcił gaz pod trzema palnikami, a czwarty zapalił zapałką…

 

Czytaj dalej »