Gdy tak patrzę na wydarzenia, zarejestrowane na „Obserwatorium Edukacji” w ubiegłym tygodniu, dochodzę do wniosku, że do felietonowego „oplotkowania” najlepiej nadaje się sprawa wprowadzenia do szkół podstawowych asystentów nauczyciela. Dziś za wcześnie jeszcze roztrząsać jakie konkretnie zadania będzie mógł on podejmować, a które będą zastrzeżone wyłącznie do kompetencji nauczyciela. Tym bardziej, ze ustawodawca – na wniosek związków zawodowych – odstąpił od pierwotnie używanego w projekcie ustawy określenia „nauczyciel wspomagający”. Pewne kłopoty ze sprecyzowaniem definicji tego stanowiska mogą pojawić się w związku z faktem iż pojęciem „asystent nauczyciela” posługiwano się już wcześniej dla określenia wolontariusza, który na podstawie Ustawy o działalności pożytku publicznego i wolontariacie takową rolę pełnił nieodpłatnie.

 

Dzisiaj pragnę podnieść nie tyle istotę tej, zapewne już przesądzonej co do szybkiego zakończenia procedur legislacyjnych, zakończonych wysoce prawdopodobnym bezzwłocznym podpisem Prezydenta „nowinki” systemowej, co choć pokrótce ukazać związkowy kontekst tego wydarzenia.

 

Bo – choć oddzielnie, to oba nauczycielskie związki zawodowe protestowały przeciw wpuszczeniu do szkoły pracowników pedagogicznych, nie zatrudnionych na podstawie Karty Nauczyciela. Według źródeł „Gazety Prawnej”  Prezes ZNP Sławomir Broniarz powiedział, że tylko pozornie jest to pomoc dla pedagogów. Jego zdaniem tak naprawdę MEN podstawia tutaj konia trojańskiego.

 

Ciekawe, że najbardziej oberwało się za ten sprzeciw właśnie Związkowi Nauczycielstwa Polskiego. Do tego stopnia, że doczekał się on od „Rzeczpospolitej” miana „hipokryci”. Gazeta ta w artykule „Hipokryci grożą strajkiem” napisała:

 

„Opór ZNP wobec nowych przepisów ma interesujące tło. Związek ten prowadzi w Łodzi zespół szkół, w skład którego wchodzą podstawówka, gimnazjum i liceum. Kilka miesięcy temu ujawniliśmy, że w tych placówkach Karta nauczyciela nie obowiązuje.”

 

Źródło: www.rp.pl

 

 

 

Warty odnotowania jest także post na blogu „Pedagog”, w którym prowadzący go prof. Śliwerski, najczęściej bardzo krytycznie nastawiony do edukacyjnych projektów obecnej koalicji rządzącej, tym razem już w tytule napisał: „Bardzo dobre rozwiązanie  MEN

 

„Otóż wprowadzenie do szkół nauczycieli asystentów jest bardzo dobrą decyzją posłów, którzy przygotowali takie rozwiązanie. Szkoły publiczne powinny być otwarte nie tylko na nauczycieli-asystentów, ale także na nauczycieli-wolontariuszy, szeroko rozumianych sojuszników naszych dzieci.”

 

A dalej także „doładował” związkowcom z ZNP::

 

Tak jest w cywilizowanych i demokratycznych państwach świata, czego nie chcą dostrzec władze ZNP. Liderzy związkowi nie stają – w tym przypadku – w obronie jak najlepszego wsparcia uczniów, ale własnych interesów, potrzeby utrzymania się u władzy”

 

Elity związków zawodowych walczą resztkami sił o utrzymanie uzyskanego w socjalizmie prawa do wyłącznego stanowienia o centralistycznie sterowanej polityce oświatowej – rzekomo w interesie nauczycieli, co nie zawsze jest tożsame z dobrem uczniów i ich rodziców. Szkoły w Polsce nie powinny być ani dla MEN, ani ZNP czy oświatowej „Solidarności”, ani dla nauczycieli, ale dla dzieci. O tym warto pamiętać. Związkowi liderzy bronią swoich pozycji, usiłują utrzymać swój status tzw. drugiego ministerstwa, które będzie odgórnie decydować, co w szkołach czynić wolno, a czego nie. Otóż taki model związków zawodowych jest dobry w Rosji, na Białorusi, a nawet na Kubie czy w Korei Północnej, ale nie w państwie, które miało być demokratyczne, samorządne, a jego instytucje zarządzane zgodnie z dobrem publicznym, a nie jeszcze jednej grupy usytuowanych w centrum (z odnogami ośmiornicy w terenie) funkcjonariuszy związkowych. Czyż to nieprawda, że w łódzkiej szkole prywatnej prowadzonej przez ZNP nauczyciele nie są zatrudniani z Karty Nauczyciela? Tak więc hipokryzja jest cechą nie tylko władz MEN.”

 

 

A co ze związkowcami z NSZZ „Solidarność”? Na internetowej stronie Sekcji Krajowej Oświata i Wychowanie, po przegłosowaniu przez Sejm ustawy wprowadzającej asystentów nauczyciela, napisano krytycznie, nie tylko pod adresem Rządu, ale, także konkurencyjnego ZNP:

 

Nie uwzględniono żadnych uwag i propozycji Sekcji Krajowej Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność” i posłów opozycji, natomiast uwzględniono propozycję ZNP, aby utworzyć nową grupę nauczycieli w systemie szkolnym – nauczycieli asystentów , którzy będą niestety zatrudnieni na 40 godz. tygodniowo za płacę minimalną, wykonując tą samą lub podobną pracę, co nauczyciel prowadzący zajęcia.

 

W ten oto sposób rząd wykonał kolejny krok w kierunku likwidacji Karty Nauczyciela.

 

Źródło: www.solidarnosc.org.pl

 

Czytając te wszystkie stanowiska i komentarze można się pogubić… Kto właściwie wymyślił tych asystentów? Rząd – jak piszą w „Solidarności”, czy posłowie koalicyjnych klubów –  jak zauważył prof. Śliwerski? Czy to zamach na zawód nauczyciela, czy wsparcie jego trudnej pracy? A może po prostu kolejne „narzędzie” poprawy jakości środowiska edukacyjnego szkół podstawowych w kontekście wejścia w ich progi dzieci sześcioletnich?

 

Nie po raz pierwszy dochodzę do wniosku, że najlepiej nie być tym, kto rządzi, kto musi podejmować  decyzje. Bo cokolwiek nie zrobi, to i tak przez kogoś, kto nie jest spod tych samych sztandarów, zostanie skrytykowany i posądzony o najgorsze intencje.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 



Komentarze niedostępne