



Jako że prof. Roman Leppert zapraszał na dzisiaj do „Akademickiego Zacisza” na ostatnie w tym roku, nietypowe, spotkanie – będzie tam – wyjątkowo – sam, także i my, inaczej niż zazwyczaj, nie w czwartek, ale już teraz, informujemy o tym, gdyż profesor będzie tam podsumowywał pięcioletni okres tej nietypowej formuły wymiany myśli o aktualnych problemach polskiej edukacji. A od czwartku do soboty także w „Obserwatorium Edukacji” będziemy mieli „długi weekend”…
Oto obszerny fragment tego zaroszenia:
[…] W najbliższą środę, 18 czerwca br. (jak zwykle o 20.00) pojawię się w akademickim zaciszu po raz 36 w tym roku akademickim, po raz 203 od początku realizowania tego projektu. Tym razem sam.
To będzie dobry moment, żeby:
-podziękować wszystkim, którzy wspierali mnie bezpośrednio i pośrednio w tym pięcioletnim okresie, poczynając od zapraszanych gości, poprzez różne podmioty, osoby, których pomocy wiele zawdzięczam, aż po uczestniczki i uczestników środowych spotkań;
-podzielić się refleksjami, które towarzyszą mi w związku z realizacją tego projektu, opowiedzieć o powodach, dla których on ewoluował;
-odpowiedzieć na pytania, które chcielibyście zadać mi jako prowadzącemu.
Zachęcam do zadawania pytań już teraz w komentarzach pod tym postem, lub pod postami publikowanymi na stronie #akademickiezacisze. Oczywiście, jak podczas każdego spotkania w tej przestrzeni będzie możliwość zadania pytań w czacie podczas środowego spotkania.
Rozpocznę tradycyjnie, najprawdopodobniej powiem na powitanie:
Trzecia czerwcowa środa, godzina 20.00, to oznacza, że rozpoczynamy kolejne spotkanie w akademickim zaciszu, ostatnie w tym roku akademickim, tym razem bez udziału zaproszonego gościa czy gościni.
Tym razem tylko w swoim imieniu zapraszam! […]
Źródło: www.facebook.com/roman.leppert/
Wczoraj, na portalu „Edunews” zamieszczono krótki, ale zawierający bardzo trafne spostrzeżenia i wnioski, tekst Doroty Janczak, która kieruje Pracownią Dydaktyki Cyfrowej w Ośrodku Edukacji Informatycznej i Zastosowań Komputerów. Wyróżnienie fragmentów tekstu pogrubioną czcionka 0 redakcja OE:
Odciążenie uczniów od myślenia?
Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie pomysł, że warto byłoby wprowadzić do szkół więcej myślenia filozoficznego. Takiego, które nie daje gotowych odpowiedzi, ale uczy zadawania pytań. Takiego, które rozwija ciekawość, uważność, refleksyjność. Takiego, które przygotowuje do życia, nie tylko do pracy. A tymczasem… Ministerstwo Edukacji robi coś dokładnie odwrotnego.
Cicha zmiana w technikach
Od nowego roku szkolnego technika nie będą już zobowiązane do wprowadzenia żadnego z czterech przedmiotów humanistyczno-artystycznych (filozofia, plastyka, muzyka, łacina). Dotąd każda szkoła musiała wybrać jeden z nich – często była to filozofia, uznawana przez wielu dyrektorów za wartościowe uzupełnienie edukacji zawodowej. Teraz – nie musi wybierać żadnego. Nie musi się z tego tłumaczyć. Jeśli dyrektor nie przeznaczy na ten cel godzin własnych – filozofia zniknie z planu lekcji. Po cichu. Bez konsultacji. Bez dyskusji. Bez refleksji.
Oficjalny powód? „Odciążenie uczniów”
Ale od czego tak naprawdę? Od przedmiotu, który miał uczyć jak myśleć, rozumieć i pytać „dlaczego”? Czy technicy, informatycy, mechanicy i logistycy nie potrzebują umiejętności odróżniania faktu od opinii? Rozumienia etycznych skutków działań technologicznych? Czy świat zdominowany przez AI, algorytmy, automatyzację i dezinformację nie wymaga więcej, a nie mniej refleksji? W świecie BANI (kruchym, niespokojnym, nieliniowym i niezrozumiałym) filozofia nie jest luksusem. To szczepionka przeciwko uproszczeniom, manipulacji i myślowemu lenistwu. To nie jest kwestia wyboru przedmiotu. To jest kwestia tego, jakich ludzi chcemy wychowywać.
I niestety – przeszło to po cichu. Bo przecież chodzi tylko o myślenie. Tylko o humanizm. Tylko o filozofię. Tylko o przyszłość.
I już słyszę argumenty niektórych: „ale przecież filozofia w szkole to nie uczenie myślenia filozoficznego, to tak nie wygląda”. Może i nie – rzeczywiście, lekcje filozofii w szkole rzadko przypominają uniwersyteckie seminaria. Nie zawsze są przestrzenią do swobodnej debaty czy głębokiej refleksji. Jednak nawet w tej uproszczonej formie, filozofia daje uczniom coś unikalnego: kontakt z pytaniami, które nie mają prostych odpowiedzi. Uczy, że świat nie jest czarno-biały, a każda decyzja – nawet techniczna czy zawodowa – niesie ze sobą konsekwencje etyczne i społeczne. Co więcej, łatwiej jest zmienić tematykę lekcji filozofii – dostosować ją do aktualnych wyzwań – kiedy ten przedmiot nie jest całkowicie wyeliminowany. Jeśli filozofia zniknie z planu lekcji, nie będzie już nawet tej minimalnej przestrzeni na refleksję, na zadanie pytania „dlaczego?”, na chwilę zatrzymania się w biegu codziennych obowiązków.
Kolejny kontrargument mógłby brzmieć: „takie myślenie powinno się odbywać na lekcji każdego przedmiotu”. Oczywiście, to prawda – idealnie byłoby, gdyby nauczyciele wszystkich przedmiotów zachęcali uczniów do krytycznego myślenia, zadawania pytań, szukania sensu i rozumienia szerszego kontekstu. Jednak w praktyce często brakuje na to czasu, narzędzi, a czasem i odwagi, czy przygotowania. To właśnie lekcje filozofii mogą być miejscem, gdzie uczniowie dostają solidne podstawy: uczą się rozpoznawać argumenty, analizować pojęcia, dostrzegać różnice między wiedzą a opinią. To kompetencje, które później mogą przenosić na inne przedmioty i na całe życie.
W świecie, w którym coraz trudniej odróżnić prawdę od fałszu, a decyzje technologiczne mają realny wpływ na życie milionów ludzi, umiejętność myślenia filozoficznego jest nieoceniona. To nie jest luksus – to konieczność. To nie jest „zbędny przedmiot” – to fundament nowoczesnego, odpowiedzialnego społeczeństwa.
Ostatecznie pytanie nie brzmi: „czy myślenie filozoficzne i lekcje filozofii powinny być w szkole?”, ale: „czy stać nas na to, by ich zabrakło?”.
Bo jeśli zrezygnujemy z nauki myślenia, rezygnujemy z przyszłości, w której chcemy żyć.
Notka o autorce:
Dorota Janczak od ponad dwóch dekad pomaga nauczycielom odkrywać, jak nowoczesne technologie mogą zmieniać edukację, sprawiając, że nauczanie staje się bardziej angażujące i efektywne. Jest nauczycielem konsultantem i kierownikiem Pracowni Dydaktyki Cyfrowej w Ośrodku Edukacji Informatycznej i Zastosowań Komputerów, członkiem grupy SuperBelfrzyRP, administratorem grupy Edukacja w czasach AI oraz autorem (?) bloga..
Źródło: www.edunews.pl
Oto bogato ilustrowana zdjęciami informacja o rozstrzygnięciu kilejnego konkursu „Matematyka – Moja Pasja”, zamieszczona wczoraj na stronie Łódzkiego Kuratorium Oświaty:
Puchary, nagrody i dyplomy dla pasjonatów matematyki
Rywalizowało ponad tysiąc osób. Zwycięzcom pogratulował Łódzki Kurator Oświaty Janusz Brzozowski, współorganizator konkursu od lat popularyzującego matematykę wśród uczniów szkół z całego województwa.
Konkurs nazywa się „Matematyka – Moja Pasja”. Uczestnicy rywalizują i są oceniani w dwóch kategoriach wiekowych.
W młodszej najlepszym matematykiem okazał się Hubert Smyczek ze Szkoły Podstawowej w Ujeździe.
W starszej – Szymon Urban z Zespołu Szkół Ponadpodstawowych w Kleszczowie.
Uroczysta gala miała miejsce w auli Wydziału Matematyki i Informatyki Uniwersytetu Łódzkiego, głównego organizatora konkursu. Współorganizatorem w kategorii szkół podstawowych jest Łódzki Kurator Oświaty, który w piątek osobiście wręczył nagrody i pogratulował uczniom zafascynowanym światem liczb, równań i kątów.
– Rywalizowaliście w konkursie, który jest znany, ceniony i trudny. Samo podjęcie wyzwania wymaga odwagi, a uzyskanie wyróżnienia jest wielkim sukcesem – podkreślił Janusz Brzozowski. Kurator podziękował nauczycielom laureatów i finalistów „Matematyki – Mojej Pasji” oraz rodzicom, którzy – jak to ujął – są fundamentem dla realizacji uczniowskich zainteresowań i rozwijania nie tylko matematycznych talentów.
Uczestników konkursu pochwaliła prof. Grażyna Horbaczewska, dziekan Wydziału Matematyki i Informatyki UŁ. – Matematyka jest wszędzie, nawet tam, gdzie jej nie dostrzegamy. Przydaje się w każdej dziedzinie wiedzy, bo rozwija umiejętność rozpoznawania struktur i zależności. Gratuluję wam wspaniałej pasji – Pani dziekan nie ukrywała podziwu dla pasjonatów królowej nauk. Uznanie dla ich wiedzy wyrazili również pomysłodawca konkursu dr Andrzej Rychlewicz oraz nauczyciele Liceum Ogólnokształcącego UŁ, od lat pomagający w jego organizacji.
Hubert i Szymon dostali piękne puchary, wszyscy wyróżnieni – dyplomy i nagrody, m.in. książki, tablety, dyski przenośne.
Następny konkurs – i gala – za rok!
Źródło: www.kuratorium.lodz.pl
Oto tekst, który Zyta Czechowska zamieściła w minioną niedzielę na swoim fejsbukowym profilu. Zamieszczamy go, bo dotyczy bardzo aktualnego w tych dniach tematu: „Formie wyrażenia przez uczniów i ich rodziców podziękowania nauczycielom za ich całoroczną pracę”.
Rys. Lisa Aisato
Za chwilę zakończenie roku szkolnego…
Już za moment rozdzwoni się ostatni dzwonek, wypełnią się świadectwa, w salach rozbrzmią brawa i śmiech. A razem z tym – jak co roku – pojawią się też pytania.
-Czy trzeba dziękować nauczycielom, pracownikom szkoły lub przedszkola?
-Czy wypada coś dać?
-Czy to nie przesada, skoro przecież to ich praca?
A ja myślę tak…
Pamiętam, jak byłam dzieckiem i nadchodził ten wyjątkowy dzień — zakończenie roku szkolnego. Dla mnie to nie był tylko koniec lekcji i początek wakacji. To był moment pełen wzruszeń, dumy i wdzięczności. Cieszyłam się, że mogę choćby w małym geście podziękować za cały ten wspólny rok — za cierpliwość, za wsparcie, za każde dobre słowo, chociaż czasami o nie było trudno…niestety!
W naszym domu nie było nas mało — dziewięcioro rodzeństwa, a możliwości finansowe skromne. Nie mogliśmy pozwolić sobie na bukiety z kwiaciarni. Ale mama zawsze dbała o to, byśmy mieli w dłoniach choćby jeden goździk z przydomowego ogródka. Bo dla niej — i dla nas — najważniejsze było okazanie szacunku i wdzięczności.
Wierzyła, że więź między uczniem a nauczycielem jest szczególna. Że to nie tylko przekazywanie wiedzy, ale relacja pełna emocji, zaufania i zaangażowania, która trwa cały rok. I że choćby jednym kwiatem można powiedzieć więcej niż tysiącem słów.
Te same wartości i postawy starałam się przekazać mojej córce — i myślę, że udało się to całkiem dobrze…
Tu nie chodzi o to, co „trzeba”, ale o to, co czujesz. O to, jak ważne jest dawanie informacji zwrotnej – tej ludzkiej, serdecznej, prawdziwej. Bo każda praca zasługuje na zauważenie. A praca nauczyciela jest szczególna. To praca z emocjami, z dziecięcymi smutkami i radościami. To bycie obok, kiedy boli brzuch ze stresu, kiedy ktoś nie rozumie tabliczki mnożenia albo nie może sobie poradzić z własnym gniewem. To niekończące się rozmowy, cierpliwość, troska i wsparcie – często daleko poza ramami planu lekcji.
Za każdym dzieckiem stoją rodzice – z ich oczekiwaniami, wrażliwością, historią. Szkoła czy przedszkole to nie tylko budynek. To wspólnota. To jeden organizm, który oddycha doświadczeniem, współpracą i zaufaniem.
Jeśli więc masz potrzebę – powiedz dziękuję. Nie z obowiązku, nie z konwenansu.
Ale dlatego, że warto. Bo każde dziękuję buduje mosty.
Nie musisz przynosić prezentów! Wystarczy narysowana laurka, kilka słów na kartce, uścisk dłoni. A czasem – po prostu spojrzenie z wdzięcznością.
Ale te słowa powinny płynąć również w drugą stronę.
Każde dziecko – naprawdę każde – zasługuje dziś na: Dziękuję Ci. Za ten rok. Za Twój wysiłek. Za to, że próbowałeś, że się starałaś, że dałeś z siebie to, co mogłeś. I nawet jeśli czasem było trudno – jesteś ważny, jesteś widziany.
Może w przyszłym roku uda Ci się jeszcze więcej, jeszcze odważniej, jeszcze radośniej.
Ale już teraz – możesz być z siebie dumny. Nie zostawiajmy tych słów na później. Nie czekajmy, aż ktoś „zasłuży bardziej”.
Dziękujmy sobie nawzajem – nauczycielom, pracownikom szkoły lub przedszkola, dzieciom, rodzicom. Za wszystko, co było – i z nadzieją na to, co dopiero przed nami. Wzruszajmy się, cieszmy, odetchnijmy. Bo przecież wakacje są właśnie po to –by nabrać sił, ale też by z radością wrócić.
Więcej na ten temat – TUTAJ
Źródło: www.facebook.com/zyta.czechowska/
Oto obszerne fragmenty tekstu, zamieszczonego dzisiaj na portalu „Strefa Edukacji”. Jest on zapisem rozmowy Magdaleny Ignaciuk (SE) z Aleksandrą Mieczkowską – nauczycielką edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej, praktykującą metody Montessori oraz ekspertką w zakresie edukacji STEAM. Aktualnie – trenerką w Niepublicznym Ośrodku Doskonalenia Nauczycieli „Cyfrowy Dialog” w Warszawie.
Nie mają równych szans. Ale mają pasję, odwagę i ludzi, który wierzą, że to wystarczy
Dzieciaki z pieczy zastępczej, domów dziecka, trudnych środowisk – z pozoru „niewidzialne”. W systemie edukacji bywają spychane na margines, w klasach często milczące, nieobecne. A jednak wystarczy stworzyć im bezpieczną przestrzeń, by pokazały, że potrafią budować, programować, uczyć innych i… uczyć się siebie. O tym, co daje dzieciom realną sprawczość, dlaczego technologia może leczyć rany i jak bardzo potrzebna jest dziś relacja z dorosłym – mądrym, obecnym, nieoceniającym – opowiada Aleksandra Mieczkowska. […]
Aleksandra Mieczkowska
Dzieci, które hakują swoją rzeczywistość
Magdalena Ignaciuk: – Zacznijmy od początku — kim są Hakersi i co właściwie oznacza „hakowanie systemu” w waszym projekcie?
Aleksandra Mieczkowska: – Hakersi to dzieciaki, które próbują „zhakować” swój system — czyli rzeczywistość, w której się znalazły. To podopieczni świetlic środowiskowych, domów dziecka, dzieci przebywające w pieczy zastępczej. Chcemy im pokazać różne możliwości — czasem związane z pierwszym doświadczeniem pracy, a czasem po prostu z odkrywaniem nowych pasji w obszarze IT.
Regularnie biorą udział w naszych zajęciach: z programowania, modelowania 3D, warsztatach sztucznej inteligencji czy higieny cyfrowej. Uczęszczają także na korepetycje, które są stałą częścią naszej oferty.
To dzieciaki, które regularnie spotykają się z naszymi trenerami albo wolontariuszami, próbując „zhakować swój system” – czyli znaleźć sposób na przełamanie trudnej sytuacji, w której się znalazły.
-A co poza umiejętnościami? Co jeszcze dzieciaki wynoszą z tych spotkań z trenerami i wolontariuszami?
-Chcemy dać im konkretne, przydatne umiejętności, z którymi będą mogły wejść w dorosłość i zacząć budować swoje życie na nowych zasadach. Zależy nam, żeby wyrwały się z powtarzającego się schematu, który dotyka wielu z nich – na przykład z uzależnienia od systemu świadczeń społecznych.
Naszym celem jest ich usamodzielnienie. Bo niestety badania pokazują jednoznacznie: dzieci z takich środowisk, gdy wchodzą w dorosłość, często wracają do punktu wyjścia. My chcemy pomóc im to zmienić. Zależy nam także na budowaniu relacji — chcemy, żeby dzieciaki zobaczyły, że są wokół nich dorośli, którzy są ciekawi, inspirujący i mają dla nich czas. Zdarza się, że w szkole doświadczają stygmatyzacji, dlatego tworzymy dla nich przestrzeń bezpieczną, otwartą na błędy, bez ocen i presji. To miejsce, w którym mogą rozwijać swoje zainteresowania, próbować nowych rzeczy i odkrywać, co naprawdę ich ciekawi.
Relacja, której często brakuje w szkole
-No właśnie — wspomniała pani, że to miejsce działa inaczej niż szkoła. Że są dorośli, którzy potrafią się zatroszczyć, stworzyć bezpieczną przestrzeń, nawiązać relację. Czy to znaczy, że nasze szkoły wciąż nie są przygotowane do pracy z dziećmi z trudnych, dysfunkcyjnych środowisk?
-Mam wrażenie, że empatii w szkołach jest coraz więcej, a kadra pedagogiczna jest coraz lepiej przygotowana. Ale proszę zobaczyć, jak działa system. Przy takich liczebnościach klas nauczyciel, mimo szczerych chęci po prostu nie zawsze ma przestrzeń, by budować indywidualną relację z uczniem. W naszych zajęciach jest inaczej — pracujemy w małych grupach, często indywidualnie, bez presji realizowania podstawy programowej i bez sztywnych schematów rozwojowych. Dzięki temu możemy się naprawdę przyjrzeć potrzebom dziecka, być obok niego. W szkołach widzę coraz więcej dobrych zmian, ale wciąż jest wiele do zrobienia
.
-To, co pani mówi, bardzo mocno mi się kojarzy z tym, że nauczyciele często nie wiedzą, co tak naprawdę dzieje się w życiu ich uczniów. Czasem mają tylko szczątkowe informacje, czasem bazują na domysłach — i to jest trudne, bo gdybyśmy znali sytuację dziecka, moglibyśmy lepiej je wesprzeć i dać coś, czego brakuje mu w domu.
Zależy nam na tym, żeby pokazywać, że szkoła to nie tylko miejsce zdobywania wiedzy z podręczników czy przygotowywania się do testów. To też przestrzeń na pasje i zainteresowania. I muszę powiedzieć, że kiedy nasze dzieciaki trafiają potem do szkoły z umiejętnością modelowania 3D, ich pozycja społeczna natychmiast wzrasta.
W szkołach podstawowych coraz częściej pojawia się sprzęt do nowych technologii – dzięki projektom rządowym czy unijnym – ale często brakuje jeszcze kompetencji, by z niego dobrze korzystać. I nagle to nasze dziecko z pieczy zastępczej czy domu dziecka przychodzi i pokazuje, że umie obsłużyć drukarkę 3D. I co wtedy zyskuje?
Same kompetencje są ważne, ale – moim zdaniem – nie najważniejsze. Najważniejsze jest to, że ono zyskuje poczucie sprawczości, pewność siebie i miejsce w grupie. To pierwszy moment, kiedy czuje się pewnie, „na dwóch nogach” w przestrzeni szkolnej. I właśnie o to nam chodzi – żeby te dzieciaki po prostu poczuły się lepiej ze sobą.
-Dziecko wreszcie może poczuć, że w czymś jest dobre, że posiada unikalną wiedzę, którą może się podzielić z innymi. Nie stoi już z boku, nie próbuje po prostu przetrwać dnia w szkole — zaczyna realnie uczestniczyć w życiu grupy i odnajduje w niej swoje miejsce.
-Tak, i co ważne — dziecko nie tylko zyskuje pewność siebie, ale też inspiruje innych swoimi umiejętnościami.
W kontekście tego, jak dużo mówi się dziś o przemocy rówieśniczej, to naprawdę cenne, gdy dzieci „zarażają się” od siebie pozytywnymi rzeczami. Takimi, które coś budują, które pokazują, że można razem stworzyć coś twórczego. To zupełnie zmienia dynamikę relacji w grupie — pojawia się harmonia i pozytywny przepływ.
W dalszej części wywiadu Aleksandra Mieczkowska odpowiada na takie pytania:
Zwłaszcza, że grupy rówieśnicze funkcjonują dziś inaczej niż 20 lat temu. Kiedyś trudne sytuacje między uczniami dotyczyły głównie szkoły. Dziś przenoszą się także do internetu i trwają poza lekcjami — również po powrocie do domu. […]
Samo zakazywanie nic nie daje. W końcu i tak dzieci wejdą do świata internetu, nawet jeśli będziemy je przed tym długo chronić… Czy pani też spotyka się z takim poczuciem bezsilności – i z jednej strony próbą odsunięcia się przez nauczycieli od tego, co dzieje się w sieci, a z drugiej – oczekiwaniem, że szkoła jednak zareaguje? […]
Jakie są dziś największe wyzwania, z którymi mierzą się dzieci i młodzież z pieczy zastępczej, placówek opiekuńczych czy rodzin dysfunkcyjnych? Co najbardziej utrudnia im rozwój i samodzielność? […]
Wciąż żywe są doświadczenia związane z wojną w Ukrainie i migracją, która była jej następstwem. Do Polski trafiło wtedy wiele dzieci, często po trudnych przejściach, uciekających przed zagrożeniem. Czy te doświadczenia migracyjne również są obecne w waszej codziennej pracy? […]
To sytuacja podwójnie trudna. Dzieci uchodźcze często przyjeżdżają z bagażem trudnych doświadczeń, o których dorośli wokół nich niewiele wiedzą. Dochodzą do tego bariery językowe i kulturowe, które – mimo upływu czasu – pewnie wciąż bywają wyzwaniem. Dlatego tak ważne jest, by osoby pracujące z tymi dziećmi miały nie tylko empatię, ale też świadomość, jak łatwo nieświadomie wyrządzić krzywdę. […]
No właśnie — mamy coś, co dzieci doskonale znają, czyli taki międzynarodowy język gier. Wszyscy się w tym odnajdują, co świetnie ułatwia kontakt. Teraz wystarczy jeszcze, żeby dorośli też się na tym znali — i sytuacja idealna. […]
A oto pełny zapis końcowej części tego tekstu:
-A jak wygląda współpraca z wolontariuszami? Czy to oni sami się do was zgłaszają, czy może ich aktywnie szukacie? Jakie są zasady takiego zaangażowania?
-Jeśli chodzi o pozyskiwanie wolontariuszy, to faktycznie — przede wszystkim zgłaszają się do nas sami. W większości są to osoby związane z branżą IT, choć zdarzają się też tacy, którzy formalnie z technologią nie mają wiele wspólnego, ale funkcjonują w tym środowisku. Czasem to osoby, które osiągnęły życiowy sukces i po prostu chcą coś dać od siebie.
Prowadzimy również wolontariat pracowniczy we współpracy z naszymi partnerami — można go realizować właśnie u nas. Zdarza się też, że rozpoczynamy nowy blok tematyczny i wtedy prowadzimy rekrutację przez media społecznościowe. Jesteśmy też obecni na różnych konferencjach, promujemy projekt, ale szczerze mówiąc — mam poczucie, że ludzie sami do nas trafiają. Bo idea jest po prostu dobra i daje dużą elastyczność.
-A co trzeba zrobić, żeby zostać wolontariuszem?
-Przede wszystkim spełnić wszystkie wymogi wynikające z tzw. ustawy „Kamilka” — to dziś standard, którego oczywiście przestrzegamy. Poza tym… właściwie nic więcej.
Wolontariusze otrzymują od nas szkolenia, materiały do pracy, ale też dużą dawkę inspiracji — zachęcamy ich do samodzielnego tworzenia treści. Bo praca z dziećmi to zawsze coś żywego i zmiennego, nie da się wszystkiego zamknąć w sztywnych ramach. Pokazujemy im więc różne sposoby działania, zostawiając przestrzeń do własnych pomysłów. Oferujemy też konkretne miejsca i przestrzenie do działania — zarówno online, jak i offline — gdzie mogą spotykać się z dzieciakami i realnie wpływać na ich rozwój.
Historie, które wracają – i chcą zacząć od nowa
-A jak długo działa już projekt Hakersi?
-Projekt działa od 2016 roku.
-Czyli macie już za sobą wielu młodych ludzi, którzy weszli w dorosłość — swoich absolwentów. Czy zdarzają się sytuacje, w których wracają do Was i mówią: „to dzięki Wam się udało”? Czy dzielą się z Wami swoimi historiami sukcesu?
-Tak — są takie historie. Ale mnie osobiście najbardziej cieszą te momenty, kiedy ktoś wraca i mówi: „nie udało mi się, ale chcę spróbować jeszcze raz”. To są dla mnie najważniejsze historie. Bo jeśli młody człowiek potknął się, coś „olał” – mówiąc kolokwialnie – ale wraca, bo czuje się bezpiecznie, bo wie, że nikt go tu nie oceni, tylko powie: „OK, próbujemy jeszcze raz” – to jest dla mnie największy sukces.
Jeśli chodzi o takie bardziej spektakularne przykłady, to oczywiście mamy absolwentów, którzy studiują na kierunkach technicznych, mamy dzieciaki, które wracają do nas jako wolontariusze i chcą pomagać młodszym. Są też tacy, którzy odbywają staże i stawiają pierwsze zawodowe kroki.
Mam wrażenie, że to grono stale rośnie i staje się coraz silniejsze. Może to też dla nas znak, że warto pomyśleć o rozwinięciu działań w kierunku młodych dorosłych – bo naprawdę zaczynają się u nas pojawiać coraz częściej.
-A jak, pani zdaniem, można edukować społeczeństwo — nauczycieli, rodziców, a także decydentów — żeby lepiej rozumieli potrzeby tych dzieci i skuteczniej przeciwdziałali nierównościom? Co mogłoby realnie pomóc w tym, by te dzieciaki miały większe wsparcie niż obecnie?
-To bardzo trudne i złożone pytanie. Z perspektywy naszej fundacji mogę powiedzieć, że cieszy mnie przede wszystkim to, że tematyka ta jest coraz częściej podejmowana — toczą się prace w różnych komisjach, działa wiele fundacji, które również się tym zajmują. To naprawdę dobry kierunek.
Wydaje mi się, że kluczowe jest ciągłe aktualizowanie wiedzy i dostosowywanie działań do realnych, zmieniających się potrzeb młodzieży. Wszystko rozwija się bardzo dynamicznie, potrzeby dzieci się zmieniają — nie możemy mieć „zadyszki”, musimy za nimi nadążać.
Do tego konieczne jest poszerzanie współpracy między instytucjami, które mogą wspólnie wypracowywać najlepsze rozwiązania.
Pamiętajmy, że mówimy o dzieciach z pieczy zastępczej, które jednocześnie są uczniami, często wchodzącymi w dorosłość i szukającymi ścieżek usamodzielnienia. Tych podmiotów, które powinny ze sobą współpracować, jest naprawdę wiele — i tylko dobra komunikacja między nimi pozwoli działać skutecznie.
Z mojej perspektywy bardzo dobrze sprawdzają się rozmowy i działania podejmowane na poziomie lokalnym, regionalnym. Bo inaczej wygląda sytuacja domów dziecka w Warszawie, a inaczej w małych miejscowościach, np. w Małopolsce. To zupełnie inne potrzeby — dlatego trudno tu o proste uogólnienia. Na pewno pilnie potrzebujemy pochylić się nad tematem usamodzielniania tych młodych ludzi. Ale widzę też, że w tej sprawie zaczynają się dziać konkretne rzeczy — i to daje nadzieję. Dlatego takie rozmowy, jak nasza, i współpraca środowisk są bardzo potrzebne. Choć ważne, żeby nie kończyło się tylko na rozmowach — ale żeby za nimi szły też realne działania.
-A gdyby miała pani wskazać różnice między domami dziecka w Warszawie a tymi w mniejszych miejscowościach: jakie są największe trudności i bolączki tych lokalnych, mniej widocznych placówek? Co tam najbardziej doskwiera?
-To może podam przykład z naszej „hakersowej” działki. Proszę sobie wyobrazić dziecko z domu dziecka w Warszawie, które ma trudności z matematyką. Zorganizowanie mu korepetycji w dużym mieście to kwestia chwili — wiadomo, potrzebne są na to środki, ale same możliwości są znacznie większe.
A teraz przenieśmy się do bardzo małej miejscowości, gdzieś na końcu Polski — tam to już naprawdę duże wyzwanie. Dlatego bardzo się cieszę, że mimo pewnych kontrowersji wokół zajęć online, mamy taką formułę. Dzięki niej nasze dzieciaki mogą spotykać się z wolontariuszami, nawet z Polonii — mamy wolontariuszy ze Stanów Zjednoczonych czy Hiszpanii, którzy wspierają nasze dzieci właśnie w formule zdalnej.
To rozwiązanie jest dla nas świetne — i wygodne również dla samych wolontariuszy. Z jednej strony mogą pomagać, z drugiej nie muszą tracić czasu na dojazdy. Oczywiście, ta forma ma też swoje ograniczenia, ale daje realny dostęp tam, gdzie stacjonarnie byłoby to praktycznie niemożliwe.
I właśnie ta dostępność jest największą różnicą między dużymi a małymi miejscowościami.W miastach dzieci mają wokół siebie mnóstwo ofert: szkoły programowania, warsztaty, wyd arzenia — często darmowe. W mniejszych miejscowościach tego po prostu brakuje. Nie chodzi więc tylko o pieniądze, ale przede wszystkim o realny dostęp do tych możliwości.
x x x
Aleksandra Mieczkowska – nauczycielka edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej, praktyk metody Montessori oraz ekspertka w zakresie edukacji STEAM. Specjalizuje się w prowadzeniu szkoleń i warsztatów dla uczniów oraz kadry pedagogicznej, łącząc elementy edukacji alternatywnej z nowoczesnymi technologiami. Autorka materiałów dydaktycznych oraz publikacji poświęconych tematyce edukacji cyfrowej. W swojej pracy promuje innowacyjne podejście do nauczania, wspierając rozwój kompetencji przyszłości zarówno wśród dzieci, jak i nauczycieli.
O projekcie Hakersi
Hakersi to dzieci i młodzież, które „hakują” niełatwy system życiowy, w którym funkcjonują i „kodują” dla siebie lepszą przyszłość. W lepszym starcie w dorosłość i zdobyciu kompetencji przydatnych w życiu i pracy pomagają im SuperBohakerowie, czyli wolontariusze i firmy wspierające. Celem projektu „Hakersi”, realizowanego przez Fundację Sarigato, jest wspieranie w usamodzielnianiu się poprzez naukę nowych technologii i kompetencji cyfrowych. Projekt realizowany jest od 2016 r., przy współpracy z placówkami opiekuńczymi, wolontariuszami i biznesem.
Cały tekst „Nie mają równych szans. Ale mają pasję, odwagę i ludzi, który wierzą, że to wystarczy” – TUTAJ
Źródło: www.strefaedukacji.pl
x x x
Jeśli macie jeszcze kilka minut czasu – koniecznie zapoznajcie się z materiałem, zamieszczonym na portalu < Bochni@nin >, zatytułowanym „Podopieczni Domu Dziecka w Bochni przygotowali teledysk” – TUTAJ
Za dwa tygodnie będą już wakacje. Ale póki co Jarosław Pytlak – zainspirowany wywiadem z Mazowiecką Kurator Oświaty – napisał kolejny post na swoim blogu, oczywiście o problemie metodologii ustalania rocznych ocen. Tekst zamieszczamy bez skrótów, wyróżnienie jego fragmentów pogrubiną czcionką lub podkreśleniem – redakcja OE:
Kłopoty ze szkolnym ocenianiem
Sezon ustalania ocen rocznych w szkołach zbliża się ku końcowi, mogę więc podjąć temat oceniania bez obawy, że komuś zaburzę proces decyzyjny. Oto właśnie, jak Polska długa i szeroka, na rozmaite sposoby łamiemy prawo oświatowe, po prostu podsumowując wcześniej wystawione stopnie zamiast „ustalać stopień realizacji wymagań edukacyjnych”. To ostatnie bywa w warunkach szkolnych trudne, nawet jeśli nauczyciel lege artis przedstawił na początku roku szkolnego uczniom i rodzicom wymagania na poszczególne stopnie. Po prostu wymagań jest zazwyczaj bardzo wiele, a stopień ich realizacji nierównomierny. Poza tym prawo każe ocenić stan osiągnięty i uczyniony przez ucznia postęp, więc kluczowe stają się rozmaite poprawy i dogrywki, wokół których na przełomie maja i czerwca koncentruje się w szkołach życie społeczne.
Temat oceniania podjęła redaktor Joanna Ćwiek-Świdecka z „Rzeczpospolitej” („Szkoła na nowo”), w rozmowie z Panią Violettą Krzyżanowską, Mazowiecką Kurator Oświaty. Naprawdę warto posłuchać, by poznać urzędową wykładnię sytuacji, uczynioną przez wieloletnią dyrektorkę szkoły, obecnie wykorzystującą swoje doświadczenie w kierowaniu nadzorem pedagogicznym. Wywiad jest próbą wskazania i wyjaśnienia najczęściej spotykanych w praktyce szkolnej deliktów prawnych, które Pani Kurator wcześniej opisała w liście skierowanym do dyrektorów szkół. Potwierdza rzecz dla mnie od lat oczywistą, że interpretacja przepisów dotyczących oceniania, nawet tak prostych, jak te, które zawarto w prawie oświatowym, w zderzeniu z życiem może rodzić wiele wątpliwości i nieporozumień. Posłużę się tutaj trzema przykładami.
Jako rzecze Pani Krzyżanowska, w przypadku poprawy przez ucznia zaliczenia jakiegoś wymagania, jeśli wychodzi ocena wyższa niż pierwotna, tylko ją należy uwzględnić, natomiast jeśli ocena jest gorsza, należy zachować tę wcześniejszą. Moim zdaniem, jeśli trzymać się litery przepisu, w ten sposób łamiemy prawo. Przecież mamy obowiązek ocenić poziom osiągnięty na końcu oraz postęp. Gorsza ocena z poprawy świadczy, że końcowy poziom jest niższy, zaś dokonany postęp ujemny! Oczywiście podejście sugerowane przez Panią Kurator ma szlachetną intencję zachęcenia uczniów do nauki, z drugiej strony jednak sprzyja ich działaniu na zasadzie „a nuż się uda”, bez odpowiedzialności za własną decyzję o podejściu do poprawy. Pochłania też czas nauczyciela, którego w tym gorącym okresie szczególnie brakuje. Używanie w tym kontekście argumentu, że ustalenie gorszej oceny z nieudanej poprawy jest wobec ucznia nie fair, wydaje mi się chybione. Najlepiej byłoby chyba pozostawić to uznaniu nauczyciela, bo tylko on zna wszystkie okoliczności dotyczące pracy konkretnego ucznia…
Na pytanie dziennikarki, czy ocena końcowa powinna być średnią wszystkich uzyskanych, pada odpowiedź, że oczywiście nie, że jest to wręcz zabronione, bo nieprzewidziane prawem, w granicach którego musi działać nauczyciel jako urzędnik państwowy. No właśnie, urzędnik… W ciągu minionego ćwierćwiecza zrobiliśmy z nauczycieli urzędników, a z oceniania misterium prawne, które musi być ściśle osadzone w przepisach, włącznie z administracyjnym prawem do formalnego zakwestionowania oceny. Jednocześnie jednak cały czas zwracamy uwagę nauczycieli na konieczność empatycznego podejścia do uczniów, brania pod uwagę wszelkich indywidualnych okoliczności, czyli jednak naginania przyjętych zasad. Tymczasem uczniowie takie odbiegające od schematu zachowania nauczycieli często traktują jako przejaw niesprawiedliwości, nierównego traktowania. A co do meritum, wiem z praktyki, że choć nauczyciel powinien kierować się swoją wiedzą o uczniu i jego osiągnięciach, to wystawienie oceny wyraźnie niższej od średniej niemal zawsze budzi poczucie niesprawiedliwości i pretensje. Stąd ucieczka w wyliczanie średnich czy nawet średnich ważonych, które dają racjonalną „podkładkę” dla decyzji niemożliwej dzisiaj do podparcia po prostu autorytetem nauczyciela. Nie w świecie, w którym jest on urzędnikiem.
Trzecia kwestia z wypowiedzi Pani Krzyżanowskiej, z pozoru oczywista: nie można ocenić negatywnie sprawdzianu, którego uczeń nie napisał. Nawet jeśli nie podszedł do drugiego czy żadnego z kolejnych wyznaczonych terminów. Nie ma sprawdzianu – nie ma oceny. Ale co zrobić, jeśli w ten sposób nauczyciel nie zdoła sprawdzić osiągnięć ucznia w zakresie konkretnego wymagania, przewidzianego w rocznym zestawie?! Pominąć? Ale to będzie nie fair wobec innych uczniów, prawda?! Pani Kurator sugeruje, że konsekwencje należy wyciągnąć w ocenie zachowania. A jeśli wszystkie nieobecności ucznia na sprawdzianach są usprawiedliwione?! Co wtedy zrobić, że tak zapytam retorycznie?
Nawiasem mówiąc, co do samej oceny zachowania, to w pełni popieram zdanie, które padło w wywiadzie, że jeśli jest ona oparta na punktacji, ma po prostu charakter nieludzki. Ten pogląd rozwinę jednak w osobnym artykule.
Intencją podzielenia się tutaj wątpliwościami, jakie nasunęły mi się podczas słuchania wywiadu, nie jest polemika z panią Krzyżanowską. Na jej miejscu mówiłbym zapewne bardzo podobnie, starając się przybliżyć rzeczywistość do przepisów prawa. Problem jest bowiem systemowy, a polega na narzuceniu nauczycielom wewnętrznie sprzecznych ról – urzędnika działającego w granicach prawa i czułego, nieobojętnego człowieka, traktującego swoich podopiecznych z niezmienną empatią. Całe życie trzymałem się tego drugiego, ale też nigdy jako nauczyciel i dyrektor szkoły nie byłem pod tak ogromną presją przepisów i równocześnie oczekiwań społecznych, jak dzisiaj. Stąd bierze się moje fatalistyczne przekonanie, że w kolejnych latach dyskusja o ocenianiu w szkołach będzie w końcu maja corocznie wracała na tapetę, bo dobrych, uniwersalnych rozwiązań nie ma. Próbują kusić się o nie twórcy szykowanej obecnie reformy, ale nie sądzę, by udało się wynaleźć coś przełomowego zamiast kolejnych przepisów, a w ogóle mam podejrzenie graniczące z pewnością, że prezydent Nawrocki nie podpisze żadnej niezbędnej w tym zakresie nowelizacji prawa oświatowego.
Abstrahując od polityki, czy widzę jakieś wyjście z sytuacji? Może likwidację ocen szkolnych, ale po wcześniejszym udzieleniu odpowiedzi na pytanie, co w zamian? Może odebranie im znaczenia przy rekrutacji do szkół podstawowych, niestety, z takim samym pytaniem. Obawiam się, że póki szkoła będzie na zamówienie społeczne wymuszała nabycie przez młodych ludzi jakiegoś zestawu wartości, kompetencji i wiedzy, póty wiara w samodzielność edukacyjną uczniów będzie tylko pobożnym życzeniem. Tego typu zmiana wymagałaby przewrotu iście kopernikańskiego – przyjęcia, że to uczeń odpowiada za swój rozwój i sposoby zdobywania wiedzy. Raczej nie do przyjęcia dla władzy państwowej, a na pewno bez szans przy obecnym poziomie wszechogarniającej opieki nad młodymi ludźmi. Dlatego sądzę, że temat zasad oceniania i rozmaitych nieprawidłowości w tym zakresie będzie cyklicznie powracał.
Aż może wreszcie ktoś kiedyś wymyśli szkołę na nowo…
Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl/blog/
W minioną środę w „Akademickim Zaciszu” rozmówcą prof. Romana Lepperta był Robert Górniak – nauczyciel języka angielskiego oraz wicedyrektor w Zespole Szkół Prywatnych “Twoja Przyszłość” w Sosnowcu, a przewodnim wątkiem tego spotkania było poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: „Szkoła (nie)publiczna – czyli jaka?”
Dzisiaj postanowiłem podzielić się z Wami moimi refleksjami, które wzbudziła ta rozmowa o szkolnictwie niepublicznym. Pamiętam te lata z początków III RP, kiedy powstawanie szkół niepublicznych – prywatnych i prowadzonych przez tworzące się stowarzyszenia – była odbierana jako kolejny przykład na – pozytywne – skutki demokracji i wolności obywatelskich. Jednak dzisiaj, po upływie 35 lat życia w owej wolności, już mnie ten segment polskiego szkolnictwa tak nie cieszy.
Zapytacie dlaczego? Co ci się tu nie podoba? Oto moje uzasadnienie i konkretne fakty, które są źródłem moich obaw:
Powód pierwszy:
W Polsce wzrasta liczba dzieci uczęszczających do szkół prywatnych. W 1998 roku ten odsetek dzieci wynosił zaledwie 0,5 procenta, a w 2023 roku aż 7,8 procenta! I ten odsetek ciągle rośnie. Oto oficjalna statystyka liczby uczniów z ostatnich lat:
Źródło: www.konkret24.tvn24.pl
Powód drugi:
Nauka dziecka w szkole prywatnej wiąże się z wydatkami. Nie jest to tylko czesne, ale kilka innych opłat, jakie najczęściej pobierają te szkoły. I nie są to jedynie kwoty comiesięcznego czesnego, ale także opłaty, związane z przyjęciem dziecka do takiej szkoły. Są to:
– Opłata rekrutacyjna: 150-400 zł
– Opłata za zajęcia i rozmowy rekrutacyjne: 100 zł
– Opłata rekrutacyjna za tydzień próbny: 200 zł
– Opłata za egzamin wstępny: 100-500 zł.
Analiza kilkudziesięciu szkół prywatnych w dużych miastach wykazała, że czesne waha się od 700 zł. do 3300 zł. miesięcznie, ale najczęściej była to kwota miesięczna około lub nieco ponad 1000 zł. Do tego dochodzi także opłata za wyżywienie (tutaj także kwoty są bardzo różne – zazwyczaj od 11 zł za dzień, albo 6-12 zł. za każdy posiłek) i wiele innych, dodatkowych, także płatnych oddzielnie, świadczeń.
W droższych szkołach międzynarodowych czesne jest podawane jako kwota roczna – od 20 000 do 51 000 zł., oczywiście płatne w ratach.
Więcej informacji o kosztach ponoszonych przez rodziców, którzy zdecydowali się na kształcenie swojego dziecka w szkole niepublicznej/prywatnej znajdziecie w obszernym opracowaniu „Czesne w prywatnych szkołach w Polsce” – TUTAJ
W jakim celu podałem te informacje, zwłaszcza te o rosnących z roku na rok opłatach? Aby postawić tezę, do której zmierzam od pierwszej chwili, w której zapoznałem się z tymi faktami:
Owo zjawisko rosnącej liczby dzieci, uczących się w polskich szkołach prywatnych, pomimo wzrastających opłat za nie, jest – w mim głębokim przekonaniu – spowodowane pogłębiającym się kryzysem systemowym i kadrowym polskiego szkolnictwa publicznego, i prowadzi do coraz wyraźniejszego rozwarstwiania społeczeństwa: na bogatych – których stać na zapewnienie swoim dzieciom lepszej niż w szkole publicznej edukacji, i na całą resztę, której na to nie stać…
Moim argumentem przemawiającym za tym, że główną przyczyną owej ucieczki bogatych rodziców do szkół niepublicznych, jest obniżający się – w ujęciu średnim – poziom szkolnej edukacji publicznej, czemu są winne kolejne rządy odpowiedzialne za edukację w ostatnich kilkunastu latach, jest ta informacja, która po wpisaniu pytania: ”Czy w Finlandii są szkoły prywatne?” została wygenerowana przez IA:
<Tylko 2% uczniów objętych obowiązkiem szkolnym uczęszcza do szkół prywatnych, które są również finansowane ze środków publicznych.>
Chyba nie muszę czytających ten felieton przekonywać o plusach fińskiego systemu edukacji (niedoinformowanych odsyłam do tekstu „System edukacji w Finlandii – Na czym polega jego fenomen?” – TUTAJ).
Na zakończenie dodam jeszcze, że pisząc krytycznie o edukacji publicznej nie zapomniałem o wielu szkołach, które – na przekór systemowi i starym nawykom – potrafią wdrażać u siebie, oddolnie, innowacyjne metody uczenia się uczniów pod kierunkiem tutorow-nauczycieli, które zrezygnowały ze straszaka ocen cyfrowych, budują rzeczywiście partnerskie relacje nauczycieli z uczniami i ich rodzicami, indywidualizują swoje podejście, odkrywając i rozwijając uczniowskie talenty, ale także wspierając tych mniej uzdolnionych, także tych ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi.
Wiem o tych szkołach, jestem pełen uznania dla ich działalności, ale – podobnie jak mówi stare polskie przysłowie, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, tak i one są tylko kroplami w morzu ogólnokrajowej sztampy, a czasami i miernoty…
I – niestety – wiadomo: „Ryba psuje się od głowy”. Także i system szkół publicznych musi zostać odmieniony, począwszy od zmian w ministerstwie zarządzającym edukacja, a także od zmian w przekonaniach posłanek i posłów, inspirujących i uchwalających ustawy , które mogłyby stanowić prawne ramy odnowy polskiego szkolnictwa publicznego,
A kiedy ten system publicznej edukacji zostanie uzdrowiony, możliwy będzie – na wzór Finlandii – spadek zainteresowania rodziców płatnymi, prywatnymi szkołami…
Jeśli tak się nie stanie, grozi nam proces pogłębiania się różnic społecznych, grozi powrót do społeczeństwa klasowego i coraz mniejsze szanse na życiową karierę dzieci z biedniejszych, lub wręcz biednych, rodzin!
Włodzisław Kuzitowicz
Po raz drugi w tym tygodniu proponujemy lekturę tekstu Danuty Sterny z jej bloga „OK. NAUCZANIE” – tym razem spod zakładki „NOWOŚCI”:
Czy zmniejsza się chęć do studiowania?
Można zaobserwować spadek chęci nastolatków do studiowania na wyższych uczelniach. Współcześni pracodawcy nie pytają o dyplomy, ważniejsze jest dla nich, co przyszły pracownik potrafi. Wiele miejsc pracy nadal wymaga dyplomu ukończenia studiów, ale nie ma już znaczenia jakich. Jak to wygląda w USA i w Polsce?
Można zaobserwować spadek chęci nastolatków do studiowania na wyższych uczelniach. Współcześni pracodawcy nie pytają o dyplomy, ważniejsze jest dla nich, co przyszły pracownik potrafi. Wiele miejsc pracy nadal wymaga dyplomu ukończenia studiów, ale nie ma już znaczenia jakich. Jak to wygląda w USA i w Polsce?
Rys. Danuta Sterna
Badania w ASA (American Student Assistance) pokazały:
>Tylko 45% nastolatków kończących szkoły średnie w 2024 roku zamierzało związać swoje plany ze studiami. Zgodnie z nowym badaniem przeprowadzonym przez krajową organizację non-profit American Student Assistance (ASA) jest to spadek z 73% w 2018 r.
>Jak wynika z badania ASA, w tym samym okresie zainteresowanie ścieżkami edukacji niekończącymi się uzyskaniem dyplomu wyższej uczelni, takimi jak nauka zawodu, rożnego rodzaju kursy i staże, wzrosło ponad trzykrotnie – z 12% w 2018 r. do 38% w 2024 r.Autorzy raportu pokazują, iż uczniowie postrzegają edukację po szkole średniej przede wszystkim jako drogę do dobrej pracy.
Jednak, wybory alternatywnych do studiów planów kształcenia nie cieszą się poparciem rodziców.
>Badanie ASA wykazało, że ponad 9 na 10 nastolatków rozmawia z rodzicami o swoich planach po ukończeniu szkoły średniej, ale prawie jedna trzecia nastolatków stwierdziła, że ich rodzice nie zgadzają się z ich planami, o ile nie zawierają one ukończenia studiów.
Problemem jest decyzja w jakim kierunku młodzi ludzie chcą się kształcić. Tu duża rola doradców zawodowych w szkołach.
>Badanie pokazały, że nastolatkowie czują się przygotowani do planowania przyszłości, przy czym 82% z nich stwierdziło, że ufają proponowanym im ścieżkom kształcenia, to stanowi wzrost w porównaniu z 59% w 2018 r.
>Raport z badania ASA zaleca rozpoczęcie konsultacji w sprawie przyszłego kształcenia w szkole średniej, aby pomóc nastolatkom ocenić ich zainteresowania i mocne strony.
W badaniu ASA wzięło udział 3057 uczniów klas 7-12.
Informacje zaczerpnięte z artykułu Briana Mendez-Padilla
Zainteresował mnie ten artykuł, gdyż sama obserwuję wśród młodych ludzi w Polsce zmniejszenie planów maturzystów zawiązanych ze studiowaniem.
Sprawdziłam jednak informacje i okazuje się, że dane polskie mówią co innego:
>W roku akademickim 2024/2025 do polskich uczelni przyjęto ponad 462 tysiące osób. To o 5% więcej niż w roku ubiegłym.
Jednak inne dane dotyczące maturzystów:
>O ile jeszcze sześć lat temu aż 95% maturzystów planowało kontynuować naukę na uczelniach, to obecnie ten odsetek spadł do 56%.
Druga część potwierdza tendencję przedstawiona w artykule.
Wygląda na to, że maturzyści w USA i w Polsce stawiają częściej na uzyskanie solidnego wykształcenia zawodowego niż na studiowanie na wyższej uczelni.
Źródło: www.oknauczanie.pl/czy-zmniejsza-sie-chec-do-studiowania
Zamieszczone poniżej fragmenty pochodzą z zamieszczonego wczoraj na Portalu Samorządowym – Edukacja materiale, informującym o najnowszym pomyśle biskupów w sprawie lekcji religii w szkołach:
Biskupi chcą zmienić podstawę programową lekcji religii. Będzie więcej kultury i historii
Źródło: Platforma X/EpiskopatNews
Pierwszy z prawej – Wojciech Osial – biskup ordynariusz diecezji łowickiej, przewodniczący Komisji Wychowania Katolickiego Episkopatu Polski, a także przewodniczącym Zespołu roboczego ds. kontaktów z Rządem RP.
Zgodnie z planem nowa podstawa programowa lekcji religii wejdzie w życie od 1 września 2027 r. – przekazał przewodniczący Komisji Wychowania Katolickiego KEP bp Wojciech Osial. Dodał, że lekcje religii nie zmienią się w religioznawstwo, ale mocniejszy akcent zostanie położony na historię i kulturę. […]
Bp Osial przekazał, że na trwającym od wtorku w Katowicach 401. Zebraniu Plenarnym Konferencji Episkopatu Polski biskupi zapoznali się z nową podstawą programową lekcji religii w szkole. Poinformował, że zgodnie z planem ma ona zostać zatwierdzona na następnym Zebraniu Plenarnym, które odbędzie się jesienią. Nowa podstawa programowa ma wejść w życie 1 września 2027 roku, tak aby wydawnictwa zdążyły z przygotowaniem podręczników i pomocy dydaktycznych. […]
Bp Osial podkreślił, że w nowej podstawie programowe wprowadzone zostaną znaczące zmiany. – Na pewno lekcje religii nie zmienią się w religioznawstwo. Nadal będziemy nauczać treści religii rzymskokatolickiej. Zmiana będzie polegać na tym, że treści te zostaną szerzej omówione w kontekście kultury, historii i w wymiarze społecznym. Mocniej zostaną zaakcentowane treści wychowawcze, kulturowe, społeczne i historyczne, tak żeby te treści mogły szerzej wchodzić w korelację z innymi dziedzinami wiedzy. Wciąż będzie to przekaz depozytu nauki wiary, jedynie akcent zostanie położony przede wszystkim na wymiar wiedzy– wyjaśnił. [..]
Bp Osial przypomniał, że dotąd przygotowanie do sakramentów I komunii świętej i bierzmowania odbywało się przede wszystkim na lekcjach religii w szkole. Teraz – jak wyjaśnił – w szkole przygotowanie do sakramentów będzie ograniczone ściśle do przekazania wiedzy, natomiast katecheza inicjacyjna będzie odbywać się w parafii. – Lekcja religii tutaj będzie wsparciem, będzie pomocą, ale głównym środowiskiem przygotowania do sakramentów jest parafia i tam się będzie odbywać przygotowanie – dodał.
Jednocześnie zastrzegł, że katechezy w parafii nie będą prostym przeniesieniem lekcji religii ze szkoły do salek parafialnych.
Hierarcha przypomniał, że Konferencja Episkopatu Polski wciąż oczekuje na rozpatrzenie przez Trybunał Konstytucyjny sprawy dotyczącej lekcji religii w szkole. Chodzi o regulacje zawarte w rozporządzeniu MEN z 20 stycznia 2025 r., które zaskarżyła do TK I prezes SN Małgorzata Manowska. Zgodnie z nim od 1 września 2025 r. religia lub etyka będą się odbywać w wymiarze jednej godziny tygodniowo – bezpośrednio przed obowiązkowymi zajęciami edukacyjnymi ucznia lub bezpośrednio po nich. […]
Prezydium Konferencji Episkopatu Polski już dwukrotnie – w lutym i kwietniu br. – wystosowało listy do premiera Donalda Tuska z prośbą o udzielenie informacji publicznej w sprawie braku publikacji ubiegłorocznego listopadowego wyroku TK.
Cały tekst „Biskupi chcą zmienić podstawę programową lekcji religii. Będzie więcej kultury i historii” – TUTAJ
Źródło: www.portalsamorzadowy.pl/edukacja/
W minioną środę Justyna Mazurek zamieściła na prowadzonej przez siebie na fejsbuku stronie tekst, który – uznaliśmy – zasługuje na upowszechnienie:
NIE DA SIĘ ZMIERZYĆ WSZYSTKICH JEDNĄ SKALĄ OCEN
Drodzy Rodzice!
Gratuluję wszystkim Rodzicom, którzy nie patrzą na swoje Dziecko przez pryzmat świadectwa, a czerwony pasek – czy jest, czy go nie ma, nie jest w stanie Was zatrzymać na dłużej niż czas zakończenia roku szkolnego.
I nie chodzi mi tutaj o polityczną poprawność i podejście „dla każdego po równo”, bo życie takie nie jest. Nie jestem za tym, aby „naciągać” oceny. I nie jestem za tym, aby wszystkim dawać „po równo”. Sprawiedliwie, nie znaczy po równo.
Każdego można za coś docenić.
Jestem za tym, aby wzmacniać i wspierać Dzieciaki. Uświadamiać, że znaczenie ma cały proces, wkład, praca, to czego się nauczyli, a czego być może nie będzie widać na świadectwie.
To my – dorośli – jesteśmy od tego, aby im to mówić i pokazywać.
Oceny szkolne nie są wyznacznikiem tego, jakie jest Wasze Dziecko. Oceny szkolne nie mierzą talentów, pasji, kreatywności, rozwagi, życzliwości, ciekawości świata, odwagi, siły, poczucia humoru, empatii, wrażliwości, otwartości, uczciwości, poczucia własnej wartości, cierpliwości, autentyczności, elastyczności i wielu innych.
Każde z nich jest inne i ma inne predyspozycje.
Takie słowa często nie mają sensu dla osób, które uważają, że celem szkoły są wyniki, oceny, sprawdziany, egzaminy, bycie „naj”…
Rozumiem tych Rodziców, którzy cieszą się z czerwonego paska i są dumni ze swoich Dzieci, to naturalne. Nie negujmy tego.
Pytanie, jaką drogę przeszło Dziecko, by ten pasek zdobyć?
Uczy się, ciężko pracuje i tak ma, że jest ze wszystkiego dobre, czy czuje presję i wie, że bez paska – w oczach Rodziców – nic nie będzie znaczyć? Zapracowało na oceny, czy weszło w procedurę „naciągania” i „wypłakiwania” bo brakuje 0,3 do wymarzonej średniej Rodzica? Bierze udział w wyścigu pt. „poprawię kilka ocen z przedmiotów i zdobędę czerwony pasek, tak jak 80% Uczniów w mojej klasie”?
Wejście w taki pęd to dobry drogowskaz dla Dziecka?
Wkurzenie Rodzica, bo wychowawczyni słusznie obniżyła ocen
Zastanówcie się nad tym…
Nie ma nic gorszego niż presja Rodzica. Historii jest mnóstwo:
>Ma mieć czerwony pasek, bo musi się dostać do dobrego liceum.
>Może Ci pani naciągnie tę ocenę, żeby nie popsuć Ci średniej, nie ważne, czy masz te umiejętności teraz, ucz się.
>Moja córka ma mieć czerwony pasek, należy się jej.
>Chcę mieć wpływ na ocenę Dziecka w edukacji wczesnoszkolnej i nie zgadzam się z tym, że nauczycielka napisała na świadectwie o umiejętności x, która stale jest w treningu, a mogła napisać o umiejętności y, bo jest na wysokim poziomie. Burzy to moje wyobrażenie o Dziecku.
Czy takie podejście ma sens?
Kiedyś rozmawiałam z jedną bardzo mądrą Mamą mojej byłej Uczennicy. Opowiedziała mi, że jej córka ma same piątki i szóstki, pomimo, że nie mają parcia na oceny. Pięknie mówi swojej córce:
-ważne jest to, co potrafisz i czego się nauczyłaś,
-wiem, ile pracy Cię to kosztowało,
-czasami będzie to widać w ocenie, a czasami nie, ale tego, co potrafisz nikt Ci nie zabierze,
-cieszę się z naszej współpracy w tym roku szkolnym i wspólnej nauki (mama wie, jak istotne jest towarzyszenie Dziecku i pomoc w nauce planowania),
-jestem dumna z Ciebie i z pracy jaką wykonałaś…
Ta Mama wspiera córkę, nie ocenia, nie porównuje do kolegów i koleżanek z klasy.
Nie robi ciśnienia córce i sobie.
Docenia cały proces, a nie wynik w postaci ocen na świadectwie.
A gdyby córka przyszła z samymi dwójami i trójami?
Zapewne powiedziałaby jej to samo.
Wiem, że jej córka nigdy nie poczuje się niewystarczająca w temacie ocen na świadectwie z takim podejściem Rodziców i ich wsparciem.
Świadectwo nie świadczy o wartości Dziecka, jego zdolnościach i o tym, kim zostanie w przyszłości. Ważne, czy Dziecko będzie znało swoją wartość i mocne strony, czy będzie potrafiło komunikować się, rozwiązywać problemy, pokonywać przeszkody i osiągać postawione sobie cele…
Oto strony, na których możecie znaleźć wiele innych tekstów na ten temat:
#oceny #JednaMiara #ocenianie #świadectwo #CzerwonyPasek #doceńDziecko
Źródło: www.facebook.com/BliskoUczniowJustynaMazurek/
