Nie po raz pierwszy zdarza się taka „równoległość myślenia” – redaktora OE i Kolegi Pytlaka. Jak wiecie – wczorajszy felieton Włodzisława Kuzitowicza zamieszczony został ok. godziny 15:30, zaś Jarosław Pytlak zamieścił na swoim blogu tekst „Edukacja a wybory, czyli w oczekiwaniu na Gandalfa” (którego fragmenty poniżej udostępnimy) – o godz. 18:52. Obaj autorzy o tym co ten drugi pisze nie wiedzieli…

 

Różnica polega na formie wypowiedzi (felieton i „blogerski” esej), a przede wszystkim na rozmiarze – tekst Kuzitowicza liczy 3 106 znaków, a Pytlaka 19 216! Ale łaczy je jedna myśł, którą tak zapisał Jarosław Pytlak: „Edukacja jest dziedziną życia społecznego, w naszym kraju zupełnie nieistotną dla polityków”.

 

Oto wybrane akapity tekstu Jarosława Pytlaka; fragmenty, które uznaliśmy za ważkie zaznaczyliśmy kolorem niebieskim:

 

 

Edukacja a wybory, czyli w oczekiwaniu na Gandalfa

 

Edukacja jest dziedziną życia społecznego, w naszym kraju zupełnie nieistotną dla polityków, nawet jeśli werbalnie podkreślają jej znaczenie. Kiedy posiadanie władzy stanowi cel sam w sobie, a decyzje polityczne podejmuje się pod dyktando wyników sondaży, nauczyciele są po prostu zbyt mało atrakcyjną grupą elektoratu. W Prawie i Sprawiedliwości wiedzą, że w większości nie głosują oni na prawicę, a kupować ich nie warto, bo musiałoby to dużo kosztować, bez gwarancji sukcesu. Opozycja na lewo od PiS słusznie zakłada, że głosy tego światopoglądowo lewicowego lub liberalnego środowiska ma zagwarantowane bez żadnych nakładów, nawet bez dopieszczania. […]

 

Chociaż życie partii oraz aktywność przywódców pulsują dzisiaj od sondażu do sondażu, to wciąż jeszcze, jak sądzę, istnieje pewne zapotrzebowanie na ich programy działania. Niewielkie, w dobie powszechnej tabloidyzacji myślenia, ale wciąż tlące się, i dobrze, bo pod wpływem badania chwilowych opinii wyborców trudno podejmować działania, których perspektywa czasowa powinna sięgać dziesięcioleci.

 

Niestety, jedyny konkretny program w zakresie edukacji, jaki obecnie funkcjonuje w życiu politycznym, posiada rządząca prawica. Zdaje się ona nie lekceważyć tej sfery życia tak bardzo jak inne ugrupowania, i najwyraźniej wierzy, że możliwe jest wykorzystanie jej do budowy nowego społeczeństwa (i elektoratu). Nie ma znaczenia, że w odczuciu wielu program PiS-u w połączeniu z pandemią oznacza dla edukacji ucieleśnienie ludowego lamentu: „Jak nie zaraza, to przemarsz wojsk!”. W polityce liczy się skuteczność. Czarna sotnia ministra Czarnka konsekwentnie dąży do przebudowy polskiej oświaty na modłę katolicko-narodową. Wszelka autonomia i tendencje liberalne, pogardliwie określone mianem lewactwa, zostają wyklęte i za pomocą kolejno wprowadzanych aktów prawnych mają zniknąć z systemu. Jak dotąd, działania te spotykają się częściej z podszytym rezygnacją niedowierzaniem, aniżeli jakimś oporem, bardzo trudnym zresztą w sytuacji całkowitej dominacji rządzącego ugrupowania politycznego.

 

Tymczasem po stronie opozycji nie ma programów alternatywnych, tworzonych z myślą o wyborach i z wiarą, że po zwycięstwie będzie możliwe wprowadzenie ich w życie. Jakiś czas temu podjęła próbę w tym zakresie posłanka Koalicji Obywatelskiej, Kinga Gajewska, a ostatnio senator Joanna Senyszyn. W obu przypadkach brakuje jednak widocznego zainteresowania władz ugrupowania, a gotowy raport zespołu działającego pod patronatem pani Gajewskiej od kilkunastu miesięcy bezproduktywnie zalega w jakiejś szufladzie.

 

Jeśli chodzi o inną ważną siłę polityczną po stronie opozycji, Stowarzyszenie „Polska 2050” Szymona Hołowni, to w ciągu roku od wyborów prezydenckich, w których zaistniał jego przywódca, nie ogłosiło ono żadnego programu dla edukacji. Wśród 23 osób zaplecza intelektualnego – Instytutu „Strategie 2050”, prezentowanych na stronie internetowej, obok wielu prawników, specjalistów z zakresu administracji i samorządności, lekarzy, znajduje się jeden tylko ekspert związany z edukacją, Przemysław Staroń. Postać to ze wszech miar pozytywna, Nauczyciel roku 2018, ale jego osamotnienie zdaje się potwierdzać, że edukacja i w tym gronie nie ma wystarczającej rangi. […]

 

Dzieląc się z Czytelnikiem refleksjami stawiam przed sobą w tym miejscu dwa cele. Po pierwsze, chcę pokazać polityczny kontekst edukacji, który umyka wielu entuzjastom, nawołującym żeby robić swoje i zmieniać rzeczywistość oddolnie. Zmiany na lepsze są oczywiście możliwe, choć tylko w skali lokalnej, jednak dobrze mieć świadomość, że obecna władza zrobi wszystko, żeby im zapobiec. Cel drugi, to podsuflowanie politykom opozycji, że warto nieco bardziej przyłożyć się do stworzenia realnego programu dla edukacji. Na wszelki wypadek – wyborczego zwycięstwa.

 

Rysowanie tła zakończyłem na personaliach i od nich rozpocznę swoje sugestie. Muszę zwrócić uwagę Czytelnika, że chociaż cały czas żyjemy w kraju demokratycznym, to życie polityczne (nie tylko zresztą u nas) opiera się niemal wyłącznie na silnych osobowościach liderów. W Polsce to zjawisko datuje się co najmniej od czasów kiedy Donald Tusk, jeden z „trzech tenorów” – współtwórców Platformy Obywatelskiej, pozbawił znaczenia dwóch pozostałych i na długie lata został rządzącym twardą ręką liderem tego ugrupowania. Niewiele później prezes PiS, Jarosław Kaczyński, od początku samowładnie rządzący swoją partią, zabrał się za wykańczanie koalicjantów rządowych z LPR i Samoobrony, czyli – jak to obrazowo wtedy opisano – zjadanie przystawek. Pożądanie mocnych przywódców jest od tamtego czasu trwałe, a jak będzie – zobaczymy, a jego przykładem z ostatnich dni – powrót Donalda Tuska do polskiej polityki, budzący u wielu nadzieję, że wreszcie ktoś zrobi porządek pośród opozycji i stanie na czele skutecznej walki z rządami Zjednoczonej Prawicy.kę z tej sytuacji można i należy wyciągnąć już teraz – zmiana w edukacji także potrzebuje wyrazistego lidera.

 

Oczywiście byłoby nie od rzeczy, gdyby sam przywódca ugrupowania opowiadał wyborcom, co chciałby zmienić w edukacji, dlaczego i kiedy. Ale liderzy fizycznie nie są w stanie zajmować się wszystkim. Potrzebne jest wykreowanie innych autorytetów. Przy całym szacunku dla znanych mi osób – nie widzę w tej chwili nikogo takiego w Koalicji Obywatelskiej. Z kolei, mimo naprawdę głębokiego zainteresowania sprawami oświaty, poza Przemkiem Staroniem nie znam żadnego innego nazwiska spośród działaczy edukacyjnych „Polski 2050”. Tymczasem istnieje pilna potrzeba, aby ktoś z perspektywy politycznej zaczął publicznie snuć opowieść o przyszłości edukacji, bazującą na programie alternatywnym do tego, który wprowadza w życie minister Czarnek. Nie oznacza to bynajmniej, że postuluję odejście od kolegialnego wypracowywania pomysłów i rozwiązań. Zbiorowe myślenie jest najlepsze. Chodzi tylko o sposób komunikowania się ze społeczeństwem, które najwyraźniej nie czuje potrzeby świętowania na co dzień procedur demokratycznych. […]

 

Ludzie oczekują prostych obietnic i zrozumiałych rozwiązań. Nie obrażą się za kilka chwytliwych haseł. Ale jeśli wymyślimy w zaciszu gabinetów nowy, oczywiście lepszy system, a następnie obiecamy wprowadzenie go w życie, jest ryzyko, że postąpimy podobnie jak PiS, tylko na odwrót  – uszczęśliwimy wszystkich w przekonaniu, że nasza wizja jest najlepsza. A przecież Zalewska, Piontkowski, Czarnek et consortes mają w społeczeństwie niemało zwolenników. Trzeba mieć naprawdę dobry pomysł, żeby stworzyć coś ponad podziałami. […]

 

Uważam, że ze wszystkimi wyzwaniami można spróbować sobie poradzić, jeśli przyjmie się pięć głównych kierunków zmian: uspołecznienie edukacji, wyrównywanie szans, personalizacja kształcenia, upowszechnienie wsparcia, racjonalizacja pracy ludzkiej.

 

Przez uspołecznienie edukacji rozumiem zmianę feudalnej struktury na rzecz kolektywnego podejmowania kierunkowych decyzji przez rady oświatowe różnych szczebli. Na poziomie centralnym możemy nawet wrócić do idei Komisji Edukacji Narodowej… […]

 

Wyrównywanie szans oznacza m.in. upowszechnienie opieki przedszkolnej od trzeciego roku życia, już nie jako zadania własnego gmin, ale zadanie zlecone i finansowane przez państwo. Pensa za inne pomysły, dzięki którym miejsce urodzenia nie będzie tak bardzo jak obecnie determinowało osiągnięć w nauce.

 

Personalizacja kształcenia to postulat, aby przyjąć jako podstawę kształtowania polityki edukacyjnej państwa, że każdy uczeń ma swoje indywidualne potrzeby, a system szkolny musi harmonijnie łączyć elementy swobody wyboru i działania z pewnym poziomem wymagań, zapewniających jego spoistość i drożność.

 

Upowszechnienie wsparcia. Chodzi przede wszystkim o wsparcie psychologiczne i pedagogiczne dla uczniów i rodziców, ale także dla nauczycieli, którzy z coraz większym trudem radzą sobie z ogromem potrzeb uczniów i oczekiwań wobec swojej pracy.

 

Racjonalizacja pracy ludzkiej. Najbliższy mojemu sercu postulat – zweryfikowania prawa oświatowego pod kątem obowiązków spoczywających na dyrektorze szkoły – obecnie przekraczających granice ludzkiej wydolności. Ale ponadto, a właściwie przede wszystkim – wypracowanie nowej pragmatyki zawodowej nauczycieli. [,…]

Naszkicowanie możliwości dokonanie zmian w dłuższej perspektywie czasowej pozostawię już pomysłowości Czytelnika. Pisząc niniejszy artykuł pro bono, jako wakacyjne ćwiczenie umysłu, nie czuję się na siłach, aby snuć tak daleko idące plany.

 

Na zakończenie podzielę się hasłem, jakie wymyśliłem na użytek spragnionych syntetycznego ujmowania tego, co ważne dla społeczeństwa:

 

EDUKACJA! ALBO KATASTROFA…”

 

 

Cały tekst „Edukacja a wybory, czyli w oczekiwaniu na Gandalfa”   –   TUTAJ

 

 

 

Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl

 



Zostaw odpowiedź