Wczoraj (8 marca 2023 r.) Robert Raczyński zamieścił na swoim blogu kolejny, obszerny, tekst zatytułowany „Kompetencja stada”. Nietrudno domyślić się, że jest tam o „stadzie”, czyli grupie rówieśniczej.

 

Zamieszczamy poniżej kilka – arbitralnie wybranych z tekstu  – fragmentów, odsyłając linkiem do pełnej wersji na blogu „Eduopticum”:

 

 

Kompetencje stada

 

Stado nie wybacza. Nie docieka i nie negocjuje. Nie bierze jeńców. Zaszczuje i zabije. Stado chroni jedynie swoich, posłusznych i podporządkowanych. Nie możesz do niego należeć i być innym. W dowolny sposób. Fizycznie bądź mentalnie. Jesteś wtedy zagrożeniem dla jego elementarnych funkcji, a na to stado nie może pozwolić, bo sednem jego istnienia są wsobność, izolacja, ksenofobia, obrona szańców i okopów. Ewentualnie ich zdobywanie. Oczywiście również w samoobronie.

 

Nie obrażam się na ewolucję, która taki właśnie model funkcjonowania ludzkich społeczeństw ukształtowała. Wręcz przeciwnie, jej wytwory budzą we mnie bezgraniczny podziw dla perfekcji działania jej „prostego” mechanizmu, o nieskończonym potencjale twórczym. Trudno się obrażać, kiedy widać jak na dłoni, że jest to model korzystny dla gatunku i jego trwania – w końcu ewolucja „dba” jedynie o to. Nie marzy mi się więc żaden utopijny raj, w którym wszyscy się lubią i szanują. Mógłby okazać się jeszcze większym koszmarem dla jednostek, które z jakichkolwiek względów do stada nie pasują lub nie chcą do niego należeć. […]

 

Nie wchodząc w szczegóły, które mogłyby pozwolić na rozpoznanie ofiar i innych „bohaterów” pewnej stadnej identyfikacji, opiszę Państwu taki biegun kompetencji stadnych w działaniu. Skupię się na aktywności i motywacjach stada, które dopuściło się nękania. Współcześnie, pod mianem tym nie kryją się już działania dokuczliwe, dotkliwe, lecz ograniczone, jak kiedyś, do ostracyzmu w czterech ścianach klasy, czy murach szkoły. Dziś osoba nieprzynależąca do stada, do niego nieprzyjęta lub z niego wydalona, nie może już tak łatwo uciec represjom. Nawet tak radykalne rozwiązania, jak zmiana klasy, czy szkoły nie są już ratunkiem przed „broniącym” swej integralności stadem – odpowiedni wpis w mediach społecznościowych dogoni ofiarę wszędzie. […]

 

Można się o tym łatwo przekonać, kiedy uświadomimy sobie, jaki użytek z miękkich kompetencji potrafiła poczynić pewna grupa uczniów, nie wiedząc nawet, że ich użyła i nie mając pojęcia, że według rozmaitych „badań”, w ogóle ich nie posiada: Na początek, grupa musiała się zawiązać wokół obranego celu (nękania ofiary), wyłonić lidera i koordynatora, kierującego „projektem”. Z tego, co mi wiadomo, nie była to organizacja ani samorzutna, ani przypadkowa i wykorzystano sporo zdolności interpersonalnych i negocjacyjnych, by odpowiedni efekt uzyskać – nie było łatwo, bo kandydatów na liderów prześladowań było kilku. Następnie, na etapie projektowania stalkingu, wykazano się komunikatywnością i kreatywnością. Nękanie wymagało koordynacji, zgrania, sporej dozy myślenia analitycznego i pomysłowości – wykorzystano np. zdjęcia robione z ukrycia i zgrabnie wkomponowano je pomiędzy te, istniejące już w domenie publicznej i niebudzące kontrowersji. Organizacja pracy oraz podział „zadań i obowiązków” okazały się być bez zarzutu – odpowiednie wpisy i zdjęcia ukazywały się na zgrabnie zaprojektowanej stronie internetowej regularnie i w logicznej kolejności. Na dodatek, poszczególne czynności były wykonywane samodzielnie i odpowiedzialnie. Grupa musiała również wykazać się w końcu zimną krwią i odpornością na stres, bo odkrywanie i ujawnianie jej działalności wiązało się z oczywistym zagrożeniem dla jej członków (niemal do końca działalności, grupa zachowała wzajemną, stadną lojalność). […]

 

Osobiście, do ich kompetencji ludzkich/stadnych nie mam żadnych zastrzeżeń i nie widzę żadnych powodów, by marnować czas swój i pozostałych na pogadanki o konieczności ich budowania i wzmacniania. Nie widzę również potrzeby, by tłumaczyć im, jak się organizować i rozwijać kreatywność, a nawet prowadzić jakieś warsztaty „mające na celu”. Wielka szkoda, że w tym konkretnym przypadku, zdolności i kompetencje uczestników tego szczeniackiego happeningu nie zostały zagospodarowane zupełnie inaczej, ale jestem przekonany, że umiejętności miękkie, jakimi się wykazali, dotyczą zdecydowanej większości ludzi i otwartą kwestią pozostaje jedynie kiedy, w jakich okolicznościach i w jakim celu zostaną ujawnione i spożytkowane. […]

 

Czy istnieje jakieś sensowne wyjście z tego impasu? Tak, ale raczej wyłącznie w teorii, bo praktyka słabo wygląda w sprawozdaniach, jej efekty nie są na ogół spektakularne, powtarzalne i nie chcą przychodzić według ustalonego harmonogramu. Mówię o starannej obserwacji i analizie wszelkich przejawów uczniowskiej aktywności i odpowiedniej na nią reakcji, czyli oportunistycznym jej wykorzystaniu do celów wychowawczych. Niestety, w obowiązującym modelu naszego szkolnictwa, odmawiającym swemu podmiotowi większości atrybutów tejże podmiotowości, nikt nie ma na to czasu, chęci, a często także kwalifikacji. Mówiąc szczerze, z całym szacunkiem dla naszej kadry, która ciągnie ciężki wóz, ładowany i powożony przez MEiN, uważam, że jest ona w sporej części zbyt zaawansowana wiekowo, by temu zadaniu podołać. Udział nauczycieli w wieku 55-60 lat w ogólnej puli kadry pedagogicznej systematycznie rośnie i naprawdę trudno od nich wymagać, by byli w stanie sensownie i na czas reagować na bodźce istotne dla ludzi młodszych od nich o pięć, sześć pokoleń mentalnych, niezależnie od ich wyobrażenia o sobie, kwalifikacji i posiadanego doświadczenia. Często bywa, że to właśnie owo doświadczenie jest czynnikiem działającym na niekorzyść. Sześćdziesięciolatek nigdy nie będzie na bieżąco z potrzebami i motywacjami szesnastolatka, bez względu na to, ile odbył szkoleń i jak bardzo mu na tym zależy. Tymczasem, to właśnie identyfikacja kwestii dla nastolatków istotnych, stanowiących sedno ich bieżącego życia, a nie „przygotowywanie” ich do wyimaginowanego życia przyszłego, jest kluczem do prowokowania ich do korzystania z tych wariantów kompetencji społecznych, które dość powszechnie uznajemy za pożądane.

 

Kolejnym problemem dla szkoły jest pogodzenie się z faktem, że potencjometry na skalach poszczególnych kompetencji nie są łatwo przesuwalne, a nasza ocena ich położenia nie musi pokrywać się z odczuciami młodych – jeżeli chcemy uczyć ich tolerancji, sami musimy się taką tolerancją wykazywać. Czy jesteśmy gotowi dokonywać bieżących korekt w statutach i innych wytycznych? Tak? Czyżby? Spójrzcie Państwo na kryteria ocen ze sprawowania w swoich szkołach… […]

 

Uczniowie i uczennice nie żyją przecież w próżni, ani też w złotych klatkach szkolnych statutów i najpierw ze zdziwieniem obserwują jak ich nauczyciele i nauczycielki udają przed nimi i przed sobą wzajemnie, że ministerialno-korporacyjne mrzonki (a raczej blaga wiodącej nowomowy) odzwierciedlają życie, a wkrótce, bardzo po ludzku, idą z nimi na układ: Wy nam wystawiacie te wasze dobre, a my nie przysparzamy wam zbyt wielu okazji do konfrontacji z tym, co tam powpisywaliście w te swoje tabelki i zestawienia, bo reszty i tak nie jesteście lub nie chcecie być świadomi. To na tym polu dochodzi do prawdziwego rozwoju i testu ludzkich kompetencji.

 

Jak cynicznie by to nie brzmiało, w ogóle mnie to nie dziwi i choć nie wydaje mi się piękne, jest to najprawdopodobniej taka lekcja miękkich kompetencji, jakiej społeczeństwo oczekuje, bo najwyraźniej dobrze przygotowuje młodych ludzi do życia, które to społeczeństwo uznaje za rzeczywiste. Dobrze pasuje do korporacyjnej codzienności, do wszechobecnej, ale żałosnej namiastki walki politycznej, porachunków celebrytów, rodzinnych podchodów, podskórnej i nieuchronnej, przysłowiowej wojny psa z kotem, typowej dla każdej ludzkiej hordy. Całkiem nieźle również wpisuje się np. w realia internetowych forów, których uczestnicy (także nauczyciele) organizują się w zantagonizowane grupy, szukają koalicjantów (ach, to wyrafinowane, negocjacyjne zwieranie szeregów) i kreatywnie się obrażają, nawet się przy tym nie ocierając o merytoryczną komunikację – w końcu kompetencje twarde są już passé, ale przecież większe stado musi mieć rację. […]

 

Wiem, że nie odkrywam tu żadnej Ameryki[5], mam jedynie niedorozwinięty instynkt samozachowawczy i lubię od czasu do czasu opuścić stado i upuścić trochę powietrza z nadętego do granic możliwości balonu pedagogicznej mitologii. Wychowawstwo, którego jestem stosunkowo świeżym adeptem, sporo mnie nauczyło, np. tego, że wszelkie plany można sobie w buty włożyć i przydają się jedynie jako spisy treści do sprawozdań. Że młodych ludzi przepełniają miękkie kompetencje, lecz nie korzystają z nich na zawołanie, ani też koniecznie w sposób ogólnie akceptowany. I że jedyną drogą do utrzymywania stada w jakiej takiej równowadze jest jego uważna obserwacja, wyczuwanie trendów i nastrojów, tonowanie tych kiepskich i wzmacnianie uznanych (przyznaję, subiektywnie) za korzystne. Kilka takich momentów wykorzystałem, mnóstwo przegapiłem lub nie umiałem wykorzystać (w końcu też dzieli mnie od „mojej” klasy kilka pokoleń mentalnych). Jeśli jednak trafiałem z przesłaniem w cel, który sami sobie postawili, na ogół nie było żadnych problemów z zastosowaniem kompetencji miękkich. Nic dziwnego, jesteśmy przecież naczelnymi, które trenują je i doprowadzają do perfekcji od milionów lat…

 

 

 

Cały tekstKompetencje stada”  –  TUTAJ

 

 

 

Źródło: www.eduopticum.wordpress.com

 



Zostaw odpowiedź