Do nurtu publikacji, podejmujących tematy związane z oczekiwanymi zmianami w szkolnictwie, których znakomita większość Polek i Polaków oczekuje po nowych władzach  Ministerstwa Edukacji, dołączył wczoraj (7 stycznia 2024 r.)  Jarosław Pytlak, zamieszczając tekst, którego tytuł mówi wszystko o czym to jest. Oto jego wybrane (subiektywnie) fragmenty i link do jego pełnej wersji na blogu „Wokół Szkoły”. Wyróżnienie wyrazów pogrubioną czcionką lub podkreśleniem – redakcja OE:

 

 

O pracach domowych bez emocji i z dystansem do polityki

 

Zapowiedziana przed wyborami przez opozycję likwidacja prac domowych w szkołach podstawowych wzbudziła wiele kontrowersji. Jako że jednak dotrzymywanie obietnic stało się ostatnio naczelną cnotą politycznych zwycięzców, nowa władza musi teraz zmierzyć się z tym problemem. Nie jest łatwo, o czym może świadczyć ograniczenie pierwotnej, kategorycznej zapowiedzi jedynie do pierwszego etapu edukacyjnego.Wiceministra Katarzyna Lubnauer obwieściła mianowicie w noworocznym wywiadzie dla Radia ZET, że trwają prace nad rozporządzeniem, które wprowadzi zakaz zadawania prac domowych nie w całej podstawówce, a tylko w jej najmłodszych klasach. Jak wyjaśniła: „W klasach I-III te prace domowe nie mają sensu. Takie dziecko samodzielnie pracy domowej nie rozwiąże. Realnie to nie jest zadanie tylko dla dzieci, ale i dla rodziców”. Co do starszych klas, mowa była jedynie enigmatycznie, o „ograniczeniu”.

 

Z całym szacunkiem dla pani Lubnauer, nie jest ona autorytetem w zakresie edukacji wczesnoszkolnej, nie stała się nim także z racji objęcia funkcji ministerialnej. Nie powinna zatem z taką pewnością głosić tez, które są co najmniej dyskusyjne. Rozumiem wymogi logiki politycznej, ale istnieje cały szereg powodów, żeby raz jeszcze rozważyć sensowność wprowadzenia jakiegokolwiek zakazu w rzeczonej kwestii. Mimo świętości obietnicy wyborczej. Problem ma kilka różnych aspektów, które postaram się tutaj przedstawić, wskazując na koniec możliwość w miarę łagodnego wybrnięcia z obecnej sytuacji.[…]

   

Fundament błędu, czyli pomieszanie porządków

 

Zacznijmy od tego, że w całej sprawie zachodzi pomieszanie dwóch porządków: politycznego i merytorycznego (pedagogicznego).Wyłonieni w wyborach politycy mają wpływ na kształt i funkcjonowanie systemu edukacji. Mogą określać jego strukturę, sposób i zakres finansowania, warunki zatrudniania pracowników, system certyfikowania osiągnięć za pomocą egzaminów zewnętrznych i cały szereg innych regulacji, dotyczących organizacji i sposobu działania instytucji oświatowych. Natomiast ich wpływ na funkcjonowanie społeczności szkolnych, w tym, między innymi, na sposób nauczania, powinien być ograniczony pewną autonomią tychże społeczności oraz samych nauczycieli, niezbędną w ich z natury twórczej pracy. Próba prawnego uregulowania kwestii metodycznej, przynależnej materii pedagogiki, stanowi wyjście poza sferę kompetencji polityków.[…]

 

 „W klasach I-III te prace domowe nie mają sensu”

 

To pryncypialne stwierdzenie pani minister nie jest poparte rzeczowymi, potwierdzonymi naukowo argumentami. Owszem, brakuje najnowszych badań na ten temat, ale jest choćby ogólnodostępny artykuł przeglądowy Piotra Kowolika „Praca domowa w procesie nauczania-uczenia się uczniów klas początkowych : rekonesans badawczy”, z roku 2006, który wszechstronnie naświetla problem. Można również sięgnąć do wspomnianej w tym artykule książki W.Puśleckiego „Praca domowa najmłodszych uczniów” (Wyd. Impuls, Kraków 2005). Prezentuje ona badania, z których wynika, że istnieją zarówno negatywne, jak pozytywne przykłady stosowania zadań domowych, a tych ostatnich jest statystycznie zdecydowanie więcej.

 

Z pozycji nowszych warto zapoznać się z prezentacją Michała Sitka z IBE „Prace domowe w polskiej szkole”, które przedstawia bardziej całościowy obraz sytuacji, wskazuje błędy metodyczne, ale nie sugeruje w konkluzji rezygnacji z tej formy nauki. Oczywiście można słusznie wskazać, że w ostatnich latach nastąpiły burzliwe zmiany, które mogą wymagać rewizji metodyki nauczania. Być może  wykonane obecnie badania przyniosłyby taką właśnie rekomendację. Należy je zatem przeprowadzić, a nie z góry przyjmować tezę za prawdziwą.[…]

   

„Takie dziecko samodzielnie pracy domowej nie rozwiąże”.

 

Istnieje cały szereg zadań, które nie tylko leżą w zasięgu dziecka z klas 1-3, ale wręcz są wskazane dla kształtowania tak potrzebnej w życiu samodzielności, samoorganizacji, poczucia obowiązku. Tego nie da się osiągnąć w warunkach lekcyjnych, ani nawet w ramach postulowanego jako ewentualne rozwiązanie dodatkowego czasu na terenie szkoły. Czasem uczeń musi zostać sam na sam z problemem, bez obecności innych dzieci dookoła. Jest to tym ważniejsze, że od lat widać postępujące pozbawianie młodych ludzi przez dorosłych poczucia sprawczości, nadmierną ochronę przed problemami do samodzielnego rozwiązania, przed kłopotami, z którymi trzeba sobie poradzić. Nie bez powodu ukuto pojęcie „helikopterowego rodzicielstwa”. W efekcie dzieci pozbawiane są doświadczeń, które powinny budować ich dzielność życiową. Niestety, opinia publiczna, bombardowana w internecie pełnymi emocji relacjami ze szkół, bardziej lub mniej słusznymi, w których nauczyciele obsadzani są w roli winowajców, uzyskuje skrzywiony obraz sytuacji. W istocie bowiem większość nauczycieli kształcenia zintegrowanego dobrze i z dużym zaangażowaniem wykonuje swoją pracę. Taką stawiam hipotezę, a zweryfikowanie jej na zlecenie ministerstwa przez jedną z licznych dzisiaj sondażowni, na reprezentatywnej grupie rodziców, jest możliwe i mogłoby dać w krótkim czasie w miarę wiarygodny obraz sytuacji. Chwilowo jednak o niczym takim nie słychać.

 

 „Realnie to nie jest zadanie tylko dla dzieci, ale i dla rodziców”

 

Trudno ocenić jednoznacznie słuszność tego twierdzenia, bo dzieci bywają różne, i postawy dorosłych również. Jest wiele sytuacji towarzyszenia dzieciom przez rodziców w odrabianiu zadań domowych. Nie zawsze są one wymuszone rodzajem zadanej pracy. Wiele małych dzieci potrzebuje obecności rodzica obok, ale tylko niektóre z nich dlatego, że nie radzą sobie z zadaniami. Ta potrzeba może być również przejawem dążenia dziecka do skoncentrowania na sobie uwagi, pragnieniem bliskości; zdarza się też, że rodzic oferuje pomoc, by ulżyć dziecku, choć ono byłoby w stanie poradzić sobie samodzielnie. Świat kreowany dzisiaj przez bardzo opiekuńczych dorosłych jest oparty na drobiazgowej ingerencji, strachu przed błędem i ochronie przed dyskomfortem. Nie wiem, czy w ogóle możliwa jest w tym zakresie zmiana społeczna, ale odnoszę wrażenie, że nikt o to naprawdę nie zabiega. Czas i siły inwestuje się przede wszystkim w tworzenie dzieciom sterylnych warunków życia i rozwoju, a nie przestrzeni do nabywania doświadczeń, które mogłyby je stopniowo przygotować do wzięcia odpowiedzialności za własne życie. […]

 

Spodziewane skutki legislacji

 

W długiej historii kierowanej przeze mnie szkoły testowaliśmy także pracę bez zadań domowych. Efekty nie były spektakularne, bo ani większość rodziców nie była zainteresowana takim rozwiązaniem, ani nauczyciele. Idea szybko zeszła śmiercią naturalną. Teraz zwracamy jedynie uwagę, żeby tych prac nie było zbyt dużo, i żeby były sensowne z metodycznego punktu widzenia. Indagowane przeze mnie nauczycielki klas 1-3 stwierdziły, że spotykają się z uwagami ze strony rodziców. Często nawet w jednej klasie niektórzy zgłaszają, że prac jest za dużo, inni, że za mało. Nie ma jednak jakichś spektakularnych konfliktów wokół tego tematu. Wprowadzenie całkowitego zakazu skutecznie zaburzy pracę w tych placówkach, gdzie rzecz w ogóle nie jest problemem.

 

Trudno wyobrazić sobie rozporządzenie, które w sposób jednoznaczny zdefiniuje zakazane aktywności. Jeśli jednak będzie sformułowane kategorycznie, szybko wywoła powstanie szarej strefy. […]

   

I co zrobić z tym fantem?!

 

Sądzę, że kierownictwo MEN ma do wyboru trzy doraźne rozwiązania.

   

Po pierwsze, można brnąć obranym już szlakiem, wiodącym do całkowitego zakazu. Sugerowałbym jednak wtedy naprawdę solidnie umotywować przyjęte rozwiązania, szczególnie jeśli zostaną określone jakieś wyjątki lub wyłączenia, a przyznam, że nie wyobrażam sobie, żeby ich nie było. Do tego dorzucić rzetelne i szeroko zakrojone konsultacje społeczne.

 

Można (by) także odwrócić kolejność i najpierw przeprowadzić społeczną debatę na ten temat, motywując ją pojawiającymi się kontrowersjami, a potem postąpić zgodnie z uzyskanymi rekomendacjami. To byłaby wersja rzeczywiście demokratyczna i chyba w obecnej sytuacji najlepsza. Pytanie, czy strawna dla polityków i rzeszy elektoratu, czekającej na realizację wyborczej obietnicy.

 

Trzecie rozwiązanie, to nałożenie na wszystkie szkoły obowiązku statutowego uregulowania kwestii prac domowych. Można nawet przygotować pewne rekomendacje, ramy prawne dla tych zapisów. Wcale mi się ten pomysł nie podoba, bo po raz kolejny stanęlibyśmy w szkole wobec zadania tworzenia prawa, ale widzę w nim po prostu najmniejsze zło, jeżeli coś koniecznie musi być w tej kwestii zmienione.

 

Są jeszcze dwie opcje, wymagające dużo więcej czasu oraz przekroczenia wielu ograniczeń, zarówno wśród polityków, jak w środowisku oświatowym. Pierwsza, zaplanowana już przez władze, to redukcja treści zapisanych w podstawie programowej, co powinno ograniczyć presję nauczycieli na obciążanie dzieci zadaniami domowymi. Trudno zagwarantować jednak, że na pewno ograniczy, a już szczególnie w najmłodszych klasach szkoły podstawowej, w których konieczność samodzielnego ćwiczenia jest bodaj większa niż na dalszych etapach edukacji.

 

Druga, również zapisana już w rządowej agendzie, polega na dokonaniu głębokich, całościowych  zmian w funkcjonowaniu systemu oświaty. Pani minister Nowacka zapowiedziała to wstępnie w mediach na rok 2026. Jest wielce prawdopodobne, że kwestionowane dzisiaj publicznie elementy pracy szkoły, takie jak prace domowe, wystawianie ocen, egzaminy zewnętrzne, stawianie uczniom takich czy innych wymagań itp. wymagają gruntownej analizy i przewartościowania. Trudno bowiem zaprzeczyć, że świat uległ ogromnej zmianie. Jest bardzo prawdopodobne, że szkoła za nimi po prostu nie nadąża. Jednakże podjęcie takiego dzieła tym bardziej wymaga czasu, namysłu, udziału wielu ekspertów, wzięcia pod uwagę różnych opinii. Wskazane byłyby również działania pilotażowe, a jeśli nie ma na nie czasu, to przynajmniej przeanalizowanie doświadczeń zebranych w placówkach, które już wcześniej wprowadzały w życie postulowane obecnie rozwiązania.

 

Politycy stoją wobec imperatywu wykazania się skutecznością swoich działań, a szczególnie realizacją wyborczych obietnic. System edukacji, ze swojej natury, wymaga czasu i szczególnej rozwagi we wprowadzaniu zmian. Znaleźliśmy się w punkcie zderzenia tych dwóch perspektyw, politycznej i merytorycznej. Byłoby szkodą, gdyby bezapelacyjnie wygrała ta pierwsza.

 

 

 

Cały tekst „O pracach domowych bez emocji i z dystansem do polityki”  –  T UTAJ

 

 

 

Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl/blog/

 

 



Zostaw odpowiedź