Pisząc felieton w dniu 1 czerwca do „Obserwatorium Edukacji” nie mam wyboru: do podjęcia jest tylko jeden temat – „Dzień Dziecka”.  Co prawda jest precedens: pewien pedagog właśnie tego dnia zajął się na swym blogu aferą wokół rektora, którego działania nie przynoszą chluby nie tylko partii, z ramienia której jest senatorem, ale i środowisku akademickiemu jako takiemu. Wszak rektorem uczynili go reprezentanci społeczności tej uczelni.

 

Ja jednak nie będę udawał, że o tym dniu nie pamiętam, albo że wszystko co się tego dnia w sferze publicznej w tym temacie dzieje nie jest warte mojej uwagi. Co prawda nie zamierzam relacjonować przebiegi XX Sesji Sejmu Dzieci i Młodzieży, a wyrazić przy tej okazji mój prywatny stosunek nie tylko do tych obchodów, ale w ogóle do takiego okazjonalnego zajmowania opinii publicznej ważnymi problemami, dla których pretekstem są owe „Dni”: Dziecka, Matki, Ojca, Kobiet, ale także Dzień Książki, Dzień Astmy, Dzień Życia i wiele, wiele innych…

 

Tak sobie myślę, że nauczyciele powinni każdego dnia przekraczać progi szkoły ze świadomością, że to jest Dzień Dziecka. Ale nie tylko nauczyciele. Także pracownicy pomocy społecznej, sądów rodzinnych, policji, lekarze pediatrzy i pewnie jeszcze wielu innych, wykonujących zawody, od których zależy jakość życia dzieci. I nie byłoby źle, gdyby każdy dzień był Dniem Dziecka we wszystkich rodzinach, gdzie żyją dzieci. I w mieszkaniach ich sąsiadów…

 

Napisałem to mając w pamięci niedawne doniesienia o losie dzieci, jaki zgotowała im pewna rodzina zastępcza w Łęczycy, a także wszystkie opublikowane w ostatnich tygodniach i miesiącach informacje o dzieciach molestowanych, maltretowanych, głodzonych, zakatowanych na śmierć, za którymi nikt się nie ujął, których to tragedii nikt nie widział i nie słyszał

 

Szkoda, że pani Marszałek Sejmu, lekarz z zawodu, uznała, że tematem wiodącym dzisiejszego posiedzenia „małoletniego” Sejmu będą wybory parlamentarne. A może warto było te dzieci, właśnie owych 460 młodzieżowych posłów, zaangażować w budowanie systemu „wczesnego ostrzegania” o tym, że moja koleżanka, kolega z klasy jest ofiarą przemocy? Może warto było uwrażliwić ich na przemoc rówieśniczą, także występującą w zakamarkach wielu szkół i podwórek? A może należało popracować nie nad mechanizmami demokracji przedstawicielskiej, a nad umocnieniem poselskich (i ich rówieśników) postaw sprzeciwu wobec  stosowania przemocy jako sposobu załatwiania swoich spraw, zaspokajania potrzeb i aspiracji? Dzisiejsi nastoletni posłowie już za niewiele lat zostaną rodzicami… Oby nie kontynuowali sztafety pokoleń, zgodnie ze starą maksymą: „Mnie bito, to teraz ja bił będę.”

 

A że jest to – jak dotąd – zjawisko „dziedziczone” z pokolenia na pokolenie, najlepiej świadczą wyniki kolejnych już, przeprowadzonych w ubiegłym roku na zlecenie Rzecznika Praw Dziecka przez TNS OBOP, badań: „Polacy wobec bicia dzieci”. Niechaj moim wkładem w działania, podejmowane z okazji dzisiejszego święta, będzie zachęta do uważnej lektury tego raportu, a później do dłuższej refleksji na kanwie wiedzy stamtąd zaczerpniętej wokół pytania „Czy JA mogę coś zrobić, a jeśli „tak”, to co, aby ograniczyć zjawisko bicia dzieci?”

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 

 



Komentarze niedostępne