Hipolit Malinowski – 1909 – 1996

 

 

25 lat temu – 21 lipca 1996 roku – zmarł mój wuj – Hipolit Malinowski. Postanowiłem napisać i zamieścić na stronie „Obserwatorium Edukacji” wspomnienie o Nim, nie dlatego, że by to najmłodszy brat mojej mamy – z domu Malinowskiej. Tak się złożyło, że nie zostałem powiadomiony o jego śmierci i pogrzebie, nie byłem także, do dziś, przy Jego grobie. Uznałem, że choć w ten sposób oddam cześć Jego pamięci – jako pierwszemu w mojej rodzinie nauczycielowi i kierowni- kowi szkoły, ale także żołnierzowi Armii Krajowej, a od 1945 roku – organizacji Wolność i Niezawisłość, więźniowi peerelowskich kazamatów. Mam także pewien osobisty powód, o którym napisałem już przed trzema laty – w zamieszczo- nym 19 lipca 2019 roku na OE eseju wspomnieniowym: „Mój rok 1959, czyli zauroczenie Antonim Makarenką”.

 

Jest to historia moich pierwszych samodzielnych wakacji (w wieku lat 15-u), kiedy to przyjechałem do Janówka, k. Starej Miłosnej, gdzie wuj Hipolit był kierownikiem wiejskiej szkółki. Oto fragmenty tamtego eseju:

 

[…] Przechodząc do sedna tematu – spędziłam tam kilka dni w sielankowym klimacie wylegiwania się na kocu w sadku, pojadania pajd chleba domowego wypieku, smarowanych masłem własnego wyrobu, polanych miodem z wujowej pasieki. Do popicia – zimne zsiadłe mleko wprost z piwnicy – takie, że można je było krajać nożem..

 

Ale nie to jest tematem tych wspomnień. Zaraz pierwszego dnia, zwiedzając pomieszczenia opustoszałej szkoły, trafiłem do salki,w której stała szafa, pełniąca funkcję szkolnej biblioteki. Była szeroko otwarta, a znaczna część liczącego kilkaset egzemplarzy księgozbioru leżała nieopodal, porozkładana na stolikach i krzesłach. Naszedł mnie na tym wuj, i zachęcił: Śmiało, śmiało. Poszukaj co cię z tego zainteresuje, i czytaj sobie do woli.

 

Dziś już nie pamiętam, czy wybrałem kilka książek, czy od razu tylko ten jeden, opasły tom, który przez najbliższe dni przeczytałem „jednym tchem”, od deski do deski. […]

 

Ktoś powie: nie masz się czym chwalić. To wszak sztandarowe dzieło sowieckiego autora na usługach reżimu. Ale ja mam w tej sprawie odmienne zdanie. Tak, to prawda: wszystkie poglądy autora-praktyka o sposobach wychowania „bezprizornych” są tam ubrane w obowiązującą wówczas stylistykę i słownictwo oraz „polane ideologicznym sosem socjalizmu”. Jednak zza tych obowiązkowych formułek przebija prawda doświadczeń i przemyśleń refleksyjnego pasjonata-wychowacy, który nic tam nie zmyślał, wszystko o czym napisał zostało wcześniej zweryfikowane w jego codziennej praktyce.

 

Do dziś jest dla mnie tajemnicą to zauroczenie pedagogiką kolektywu i wychowania przez pracę u piętnastoletniego ucznia Szkoły Rzemiosł Budowlanych. […]

 

Ale cała ta wiedza i merytoryczna analiza treści „Poematu Pedagogicznego” – jak się okazało – była dopiero przede mną. Tamtego lata, niezależnie od wszelkich ocen i polityczno-historycznych kontekstów, zostałem – tak to oceniam dzisiaj – zainfekowany chorobą, na którą zapadłem wiele lat później. Po raz pierwszy posmakowana wówczas wiedza o pracy wychowawczej z tzw. „trudną młodzieżą” przydała mi się już cztery lata później, kiedy jako dziewiętnastoletni młodzieniec, także podczas wakacji, w konsekwencji pewnych niezwykłych zbiegów okoliczności, stanąłem wobec wyzwań, nieświadomie podjętej roli wychowawcy na kolonii letniej dla – jak to się wówczas określało – „młodzieży niedostosowanej społecznie”. […]

 

 

x           x           x

 

 

Już zawsze będę twierdził, że – choć nieświadomie – tu wuj Hipolit, więzień komunistycznej bezpieki, dając mi do ręki książkę sowieckiego pedagoga, zainicjował proces, który po kilku latach, w połączeniu z innymi impulsami, doprowadzi mnie do decyzji o wyborze zawodu – powiem za prof. Aleksandrem Kamińskim – zawodu wychowawcy, realizowanego          w różnej formule i w różnych instytucjach….

 

I dlatego, choć tym wspomnieniem, postanowiłem podziękować Mu za tamte wakacyjne dni w Janówku.

 

W owym eseju sprzed trzech lat, zamieszczonym – jak się okazało – w stanie niewiedzy że było to nieomal w 23 rocznicę Jego śmierci, zawarłem także część biograficzną o wujku Hipolicie Malinowskim. Dziś wiem, że jest ona pełna błędnych informacji – pisałem ten tekst w oparciu o „flesze” pamięci z dzieciństwa, o opowieści mojej mamy – jak teraz wiem – w dużym stopniu oparte na półprawdach. Te półprawdy były przede wszystkim skutkiem skrywania przez wuja Hipolita szczegółów jego działalności partyzanckiej, a zwłaszcza o pobycie w więzieniach..

 

Z tego powodu nie odsyłam linkiem do tamtego wspomnienia. Dziś będę posługiwał się autobiografią Hipolita Malinowskiego – najmłodszego syna Mariana i Franciszki Malinowskich, urodzonego 14 lipca we wsi Zaręby Ciemne w powiecie Ostrów Mazowiecka oraz pozyskanymi w wyniku research’u w Internecie materiałami o okresie Jego działalności w strukturach WiN.

 

Z Jego autobiografii dowiedziałem się, że szkołę powszechną ukończył w Rosochatem Kościelnem (pow. Wysokie Mazowieckie). Wnioskuję, że w tym czasie jego rodzice byli już właścicielami gospodarstwa rolnego z wolno położonym siedliskiem (poza pobliskimi wsiami), w miejscu, które nazwane zostało Zalesie Stefanowo, leżącym kilka zaledwie kilometrów od Rosochatego. A ten przymiotnik zapewne wziął się od imienia Jego starszego brata Stefana, który zgodnie z ówczesną tradycją został wyznaczony na spadkobiercę tego majątku.

 

Natomiast On, jako młodszy brat, musiał poszukać sobie innego niż bycie rolnikiem sposobu na życie. Bo tak interpretuję informację, że w 1926 roku, w wieku 17-u lat, podjął naukę w Państwowym Seminarium Nauczycielskim w Szczuczynie Nowogródzkim.

 

 

W swej autobiografii Hipolit Malinowski wspomina, że podczas nauki w Seminarium Nauczycielskim należał do ZHP. Po trzech latach nauki został drużynowym działającej tam drużyny harcerskiej. Już wtedy ujawniły się nie tylko Jego zdolności przywódcza, ale także organizatorskie – bo zainicjował powstanie drużyny harcerskiej także w miejscowej szkole powszechnej. Jej drużynowym został Jego kolega – Rajmund Zdanowicz – późniejszy oficer w armii Andersa, ranny w bitwie pod Monte Cassino. Druhowi Hipolitowi i tego było mało – zorganizował w tej samej szkole gromadę zuchów. Jej „wodzem” (drużynowym) został inny Jego kolega – Piotr Mockałło, który podczas wojny – w 1944 roku – zginął w pobliżu Lidy z rąk „wyzwolicieli” – żołnierzy Armii Czerwonej.

 

Po ukończeniu Seminarium w 1931 roku, jako dwudziestodwuletni jego absolwent, rozpoczął pracę nauczyciela w szkole powszechnej w Lidzie, gdzie także prowadził drużynę harcerską. Nie było Mu dane pracować zbyt długo w jednej szkole – był przenoszony do szkół w innych miejscowościach tego powiatu: pracował we wsi Iwja, a potem w Honczarach. W tej ostatniej wsi pracował przez dwa lata poprzedzające wybuch wojny, a później kolejne dwa lata – już po zajęciu tej części Polski przez Armię Czerwoną i włączeniu tych ziem do ZSRR. Ale wtedy nie był już kierownikiem tej szkoły, gdyż „nowa władza” przysłała na jej kierowniczkę młodą komsomołkę. W czerwcu 1941 roku, gdy wkroczyły tam wojska niemieckie, skorzystał z okazji i wraz z niedawno poślubioną żoną Heleną (też nauczycielką) oraz nowo narodzoną córeczką Zosią – jak to opisał „na wózku jednokonnym przewiózł swoją rodzinę do domu rodziców w Zalesiu k. Rosochatego Kościelnego”.

 

Z dalszej części Jego autobiografii, z bardzo lapidarnej informacji, można dowiedzieć się, że nie czekał biernie na rozwój wypadków, lecz czynnie włączył się do walki z okupantem. I to na dwu płaszczyznach. W Zalesiu, wraz żoną, prowadzili dla okolicznych dzieci tajne nauczanie, a On – równolegle – wstąpił do Związku Walki Zbrojnej, który od lutego 1942 roku został przemianowany na Armię Krajową. Nie był tam zwykłym żołnierzem – najpierw był w konspiracyjnej podchorążówce, a po jej ukończeniu rozpoczął pracę w wywiadzie miejscowego Obwodu AK. W 1944 roku został mianowany podporucznikiem i objął obowiązki szefa wywiadu Obwodu III „Zambrów” w okręgu białostockim. W biogramie owych kilka linijek informacji o tym okresie swego życia kończy informacją; „W konspiracji pracowałem do maja 1944 r.

 

Jednak zaraz po tym zdaniu, w kolejnym akapicie, napisał:

 

W roku 1946 działalność byłej AK, a później WiN została zdekonspirowana, więc całe dowództwo i żołnierze, którzy już byli zdekonspirowani – ujawnili się a wśród nich i ja. Po ujawnieniu przeniosłem się do pracy w szkole podstawowej w Janówku w powiecie warszawskim – w charakterze kierownika szkoły podstawowej.”

 

Nietrudno stwierdzić pewną niekonsekwencję w tym co napisał. Bo najpierw oświadczył, że „w konspiracji pracowałem do maja 1944 r.”, a chwilę później, że „W roku 1946 działalność byłej AK, a później WiN została zdekonspirowana…” Pominął dwa lata konspiracyjnej działalności – dwa lata, które jak się okazało – miały daleko idące konsekwencje!

 

 

x           x           x

 

 

W tym miejscu muszę wzbogacić informacje o tym co działo się po „wyzwoleniu” tych terenów przez Armię Czerwoną latem 1944 roku. Z oczywistych powodów działające tam oddziały AK straciły kontakt z dowództwem AK, znajdującym się na terenach nadal okupowanych przez Niemców. Jak wiadomo – z chwilą styczniowej ofensywy Armii Czerwonej – 19 stycznia 1945 roku – Armia Krajowa, rozkazem jej ostatniego dowódcy gen. Leopolda Okulickiego, została rozwiązana.

 

Jednak oddziały Obwodu AK Ostrów Mazowiecka nie przerwały swej działalności i działały nadal w ramach powstałej 15 lutego 1945 Armii Krajowej Obywatelskiej, utworzonej rozkazem płk Władysława Liniarskiego „Mścisława” – komendanta Okręgu Białystok AK. We wrześniu tegoż roku AK-AKO weszła do nowo powstałej organizacji, noszącej nazwę Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość.

 

W tym miejscu przywołam fragmenty, zaczerpnięte z opracowania Kazimierza Krajewskiego – Podziemna walka AK-AKO-WiN na Ziemi Ostrowskiej (1944–1947). [Wersja wydana przez Instytut Pamięci Narodowej, Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, Warszawa–Ostrów Mazowiecka 2016]

 

Ostrowskie gminy Andrzejewo, Zaręby Kościelne i Jasienica, zorganizowane jako placówki AK-AKO (Armia Krajowa Obywatelska), weszły we wrześniu 1945 r. w skład Obwodu WiN Zambrów (krypt. „Celina” – do stycznia 1946 r., „Czelabińsk” – do lipca 1946 r., „Cecylia” – od lipca do grudnia 1946 r. i „Czesława” – od grudnia 1946 do kwietnia 1947 r.). Stanowiły naturalną kontynuację organizacji zbudowanej jeszcze w okresie okupacji niemieckiej. Na terenie pow. Ostrów Mazowiecka mieszkał szef wywiadu obwodu [Obwodu WiN Zambrów] ppor. Hipolit Malinowski „Łęk” z Zaręb Ciemnych (gm. Andrzejewo).”

 

 

 

Mapka terenów, na gdzie Hipolit Malinowski urodził się, gdzie spędził dzieciństwo i gdzie chodził do szkoły powszechnej, a po 1941 roku gdzie prowadził swoją nielegalną działalność w AK. AKO i WiN

 

 

W innej wersji tego opracowania można przeczytać informację, w której błędnie podano imię ppor. Malinowskiego – szefa wywiadu tego obwodu:

 

Szef BIP Obwodu „Czesława”, Stanisław (?) Malinowski „Łęg”, ulokował swe miejsce działania na terenie gminy Czyżew* (gdzie był zalegalizowany jako nauczyciel), sąsiadującej z gminami Andrzejewo i Zaręby Kościelne. Dysponował dwoma powielaczami i maszyną do pisania, przy pomocy których przygotowywał ulotki i wydawnictwa okolicznościowe. Prasa podziemna była dostarczana na teren „Czesławy” z obwodu WiN Ostrołęka krypt. „Dorota”. W ciągu 1946 r. wykonano dwie duże akcje propagandowe.

 

W czerwcu 1946 r. była to akcja „R” (działania propagandowe poprzedzające tzw. referendum ludowe). W październiku 1946 r. wykonano akcję „O”. W każdej placówce sformowano wówczas kilkuosobowy zespół zbrojny, zajmujący się sprawnym i bezpiecznym wykonaniem tej akcji.”

 

Źródło: Kazimierz Krajewski, Żołnierze wyklęci Ziemi Ostrowskiej, Fundacja „Pamiętamy”, 2015 – TUTAJ ]

 

 

*Pracował wtedy w malej szkółce w wiosce Szepielaki (na zamieszczonej powyżej mapce brak jest tej wioski, dlatego zaznaczyłem jej lokalizację kółkiem i strzałką.

 

 

x          x          x

 

 

Uzupełniwszy brakujące informacje o nielegalnej, z punktu widzenia nowej władzy, działalności wuja Hipolita wracam do opisu dalszych etapów jego życia, zaczerpniętych z Jego autobiografii. Jak już wspomniałem – po ujawnieniu swej działalności w konspiracji wuj, wraz z rodziną, opuścił dotychczasowe miejsce zamieszkania i w roku 1947 przeniósł się do Janówka pod Warszawą, gdzie został kierownikiem odbudowywanej po wojennych zniszczeniach wiejskiej szkoły.

 

Foto:www.szkola-zakret.pl

 

Hipolit Malinowski przed szkołą w Janówku. Dziś miejscowość ta nazywa się Zakręt.

 

 

Rok później, w ramach pierwszego po wojnie rodzinnego wyjazdu na „ojcowiznę” – jak ją nazywała moja mama, na Zalesie, w drodze powrotnej odwiedziliśmy – moi rodzice, moja starsza o 10 lat siostra Marylka i czteroletni ja – także wuja Hipolita w Janówku.

 

Z tej pierwszej w mym życiu wyprawy poza Łódź pamiętam dwie sytuacje: przejazd z Dworca Głównego dorożką przeze zrujnowaną Warszawę i most pontonowy na Pragę, na Dworzec Wileński (pamiętam jak dorożkarz zszedł z kozła i trzymając konia za uzdę prowadził go po moście leżącym na łodziach, na których stali żołnierze z tykami w dłoniach) oraz epizod z wizyty w Janówku, gdy Wuj chcąc pokazać mi jak pszczółki robią miód, otworzył jeden z uli jego pasieki… Pszczoły nie uszanowały małego gościa i kilka z nich użądliło mnie boleśnie…

 

Dwa lata później, gdy wuj Hipolit był już na III roku studiów na Wydziale Administracyjnym Akademii Nauk Politycznych, 22 października 1949 roku, w wyniku zadenuncjowania Go przez jakiegoś donosiciela z terenów powojennej działalności, został aresztowany i przewieziony do aresztu Urzędu Bezpieczeństwa w Białymstoku. W piwnicach UB trzymano Go w śledztwie prawie rok, aby w końcu – nie uzyskawszy od Niego przyznania się do niepopełnionych czynów – wyrokiem sądu skazać Go na pięć lat więzienia. Tak Wujek wspomina ten fakt:

 

Zaznaczono, że jest to najmniejszy wymiar kary. Nic mi więcej nie udowodniono oprócz tego, co zeznałem w czasie ujawnienia w 1947 r. Warunki w piwnicach UB były okropne. Wielka ciasnota i głodowe wyżywienie. Spaliśmy we własnej odzieży na betonie, na boku, jeden obok drugiego”.

 

Po wyroku został przeniesiony do więzienia w Białymstoku. Oto jak wspominał dalsze koleje swego uwięzienia:

 

Tu warunki lokalowe były znośniejsze, ale wyżywienie było bardzo podłe. Po roku pobytu w Białymstoku zostałem przewieziony do więzienia centralnego we Wronkach.

 

Przyjęli nas tam z należytymi honorami. Na dziedzińcu więziennym kazali rozebrać się do naga, choć to była już chłodna jesień, i urządzili nam rewizję, która trwała kilka godzin. Następnie urządzili nam „ścieżkę zdrowia”, która wyglądała następująco: nasi oprawcy ustawili się w uliczkę, a więźniowie musieli przechodzić szybko środkiem. Z jednej i drugiej strony sypały się ciosy różnych twardych narzędzi na głowy i ciała skazańców. Jeśli ktoś był mało pokrwawiony, to brano go na poprawkę do łaźni i tam bito do nieprzytomności.

 

W owym słynącym ze strasznych warunków bytowych wiezieniu przebywał półtora roku. Jako że więźniom pozwalano na – bardzo ograniczoną i przechodzącą przez więzienną cenzurę – korespondencję, Wuj przysłał do mojej mamy kilka listów. Żaden z nich się nie zachował, ale do dziś mam przed oczyma ich obraz: jedna, zapisana jednostronnie ręcznym pismem kartka, z powycinanymi (nie zamazanymi – powycinanymi!) przez cenzora fragmentami…

 

Dopiero z wujowej autobiografii dowiedziałem się, że nie był we Wronkach do końca wyroku, lecz po półtorarocznym pobycie został przewieziony do łagodniejszego więzienia w Potulicach. Tam pracował w charakterze magazyniera. Jak wspominał „tam warunki były względnie dobre, gdyż każdy miał osobną pryczę z siennikiem i wyżywienie dużo lepsze niż we Wronkach.”

 

Pod koniec 1953 roku został przewieziony z Potulic do obozu pracy w kamieniołomach w Piechocinie. Pracował tam przy naprawie torów, po których robotnicy przepychali wózki ze skałą wapienną.

 

Po wyjściu w 1954 roku z więzienia – oczywiście – nie mógł wrócić do pracy w swoim zawodzie, gdyż był pozbawiony prawa do nauczania Aby jako mąż i ojciec trójki dzieci miał środki do życia, podjął pracę jako magazynier w warszawskich Zakładach Przemysłu Cukierniczego im. 22 lipca d. E.Wedel.

 

Dopiero w 1956 r., w konsekwencji zmian politycznych, które przeszły do historii jako okres „odwilży” lub jako „Polski Październik”, dzięki ogłoszonej wtedy amnestii dla więźniów politycznych „minionego okresu”, mógł podjąć starania o rehabilitację. Stało się to w wyniku postanowienia Wojskowego Sądu Garnizonowego w Warszawie, który w 1957 roku uchylił wyrok Wojskowego Sądu w Białymstoku i ostatecznie Go zrehabilitował. Wypłacono mu także odszkodowanie w wysokości pięcioletniego wynagrodzenia kierownika szkoły. Przywrócono Go także na opuszczone w wyniku aresztowania w 1949 r. stanowiska kierownika Szkoły Podstawowej w Janówku.

 

I w tej roli spotkałem go latem 1959 roku – o czym opowiedziałem już we wprowadzeniu do tego wspomnienia.

 

Przypuszczam, że głównie dzięki wypłaconemu odszkodowaniu, wuj Hipolit mógł zakupić nieruchomość i przeprowadzić się wraz z rodziną do domu w nieodległym od Janówka Halinowie, gdzie po przejściu w 1969 roku na emeryturę mieszkał aż do końca swoich dni…

 

Długo, bo ponad 40 lat, musiał czekać aby mógł – dopiero po 1989 roku – pochwalić się swoimi odznaczeniami, otrzymanymi za działalność w walce z oboma okupantami. A były to: Srebrny Krzyż Zasługi z Mieczami, Krzyż Walecznych, a także przyznany już w 1956 roku Krzyż Armii Krajowej oraz przyznawane przez Rząd Polski na Emigracji Medale Wojska Polskiego.

 

Ostatni raz spotkałem się z wujem Hipolitem w 1990 roku, kiedy odwiedziłem Go w Halinowie, gdy przyjeżdżałem na podyplomowe Studia Zarządzania Oświatą do Ośrodku CODN w Sulejówku. To wtedy po raz pierwszy usłyszałem od Niego o działalności „za okupacji” – ale nadal bez szczegółów. Pokazał mi natomiast fotografie z niedawnej defilady byłych akowców w Warszawie, na których widać było jak kroczy z odznaczeniami w klapie marynarki. w szeregu z innymi kombatantami. Pochwalił się przy tej okazji, że jest we władzach Okręgu Warszawa Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej.

 

Do dziś nie udało mi się dotrzeć do tych zdjęć. W ogóle odniosłem wrażenie, że obie córki (bo syn od wielu lat nie żyje) nie posiadają pamiątek po swoim ojcu…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

Korzystałem z tekstu autobiografii Hipolita Malinowskiego „W ZWZ-AK w Zambrowie i w więzieniach UB” opublikowanego w książce Józefa Dzieżyca „Nad Niemnem i nad Lebiodą”, Wrocław–Warszawa 1994 (strony 124 – 126).. Fotokopie stron tej książki przesłał mi Piotr Dzieżbicki – syn najmłodszej córki wuja Hipolita. [WK]



Zostaw odpowiedź