W miniony poniedziałek – 30 października – zamieściliśmy post, jaki Jarosław Pytlak zamieścił na swoim Fb profilu, opatrując ten materiał tytułem „Czy rządzący w ramach nowej koalicji oświatą skorzystają z tej oferty?”. Nie trzeba było długo czekać – już wczoraj (1 listopada 2023 r.) na tym samym profilu  zamieścił taki post:

 

 

To moja pierwsza wypowiedź w samozwańczej roli Doradcy Obywatelskiego ds. Edukacji (DOE). Dzielę się w niej obawą, że nowe władze mogą przejąć styl uprawiania polityki edukacyjnej od jeszcze ministra Czarnka. Chociaż niemało głosów oddanych w wyborach na opozycję zawdzięczamy temu właśnie politykowi, to pokusa skorzystania z tych samych atrybutów władzy może być ogromna. Byłoby rzeczą fatalną, gdyby minister edukacji w nowym, demokratycznym rządzie, nawet w najszlachetniejszej intencji spełnienia obietnic wyborczych lub uzdrowienia polskiej oświaty, wszedł w koleiny odciśnięte przez swojego autorytarnego poprzednika.”

[Źródło: www.facebook.com/permalink.php?story]

 

I po takiej zapowiedzi odesłał czytelników na stronę swojego bloga „Wokół Szkoły”, aby przeczytali zamieszczony tam dzień wcześniej tekst. Oto on – bez skrótów:

 

 

 

                                                                 DOE #01 – Przemysław Czarnek lubi to!

 

Myślę, że wiele osób, szczególnie tych niezwiązanych z edukacją, nie zdaje sobie sprawy, jak głęboka jest niechęć większości nauczycieli do ministra Przemysława Czarnka. Zbudowana na solidnym podglebiu przegranego strajku, dojrzała pod wpływem materialnej degradacji zawodu, wypielęgnowana w ostatnich latach jego butą, sobiepaństwem i zaślepieniem ideologicznym. Z tego powodu nowe szefostwo w MEiN, niezależnie od tego, kto będzie sprawował funkcję ministra, musi bardzo wystrzegać się wchodzenia w buty swojego poprzednika. O ile w zakresie kultury osobistej i sposobu komunikacji nie będzie to trudne, o tyle jeśli chodzi o podejmowane działania łacno mogą ujawnić się podobieństwa. W istocie już je widać, co pozwolę sobie tutaj wskazać ku przestrodze, na trzech różnych przykładach.

 

20 października gościem Radia ZET był Andrzej Domański, przedstawiony jako doradca Donalda Tuska i współautor programu Platformy Obywatelskiej. Dla mnie osobiście, mało znana twarz w polityce – wcześniej słyszałem o nim jedynie jako o ekspercie tej partii ds. ekonomii. W rozmowie poruszono różne tematy, zaczerpnięte z ogłoszonych jeszcze przed wyborami „100 konkretów Koalicji Obywatelskiej na pierwsze sto dni rządzenia”. I oto pan Domański wypowiada następujące słowa:

 

„Jeśli dajemy 30 proc. podwyżek nauczycielom, to chcemy też, żeby szkoła wzięła na siebie cały ciężar edukacji, bo nie jest rolą pana ani moją, by kolejny raz uczyć się fizyki czy biologii na potrzeby córki”.

 

Ta marginalna, zdawałoby się, deklaracja, wywołuje burzę w oświatowej bańce informacyjnej. Powszechne odczucie jest takie, że obiecana podwyżka dla nauczycieli będzie w istocie transakcją wiązaną – więcej pieniędzy za więcej pracy. Niby nie to samo, ale dokładnie tak samo, jak oferował w swoim czasie minister Czarnek!

 

Powiedzmy wprost: państwo polskie, niezależnie od tego, kto pełnił władzę, przez ostatnie lata bardzo zaoszczędziło na nauczycielach. Średnie wynagrodzenie w tym zawodzie pozostało daleko w tyle za średnią krajową, a podstawa wynagradzania nauczycieli początkujących i mianowanych toczy heroiczny bój z płacą minimalną. Znacząca podwyżka, te zapowiedziane 30%, to tylko sprawiedliwa rekompensata za to zaniedbanie, które uczyniono w majestacie państwa.

   

Najpierw należy przywrócić wartość materialną pracy nauczycieli, bez żadnych warunków, a dopiero potem można podjąć debatę nad zmianami pragmatyki tego zawodu. O potrzebie takowej wiadomo zresztą od dawna.

 

W tej samej rozmowie pan Domański stwierdził, że likwidacja prac domowych to jest „ta zmiana, której oczekują Polacy”. To już przerabialiśmy! Gimnazja zlikwidowano, bo tego podobno oczekiwali Polacy. Żabę po reformie Zalewskiej, w której nic nie okazało się policzone, a już na pewno nie dobro uczniów, jemy do dzisiaj i będziemy jeść jeszcze długo. Dlaczego padło akurat na prace domowe, a nie którykolwiek inny problem, spośród wielu od lat poruszanych w debacie publicznej, Donald Tusk jeden raczy wiedzieć. Uderza jednak arbitralność tak złożonej deklaracji, w całkowitym oderwaniu od merytorycznych argumentów. Dokładnie w stylu Przemysława Czarnka. Dzisiaj prace domowe, jutro godziny karciane – środowisko nie zapomniało, że zawdzięczamy je koalicji PO-PSL, pojutrze jeszcze coś innego, równie mocno osadzonego w czyimś widzimisię. Nie tędy droga, jeśli mamy na sztandarze cnoty obywatelskie i chcemy pobudzać aktywność ludzką w edukacji.

 

Głosując na opozycję wielu ludzi oświaty liczyło na zakończenie arbitralnego zarządzania tą dziedziną życia społecznego, na rzecz autonomii i uspołecznienia. Zawód, jakiego mogą doznać, jeśli kolejna władza znowu zacznie urządzać szkoły i przedszkola po swojemu, będzie ogromny.

 

Kwestia trzecia istnieje chwilowo (chyba) tylko w sferze luźnych deklaracji, ale na wszelki wypadek o niej wspomnę. Chodzi o możliwość przejęcia wynagradzania nauczycieli przez państwo. Rozwiązanie pozornie atrakcyjne, bo obiecuje gwarancję tych wypłat oraz likwiduje źródło lokalnych konfliktów, gdy polityka edukacyjna samorządu zderza się z interesem nauczycieli, co rzeczywiście zdarza się dosyć często. Jego przyjęcie nie będzie jednak niczym innym, jak ostatecznym aktem upaństwowienia szkolnictwa, na wzór tego, co dzieje się w Turcji i na Węgrzech. Przemysław Czarnek lubi to, bo sam przecież chciał w jak największym stopniu zarządzać ze swojego urzędu funkcjonowaniem placówek oświatowych. Tymczasem, choćby nie wiem jak było to trudne, tylko pozostawienie edukacji w gestii samorządów daje szansę, że będzie ona rozwijała się w duchu decentralizacji i autonomii. Wiem, że wiele osób, znających realia, to ostatnie zdanie wyśmieje. Ale oczekiwałbym od opozycji zachęty dla samorządów do inwestowania w lokalną edukację, a nie sprowadzenia ich już tylko do roli zarządców budynków oświatowych.

 

I uwaga na zakończenie, zamiast puenty: Wojciech Orliński, którego skądinąd bardzo cenię, napisał ostatnio w „Wysokich Obcasach”: „Jako nauczyciel o lewicowych poglądach mam nadzieję, że wahadło w edukacji przesunie się teraz w lewą stronę„. Ja ze swej strony, choć poglądy mam podobne, wolałbym jednak, by zamiast huśtawki na wahadle, polska edukacja pozostała w centrum, zakotwiczona tam mocą rozumu i rozwagi, a nie emocji. I taki postulat kieruję pod adresem nowego rządu.

 

 

 

Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl



Zostaw odpowiedź