Foto: www.3lo.lublin.pl

 

Antoni Antoszek przy pracy…

 

 

29 kwietnia 2021 na stronie „Krytyki Politycznej” zamieszczono tekst Antoniego Antoszka – lubelskiego licealisty (II klasa), stypendysty Krajowego Funduszu na rzecz Dzieci, uczestnika konkursu o Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki w 2020 roku tekstem „Egzamin z e-lekcji”. Jego najnowszy tekst został zatytułowany „Przeciążeni uczniowie – mit czy rzeczywistość?”

 

Oto jego wybrane fragmenty i link do pełnej wersji:

 

 

15 października odbyła się konferencja premiera, na której ten ogłosił zdalne nauczanie w strefach czerwonych oraz hybrydowe w strefach żółtych – decyzja ta obowiązuje zresztą do dziś. Choć mogło się zdawać, że to zwyczajna, niezaskakująca prezentacja nowych obostrzeń pandemicznych, uważni słuchacze mogli wychwycić moment co najmniej konfundujący – premier przyznał bowiem, że nauczanie zdalne nie może być tak samo efektywne jak stacjonarne, i − co więcej − zapowiedział możliwe rozwiązanie. „Minister edukacji będzie w najbliższym czasie prezentował informacje na temat lżejszego programu nauczania […] Postaramy się zmienić podstawy programowe tak, by mniej wymagać w związku z tym, że ta nauka jest inna” – powiedział Morawiecki.

 

Pisząc te słowa w kwietniu 2021, mogę zweryfikować rządowe deklaracje, porównując je z faktycznym stanem rzeczy. Jak można się domyślić, weryfikacja ta nie wypada dla przytoczonych zapewnień korzystnie – mimo upływu wielu miesięcy Ministerstwo Edukacji nie podjęło żadnych działań w celu deklarowanego „odchudzenia” podstawy programowej.

 

Sprawa jest niewątpliwie godna uwagi. Zresztą nie tylko dlatego, że stanowi reprezentatywny przykład coraz częściej kultywowanego, doraźnego podejścia instytucji publicznych do spraw ważnych, kiedy rozwiązanie problemów zaczyna się i kończy na kilku populistycznych zdaniach wtrąconych między chwytliwe hasła na konferencji prasowej. […]

 

W morzu zarzutów – skądinąd często słusznych – dotyczących współczesnego, „pruskiego” systemu edukacji, ten o przeładowanej, niedostosowanej do realiów szkolnictwa podstawie programowej pojawia się niezwykle często. Apologeci starego systemu – z biegiem czasu coraz mniej liczni – uznają często ów argument za populistyczny i niewiarygodny, bo i łatwy do zaaprobowania, i nieoparty na faktycznych badaniach. Dr hab. Maciej Jakubowski (były wiceminister edukacji) w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, w którym stara się bronić „pruskiego systemu”, wypowiada się o podstawie programowej lakonicznie: „Nie wiem, czy jest przeładowana. […] Jednak stoję na stanowisku, że szeroka wiedza ogólna to podstawa dobrego wykształcenia i nie zastąpi jej wyszukiwarka internetowa”.

 

Obecna podstawa programowa to dokument wprowadzony w 2017 roku przez PiS w ramach reformy edukacji, znacząco zmodyfikowany w stosunku do poprzednich wersji. Samodzielnemu przeanalizowaniu podstawy mało kto by jednak podołał. Rozporządzenia ministra edukacji zawierające stosowne wymagania dla szkół podstawowych i ponadpodstawowych liczą sobie, kolejno, 313 i 454 stron.

 

Są one przy tym sformułowane w taki sposób, by przytłoczyć ilością treści już na starcie, choćby w postaci zbędnych, a ciągnących się przez wiele stron uzasadnień istnienia [sic!] kolejnych przedmiotów szkolnych. „Ważnym zagadnieniem w ramach nauczania języka polskiego jest rozwijanie i ukierunkowanie samokształcenia ucznia. Sprzyja ono realizacji własnych zainteresowań i ambicji, otwiera przed uczniem możliwość uczestnictwa w kulturze i życiu własnego regionu, kształtuje potrzebę samorozwoju. Stanowi również naturalne wsparcie dla zintegrowanego kształcenia kompetencji interpretacyjnej, językowej i komunikacyjnej ucznia” – to tylko fragment z długiego na ponad stronę uzasadnienia nauki języka polskiego, cokolwiek zresztą optymistyczny. […]

 

Wraz z modyfikacją podstawy programowej dla liceów MEN zmieniło również plany nauczania. Dotychczas, a więc przed reformą z 2017 roku, niektóre przedmioty uczone na podstawowym poziomie „znikały” z planu lekcji od drugiej klasy liceum: mowa o przedmiotach przyrodniczych (biologia, fizyka, chemia, geografia – w niektórych klasach przekształcanych w zbiorczy przedmiot o nazwie „przyroda”), społecznych (historia, WOS – przekształcanych w tzw. his) oraz WOK-u, EDB, podstawach przedsiębiorczości i informatyce. W praktyce oznaczało to, że np. w klasie o profilu matematyczno-fizycznym od drugiej klasy uczniowie żegnali się ze wszystkimi wymienionymi wyżej przedmiotami oprócz fizyki, która przechodziła na model rozszerzony, a w klasie humanistycznej z powyższych pozostawały jedynie historia i WOS, również rozszerzane. „Znikanie” niektórych przedmiotów po zakończeniu pierwszej klasy było efektem reformy edukacji obowiązującej od 2012 roku, wprowadzonej przez minister Katarzynę Hall z ówczesnego rządu PO-PSL.

 

Reforma edukacji czasów PiS zaczęła odwracać ten trend. Od 2017 roku na poziomie podstawowym historia pozostaje w planie w wymiarze dwóch godzin tygodniowo aż do końca licealnej nauki. Na geografię, biologię, fizykę i chemię jest po godzinie. Informatyka pozostaje w wymiarze godziny tygodniowo przez trzy lata, podstawy przedsiębiorczości – przez dwa. Przedmioty, zamiast znikać, by dać przestrzeń na omawianie zagadnień rozszerzonych, pozostają więc w planie znacznie dłużej i w większej liczbie godzin niż wcześniej.

 

Decyzja o pozostawieniu wielu przedmiotów w planie przez dodatkowe lata kształcenia ma bolesne konsekwencje. Oznacza – szczególnie w lepszych szkołach, kładących nacisk na poziom wiedzy uczniów – niemożność skupienia się na rozszerzeniach, przeładowany plan lekcji (ok. 37 godzin tygodniowo w klasie drugiej) i ogrom encyklopedycznej wiedzy do przyswojenia z wielu dziedzin. […]

 

Reforma odebrała autonomię młodym ludziom. Nie tylko nierozszerzane przedmioty „znikają” dopiero w czwartej klasie liceum, ale i rozszerzenia okazują się fikcją – owych lekcji jest zbyt mało, by pozwalały na faktyczny rozwój z danego przedmiotu. Wystarczy zresztą spojrzeć na przykłady: w klasie humanistycznej czwartoklasiści będą mieć np. sześć godzin polskiego, trzy WOS-u i trzy historii, a w biol.-chemie – trzy biologie i trzy chemie. W starym systemie w ostatniej klasie liceum o profilu humanistycznym byłoby to np. osiem godzin polskiego, cztery WOS-u i cztery historii, w biol.-chemie zaś − po pięć biologii i chemii.

 

Konkluzja nasuwa się sama – zarówno podstawa programowa, jak i podręczniki są nie tylko przeładowane, ale i źle rozplanowane. Przede wszystkim jednak uderza ich bolesne niedostosowanie do rzeczywistości. Opinie ekspertów wyraźnie wskazują, że wymagania, które stawia ministerstwo, są niemożliwe do realizacji; encyklopedyczność przeważa nad próbą zainspirowania ucznia zagadnieniem. […]

 

Uczniowie są sfrustrowani. Lenistwo polityków, niedopracowanie podstaw programowych czy ich populistyczny profil mogą wydawać się niewielkimi problemami, lecz w istocie wpływają na każdy dzień młodego człowieka. Polskie uczennice i uczniowie codziennie mierzą się z bezsensownymi sprawdzianami i kartkówkami, wstawaniem o piątej, żeby dotrzeć na lekcje, z brakiem psychologów w szkołach i opresyjną atmosferą samych placówek, a w zamian otrzymują napisany na kolanie materiał szkolny, który nie pozwala na żaden rozwój. Najgorsza jest jednak bezsilność – świadomość tego, że ze skrajnie nieprzyjaznym systemem nie da się nic zrobić. Uczniowie nie interesują polityków, bo nie mają praw wyborczych. Reformy przygotowuje się dla poklasku elektoratu, a nie dla młodych ludzi. Oni mają tylko nauczyć się kilkuset dat i mieć świadectwo z czerwonym paskiem. […]

 

 

Cały tekst „Przeciążeni uczniowie – mit czy rzeczywistość?”   –   TUTAJ

 

 

 

Źródło: www.krytykapolityczna.pl

 



Zostaw odpowiedź