Wczoraj dyrektor Zespołu Szkół STO na warszawskim Bemowie – Jarosław Pytlak, po kilkunastodniowej przerwie w blogerskiej aktywności, zamieścił na swoim blogu tekst, zatytułowany Od amerykańskich wyborów do najważniejszej misji polskiej szkoły”. Tradycyjnie dla tego blogera – jest to obszerny materiał (13 714 znaków!), z którego przytoczymy tylko kilka (subiektywnie) wybranych fragmentów. Ale mamy nadzieję, że spełnią one swoją funkcje – zaciekawienia w takim stopniu, że sięgniecie do źródła po pełną wersję tego, budzącego refleksje, tekstu:

 

Podobno nic nie poprawia humoru bardziej, niż świadomość, że ktoś inny ma gorzej. Albo chociaż równie źle. I ja nie jestem wolny od tej ludzkiej słabostki. Dlatego śledząc amerykańską walkę o prezydenturę czerpię jakąś otuchę, że oni także doświadczają, tam w Ameryce, głębokich podziałów społeczeństwa i mają za przywódcę psychopatę-cynika-cwaniaka-narcyza (właściwe podkreślić, można wszystko), próbującego zdemolować mechanizmy demokracji w imię utrzymania władzy. Która mu się po prostu należy…[…]

 

Najwyraźniej kłopoty, jakie przeżywamy w Polsce nie są efektem tego, że jesteśmy jacyś wyjątkowo nieudani. Choć to nieładnie, czuję się nieco lepiej ze świadomością, że zaraza populizmu tak samo dotyka kraj z dużo większą tradycją demokracji. A rozmyślając nad kondycją naszego społeczeństwa dochodzę do wniosku, że warto dojść do przyczyny rozpowszechnienia tego zjawiska, by zastanowić się, jak przywrócić w rodzimej edukacji prymat rozumu nad emocjami. Bo dość powszechne dzisiaj przekonanie inteligentów starej daty, że cała nasza obecna elita polityczna, ze szczególnym uwzględnieniem nowego ministra od kształcenia, jest żywym świadectwem totalnej porażki jej nauczycieli, to jedynie sposób dania ujścia emocjom, a nie rzetelna diagnoza. Istota rzeczy wydaje się bardziej złożona.

 

Wielu ludzi, czy to snujących piękne wizje polskiej oświaty po Zalewskiej/Piontkowskim/Czarnku, czy też spacerujących sobie w geście poparcia Strajku Kobiet, albo trzymających kciuki za powodzenie implementacji Joe Bidena na Kapitolu, zdaje się wyznawać pogląd, że wystarczy odsunąć obecnie rządzących od władzy, a świat od razu stanie się lepszy. Zastąpić Przemysława Czarnka Przemkiem Staroniem, Jarosława Kaczyńskiego kimkolwiek bardziej przystającym do współczesności, a Donalda Trumpa – prezydentem-elektem i większość trosk zniknie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

 

Otóż nie zniknie. […]

 

Spójrzmy teraz na dziesięcioletnich podopiecznych jednej z naszych wychowawczyń. Jako rzekła – same osobowości. A z mojego rozeznania – doskonale wiedzące czego chcą, od najmłodszych lat wychowywane w poczuciu własnej wyjątkowości, skoncentrowane na swoich potrzebach. A przy tym z reguły sympatyczne, szczególnie dopóki wszystko idzie po ich myśli. Szczęścia i gwiazdeczki swoich rodziców, otoczone wszechstronną opieką oraz względami nauczycieli, przed którymi postawiono zadanie rozwijania ich talentów i zapewnienia warunków do wszechstronnego rozwoju. Takie są dzieci ze środowiska wielkomiejskiej klasy średniej, ale myślę, że znakomita większość ich rówieśników z różnych stron Polski również rośnie dzisiaj w przekonaniu o swojej wyjątkowości. To nie jest przypadek – od wielu lat w społeczeństwie budowany jest obraz człowieka, który „zasługuje na to”, „ma prawo”, „jest tego wart” itp. Najważniejszą misją jednostki ma być samorealizacja, a zadaniem otoczenia – zapewnienie mu do tego warunków. Takie przekonanie panuje w średnim i młodym pokoleniu, a współczesne dzieci otrzymują je w pakiecie rodzinnym pod nazwą „Wzorcowe dzieciństwo”. Żeby było jasne – nie ironizuję, nie krytykuję, po prostu stwierdzam na podstawie własnych obserwacji.

 

Koncentracja na sobie nie jest wyłącznie efektem wychowania. Rośnie też w starszych pokoleniach, które coraz bardziej wierzą, że „zasługują”, i że „się należy”, o czym szczególnie intensywnie i od lat przekonują wszystkich reklamy i politycy. Wiąże się to również z coraz powszechniejszym, cywilizacyjnym przeświadczeniem, że w dzisiejszym świecie wszystko jest możliwe i można tego wymagać – od władzy, od społeczeństwa, od losu. To jest zresztą dobry materiał na osobny artykuł.[…]

 

Na protesty Strajku Kobiet patrzę z nadzieją, że zdołają one naruszyć beton rządzącego nami układu, ale też bez nadmiernych złudzeń. Nie jest przypadkiem, że bronić Trybunału Konstytucyjnego czy Sądu Najwyższego, jakiś czas temu, szli przede wszystkim ludzie w wieku więcej niż średnim, którzy zachowali jeszcze świadomość, jak ważne dla społeczeństwa są sprawne instytucje służące demokracji. Młode pokolenie miało to gdzieś. Dlaczego? Bo ten problem zdawał się w żaden sposób nie dotyczyć ICH życia, ICH interesu. Ci sami młodzi ludzie setkami tysięcy rzucili się na protesty Strajku Kobiet. Nie dlatego, że poczuli nagle jakąś pokoleniową potrzebę solidarności. Nawet nie dlatego, że przekonali się na własnej skórze, jak to partyjny Trybunał Konstytucyjny może im nadepnąć na odcisk. Oni przede wszystkim poczuli się zagrożeni osobiście. Młode kobiety – koniecznością urodzenia kalekiego lub niezdolnego do życia dziecka. Młodzi mężczyźni – perspektywą zmierzenia się z tak trudnym ojcostwem. Nieco starsi z kolei – obawą, że raz spuszczeni ze smyczy fundamentaliści urządzą im nad Wisłą katolicką wersję szariatu – czyli, uwaga, ograniczą ICH indywidualne prawa i możliwości. […]

 

Tyle refleksji w wymiarze mikro, a wracając do szerszej perspektywy napiszę wprost: nie dlatego czujemy się marnie, jesteśmy podzieleni, sfrustrowani i zmęczeni, że rządzi nami PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele. Podobnie – nie dlatego to samo dotyka Amerykanów, bo prezydentem jest Donald Trump. Mamy to, co mamy, bo tacy obecnie jesteśmy. Zatomizowani, nietolerancyjni we wszystkich możliwych wymiarach, roszczeniowi, samolubni. Politycy pomogli wyhodować tego potwora, ale sami go nie stworzyli – wyrósł po prostu na pożywce przemian cywilizacyjnych. I doskwiera coraz bardziej. […]

 

Osoby myślące obecnie o przyszłości edukacji bardzo często podkreślają znaczenie, jakie powinno w niej mieć budowanie relacji międzyludzkich. Ja pójdę dalej. Budowanie dobrych relacji w społecznościach szkolnych, opartych na dialogu, wzajemnym szacunku, poszanowaniu reguł i respektowaniu praw innych ludzi wydaje mi się najważniejszą, fundamentalną misją szkoły w najbliższych dziesięcioleciach. Wszystko inne, łącznie z przekazywaniem/nabywanie wiedzy, zdawaniem egzaminów, zapewnianiem opieki itd. – jest wobec tej misji wtórne.

 

Żeby było jasne – wcale nie nawołuję do powrotu do jakich mitycznych „dawnych, dobrych czasów”. W przeszłości ludzie też czynili wiele zła, też często kierowali się własnym interesem, nie przejawiając poczucia odpowiedzialności za wspólnotę. Ale nigdy w historii nie mieli tyle narzędzi, żeby zło propagować, żeby niszczyć innych i budować własną pozycję. Postęp techniczny dał nam brzytwy do rąk. Musimy nauczyć siebie samych i całe młode pokolenie ostrożnego obchodzenia się z tak niebezpiecznym narzędziem. Przede wszystkim – dostrzegać i szanować innych ludzi. Tak widzę obecnie najważniejszą misję nauczyciela.

 

 

Cały tekst „Od amerykańskich wyborów do najważniejszej misji polskiej szkoły”   –   TUTAJ

 

 

Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl

 



Zostaw odpowiedź