Precyzyjnie mówiąc – nie miesiąc – jak to napisał kolega Pytlak, a cztery tygodnie minęły od poprzedniego posta, zamieszczonego przez niego na blogu „Co z tą edukacją”. Ta, nietypowa dla niego przerwa nie niepokoiła nas, gdyż nie trudno było domyślić się, co było tego powodem: klasyczne o tej porze problemy każdego dyrektora szkoły.

 

Ale późnym wieczorem w minioną sobotą (17 września 2022 r.) dał  on upust nagromadzonym przez ten czas przemyśleniom. Oto fragmenty tego tekstu, ale zachęcamy do zapoznania się z jego pełna wersją:

 

Edukacja potrzebuje myślenia na chłodno!

 

Ani się obejrzałem, jak upłynął miesiąc od ostatniego wpisu, nie licząc jednego przedruku z archiwalnych wykopalisk. To najdłuższa przerwa w historii publikacji na blogu „Wokół szkoły”. Szczęśliwie nikt nie zgłosił z tego powodu zażalenia, co zdaje się potwierdzać słuszność poglądu, że bez regularnej aktywności po prostu znika się z przestrzeni internetu. Cały czas bowiem o uwagę odbiorców walczy nieprzeliczone mrowie konkurencyjnych przekazów.

 

Tytułem wyjaśnienia: w ostatnich tygodniach pochłonęło mnie wprowadzanie STO na Bemowie w rytm codziennej pracy po wakacjach. W ramach nadzwyczajnej atrakcji ułożyłem, a właściwie wciąż jeszcze układam plan lekcji, co przy 28. oddziałach, od klas pierwszych SP do maturalnych, i blisko 90. nauczycielach jest zadaniem niebagatelnym. Nawet jeśli mam rzadkie dzisiaj szczęście dysponowania kompletem personelu, w ogromnej większości pracującego tylko w naszej placówce. Po prostu postulat dopasowania szkoły do potrzeb uczniów brzmi niezwykle pięknie w teorii, ale w praktyce oznacza istną ekwilibrystykę organizacyjną. Dość powiedzieć, że nie ma programu komputerowego zdolnego przyjąć wszystkie dane, które w naszej szkole muszą być wzięte pod uwagę przy układaniu planu. Robota „na piechotę”, gdy już zostaje ukończona, daje niesamowitą satysfakcję, ale wymaga ogromnego nakładu czasu. Kosztem choćby przyjemności pisania artykułów. Teraz jesteśmy na finiszu – my, bo wspomaga mnie Najlepsza z Żon – nawet jeśli porządkowanie zajęć dodatkowych, terapeutycznych czy fakultetów WF potrwa jeszcze przynajmniej tydzień – młódź radośnie bowiem korzysta z możliwości wyboru oraz zmieniania decyzji. Złapałem jednak chwilę oddechu. […]

 

Mimo wszystko, korzystając z chwili oddechu, postanowiłem wrócić do pisania. Co więcej, zalęgła się we mnie idea warta poświęcenia czasu i uwagi, oraz podzielenia się nią z Czytelnikami. Zanim jednak zdradzę o co chodzi, napiszę trochę o jej genezie. A powstała ona z inspiracji pewnym postem na fejsbuku, sensacyjnym i emocjonalnym, jak zresztą miliony jemu podobnych w tym medium.

 

*           *         *

 

Oto zdjęcie, jakie na swoim profilu FB zamieścił Marcin Zaród, Nauczyciel Roku 2013. Jakkolwiek nie spotkaliśmy się dotąd na żywo, jego publikacje fachowe oraz osobiste wieści z Tarnowa czytam zawsze z wielkim zainteresowaniem.

 

 

Fotografii towarzyszył emocjonalny wpis, który przytaczam tutaj w całości:

 

Fejsbuk pyta: „O czym myślisz?”

Myślę o szóstoklasistce, której nowiutki, kupiony w tym roku przez rodziców plecak, nie wytrzymał starcia z przeładowaniem podręcznikami w polskiej szkole. NIKOGO u góry to nie interesuje. Ani przeładowanie podstaw programowych, ani przeładowanie kilogramami, które dziecko jest zmuszone brać co rano na swoje barki.

Dobijamy te dzieci

– fizycznie (kilogramami), a potem proponujemy zajęcia korekcyjne

– psychicznie, przyczyniając się do tego, że nie mogą „ogarnąć” tego, co się na ich barki wpycha (tutaj też kamyczek do ogródka firm zarabiających na social mediach) – a potem szukamy psychologów do szkół, żeby pomogli (w międzyczasie zamykając oddziały psychiatryczne)

– mentalnie, programem trzech lat gimnazjum wpakowanym w dwa ostatnie lata podstawówki, a potem próbujemy wysłać do poradni profilaktyczno-terapeutycznych

A dorośli na Szucha, dla których takie zdjęcia powinny być najważniejszą motywacją do natychmiastowego działania, zajmują się walką z nauczycielami i szczuciem jednych grup na drugie. I nie żeby przed 2015 rokiem ktoś realnie próbował coś z tym zrobić….

Przepraszam, bo nie lubię kląć, ale powiem jedno…. to musi jebnąć (dla oburzonych – DOKŁADNIE w tym celu wymyślono przekleństwa).

 

W zasadzie powinienem prześlizgnąć się po tym poście wzrokiem obojętnym, bo problem ciężkich plecaków był już na tapecie za moich szkolnych lat, jest kilka sposobów, by go ograniczyć, a pan Marcin piętnuje w jego kontekście tylko ministerstwo przy alei Szucha, o którym sam nie mam nawet szczątków dobrego mniemania. Kiedy jednak post został udostępniony przez mój ulubiony profil Nie dla chaosu w szkole, a także przez autorytet tej miary, co Profesor Bogusław Śliwerski, poczułem się trochę nieswojo.[…]

 

W ostatecznym rozrachunku rzeczony post skłonił mnie do zadumy nad ogromem emocji, jakie wywołują w nas różne zjawiska, nie tylko zresztą w oświacie. O niszczącej sile propagowania tych emocji w mediach społecznościowych. O jałowości fejsbukowej „debaty”, bo przecież wspomniane 229 komentarzy niczego realnego do życia nie wniosło, a minister Czarnek, zatopiony w swojej bańce informacyjnej, nawet nie ma pojęcia o kolejnej filipice pod jego adresem. Żyje w atmosferze pochwał, których nie szczędzi mu jego własne środowisko.

 

W tysiącach takich postów rozmieniamy na drobne prawdziwe problemy. Ani na krok nie zbliżamy się do ich rozwiązania. Mamy kilka partyjnych programów dla edukacji, równie pięknych, co odległych od prozy oświatowego życia, mamy moc drążących nas emocji i… zero konkretnych zamierzeń, wpisanych do sztambucha potencjalnym następcom Czarnka w nowym politycznym rozdaniu. To ostatnie spostrzeżenie wskazuje obecnie, moim zdaniem, sensowny kierunek działania. I na tym polega moja idea. […]

 

Osobom znającym moje wcześniejsze publikacje zwracam uwagę, że odchodzę tutaj od swojego wcześniejszego marzenia o ponadpartyjnym programie dla edukacji. Okazało się to mrzonką. Ale przygotowana oddolnie „ściągawka z konkretów” mogłaby potencjalnie przydać się dowolnej konfiguracji politycznej, o ile tylko podjęłaby ona zadanie przybliżenia polskiej edukacji do współczesności. Na pewno miałaby też większy potencjał sprawczy, niż tysiące emocjonalnych postów na fejsbuku, który ze swej natury nie nadaje się na miejsce rzeczowej debaty.

 

Aby zilustrować powyższe myśli przykładem podam tutaj kilka konkretnych postulatów bezpośrednio lub tylko luźno powiązanych z problemem zbyt ciężkich uczniowskich plecaków. Przyjmuję ad hoc konwencję pytań z odpowiedziami.

 

 Czy państwo powinno wspierać rodziców w zakupie wyposażenia szkolnego dla dzieci?

Tak. System działa. Tzw. wyprawka szkolna powinna być jednak waloryzowana corocznie.

 

 

Czy państwo powinno fundować zakup podręczników, a jeśli tak, to w jakim zakresie?

 

Obecny system zakupów dotowanych dotyczy szkoły podstawowej i działa poprawnie (abstrahując od tegorocznej wpadki ze zbyt późnym pojęciem przez MEiN, że obecność setek tysięcy nowych uczniów z Ukrainy wymaga przeznaczenia na ten cel dodatkowych funduszy). W obliczu inflacji należy zmienić system waloryzowania dotacji tak, aby jej wysokość była ustalana corocznie.

 

Wysokość dotacji na materiały ćwiczeniowe powinna być podwyższona, a zasady jej wydatkowania tak określone, by umożliwiała sfinansowanie nie tylko zakupu zeszytów ćwiczeń, ale także w pewnym zakresie podręcznej poligrafii w szkołach (zakup urządzeń i materiałów eksploatacyjnych, w tym papieru). Oferowane obecnie środki nie dają takiej możliwości. Dodatkowo, w tym zakresie, dotacja powinna objąć również szkoły ponadpodstawowe,

 

Do rozważenia: docelowe odejście od dotacji podręcznikowej na rzecz wyposażenia wszystkich uczniów w urządzenia elektroniczne, dające dostęp do podręczników i materiałów edukacyjnych. Wymagałoby to w krótkim okresie czasu zwiększenia nakładów, jednak rozwiązywałoby wiele problemów, jak choćby fizycznego przeciążenia uczniów. Pozwoliłoby też na obniżenie dotacji na materiały ćwiczeniowe. Słabym punktem w szkolnych realiach polskiej oświaty jest zapewnienie serwisu technicznego tak ogromnej masy sprzętu – stąd operacja musiałaby być  przemyślana i dobrze zaplanowana.

 

 

Czy każdy uczeń powinien mieć w szkole przydzielone miejsce na przechowywanie swoich rzeczy?

 

Tak. Zapewnienie szafek wszystkim uczniom powinno być obowiązkiem organów prowadzących, przynajmniej tak długo, jak funkcjonować będą papierowe podręczniki i materiały ćwiczeniowe. Proces upowszechniania szafek można wesprzeć centralnym konkursem grantowym, wspierający placówki mające istotny problem, np. lokalowy, z wypełnieniem tego obowiązku.

 

To tylko kilka konkretów dotyczących kwestii podręczników i innych materiałów potrzebnych uczniom. Kropla w morzu problemów do rozwiązania, ale od czegoś trzeba zacząć.

 

*             *           *

 

Nie spodobał mi się przytoczony wyżej post na fejsbuku, skłonił jednak do refleksji, być może dużo dalej idącej, niż mógł się spodziewać jego autor. Postaram się w kolejnych wpisach na blogu poszerzać tak zapoczątkowany katalog tego, co zrobić trzeba lub czego ruszać nie należy. Jeśli ktoś chciałby wykorzystać mój pomysł na większą skalę, kładę go tutaj na stole bez żadnych ograniczeń.

 

 

 

 

Cały tekst „Edukacja potrzebuje myślenia na chłodno!”  –  TUTAJ

 

 

Źródło:  www.wokolszkoly.edu.pl

 



Zostaw odpowiedź