Dzisiaj proponujemy obszerne fragmenty jeszcze „ciepłego”, bo zamieszczonego na blogu „Wokół Szkoły” wczoraj (16 kwietnia 22023 r.) tekstu Jarosława Pytlaka – dyrektora Zespołu Szkól STO na warszawskim Bemowie. Nie poprzestańcie na tych fragmentach – przeczytajcie cały ten tekst:

 

Foto: www.sp24sto.edu.pl/

 

Dyrektor Jarosław Pytlak przed wejściem do szkoły

 

 

 

Doświadczenia dyrektora Pytlaka # 1 – Listy do U

 

„Pragnę tworzyć szkołę, w której harcerski entuzjazm łączy się z trzeźwym podejściem do nauki, traktowanej równocześnie jako powinność i jako inwestycja w samego siebie. Szkołę, której jest się zarazem współgospodarzem, partnerem i entuzjastą. Taką wreszcie, w której prawdziwy zespół nauczycieli nie tylko uczy, lecz również, jak profesor Dmuchawiec z „Szóstej klepki” Małgorzaty Musierowicz, pomaga uczniom „przejść przez to piekło, które zwie się młodością”. (Jarosław Pytlak, 1996)

 

W kręgach odległych od Ministerstwa Edukacji i Nauki toczą się obecnie lokalnie liczne dyskusje na temat nowej, lepszej szkoły. Często wskazuje się w nich na potrzebę usamodzielnienia uczniów. Póki co jednak, rzeczywistość podąża w kierunku dokładnie przeciwnym – minister Czarnek zapowiada przywrócenie w szkołach właściwej, jego zdaniem, hierarchii. Nauczyciel ma być przewodnikiem, a uczeń… uczniem właśnie, z szacunkiem dla autorytetu i pilnością w zdobywaniu wiedzy pod jego kierunkiem, w zakresie wyznaczonym przez państwo.

 

Podejrzewam, że wielu nauczycieli zgodziłoby się z tym poglądem pana ministra. Zbyt dużo mają codziennych kłopotów z nader swobodnym podejściem młodych ludzi do szkolnych obowiązków. Powoli jednak rośnie grupa przekonanych, że autorytet przynależny z urzędu funkcji pełnionej w szkole jest już passé. Że nie da się wrócić do jakiegoś mitycznego „złotego wieku”; trzeba raczej szukać klucza do lepszej przyszłości. Być może jest nim właśnie uczniowska samodzielność. Marzena Żylińska ujęła ten pogląd w zgrabnym bon mocie o potrzebie przewrotu kopernikańskiego w edukacji: „Wstrzymać nauczyciela, ruszyć ucznia”. Pierwotnie chodziło o rolę młodego człowieka w procesie nauczania/uczenia się, teraz jednak postulat ów można rozciągnąć również na miejsce ucznia w społeczności szkolnej oraz jego prawo do współdecydowania o formie, zakresie i rytmie nauki.

 

Przytaczając jako motto tego artykułu własne słowa sprzed ponad ćwierci wieku, chcę pokazać, że już w początkach kariery dyrektora byłem rzecznikiem zaufania uczniom i przekazania im odpowiedzialności za własną naukę. Uważałem za rzecz naturalną, że szkołę współtworzą wszyscy aktorzy występujący na jej scenie. Wiara w sens samodzielności uczniów jest we mnie nadal, co i raz jednak przekonuję się, że rzecz nie jest tak prosta i jednoznaczna w praktyce, jak mogłoby się wydawać. Ba, odnoszę wrażenie, że w ostatnim czasie pośród uczniów wręcz zmalała chęć, mówiąc kolokwialnie, brania spraw w swoje ręce. Przynajmniej w mojej szkole, porównując „wygaszone” gimnazjum z powstałym na jego gruzach liceum. Przybliżę ten temat Czytelnikowi opierając się na pewnym doświadczeniu z STO na Bemowie, które świeżo stało się moim udziałem.

 

* * *

 

Zaczęło się od dorocznego sejmiku szkolnego, jaki zorganizowaliśmy, jak zwykle, w połowie marca. Tym razem nauczyciele, a także chętni rodzice i uczniowie, obradowali w ośmiu grupach tematycznych. Tradycyjnie podjęliśmy ważne sprawy dotyczące funkcjonowania naszej placówki, a wśród nich jedną zgłoszoną przez samorząd uczniowski szkoły podstawowej, dwie przez rodziców, a pozostałe – przez nauczycieli lub dyrekcję. Celowo nie wchodzę w szczegóły tego skądinąd bardzo ciekawego wydarzenia, są one bowiem tematem na osobny artykuł. Dla niniejszego wywodu ważne jest tylko, że żadna propozycja tematu nie wpłynęła od samorządu uczniowskiego naszego liceum, a spośród ponad setki uczniów tej szkoły na obrady w sobotnie przedpołudnie, pomimo zaproszeń i zachęty ze strony nauczycieli, pofatygowały się zaledwie osoby. Byłem tym bardzo zawiedziony, tym bardziej, że idea sejmiku jest moim ukochanym dzieckiem, mającym służyć obywatelskiej edukacji w naszej placówce. Swoim rozczarowaniem podzieliła się ze mną także jedna z nauczycielek, która napisała:

 

Bardzo bym chciała wiedzieć, co takiego może sprawić, by moim uczniom się chciało działać, wiedzieć, szukać….Ten ich tumiwisizm wyłącza i moją energię edukacyjną, i dlatego to mnie jeszcze bardziej martwi.

 

Co w sercu, to na języku, postanowiłem więc zwrócić się z naszymi frustracjami do samych zainteresowanych, korzystając z pewnego, zdobytego wcześniej w tym roku szkolnym doświadczenia, któremu najpierw poświęcę tutaj kilka zdań. […]

 

* * *

 

Nasze liceum powstało z założeniem, że będzie szkołą dla uczniów niekoniecznie wybitnych, jeśli chodzi o osiągnięcia w nauce, natomiast pełnych dobrej woli i zaangażowanych w życie jej społeczności. Jak dotąd, z tym ostatnim wychodzi średnio, co po części przynajmniej składaliśmy na karb pandemii. Zdalne zakończyło się jednak z górą rok temu, a aktywność ogółu młodzieży nadal nie zachwyca.

 

Poszukując metod wciągnięcia młodych ludzi do rozmowy o sprawach szkolnych, jeszcze jesienią przeprowadziliśmy, tytułem eksperymentu, debaty uczniowskie. Kanwy do pierwszych dyskusji dostarczyły trzy listy, napisane przez dwie nauczycielki oraz przeze mnie. Każde z nas opisało jeden problem, z jakim zetknęliśmy się w pracy, w relacji z uczniami. Jednej z koleżanek chodziło o incydent na wycieczce, którą kierowała, dość błahy, bo dotyczący szczegółu jej programu, ale zakończony telefoniczną interwencją rodzica. Była tym zmartwiona, bo jej zdaniem można to było załatwić na miejscu, pomiędzy uczniami a nauczycielami. Druga dała w liście wyraz swojemu rozżaleniu z powodu fatalnej frekwencji na innej wycieczce, na którą, choć powiązana była z programem lekcji języka polskiego, zorganizowana w godzinach zajęć szkolnych i sfinansowana z budżetu naszej placówki, nie pojechała ponad jedna trzecia zobowiązanych do tego uczniów. Większości z nich uznała po prostu, że… nie warto. Z kolei ja opisałem bardzo frustrującą mnie kwestię złożenia kwiatów na grobie zmarłego nauczyciela, w rocznicę jego śmierci, do czego samorząd uczniowski, mimo prośby, nie zdołał wyłonić stosownej reprezentacji.

 

Dyskusje odbyły się w mieszanych, międzyklasowych grupach uczniów. W każdej z nich rola nauczyciela ograniczyła się do odczytania przydzielonego tej grupie listu, cała reszta odbyła się pomiędzy uczniami, których przedstawiciele zrelacjonowali potem wnioski z tej wymiany zdań na ogólnym forum. I proszę mi wierzyć, było to dla nas (nauczycieli) rewelacyjne doświadczenie. Młodzi ludzie poradzili nam, jak na przyszłość postępować, żeby uniknąć podobnych frustracji. I były to rady życzliwe i konstruktywne.

 

* * *

 

Pamiętając owe doświadczenie postanowiłem posłużyć się tą samą metodą, by dowiedzieć się, dlaczego uczniowie nie zaangażowali się w sprawę sejmiku, i co ewentualnie jako nauczyciele możemy  uczynić w przyszłości, by ich do tego skutecznie zachęcić. Znowu napisałem list, uczniowie podzielili się na cztery grupy, które tym razem dyskutowały wszystkie na ten sam temat. Treść listu przytaczam tutaj w całości.

 

[Treść tego listu  –TUTAJ ]

 

Wnioski z uczniowskich rozważań usłyszeliśmy w gronie dziesięciu reprezentantów wszystkich czterech grup, oraz trojga nauczycieli: szkolnej psycholog, koordynatora liceum, zarazem wychowawcy jednej z klas, oraz niżej podpisanego. Czego się dowiedzieliśmy?

 

W sprawie szkolnego sejmiku: był w sobotę i w dodatku o zbyt wczesnej godzinie, bo o 9. rano. Chęć praktykowania demokracji bezapelacyjnie przegrała u uczniów z potrzebą odpoczynku w dniu wolnym od szkoły. Zresztą, niektórzy mają w tym dniu inne zajęcia, hobby, i są niechętni wobec zawłaszczania tego czasu przez szkołę. Wybrzmiała też zacytowana wypowiedź jednego z młodych dyskutantów, który stwierdził, że ostatnią rzeczą, o której chce myśleć po szkole, jest szkoła. Cóż, ukłuło to trochę w sercu pięknoducha pedagogicznego, ale przecież w tej wypowiedzi nie kryje się nic złego.

 

Młodzież ze swej strony zaproponowała, by w przyszłości podebatować nad tematami sejmiku w tygodniu, w ramach zajęć szkolnych, a wnioski wnieść do sobotniej dyskusji (sam termin jest nie do ruszenia, ze względu na udział rodziców) za pośrednictwem oficjalnie wydelegowanych przedstawicieli.

 

Na wyższym poziomie ogólności usłyszeliśmy, że uczniowie generalnie są chętni, by angażować się na rzecz dobra szkoły, ale brakuje im motywacji. Mają małe poczucie sprawczości, choć przyznają, że  czasem im się po prostu nie chce. Jako przykład braku sprawczości padła kwestia estetyki szkoły, o której „rozmowa trwa od roku, a nadal nic się nie zmieniło”. Cóż, akurat na ten temat mogę jedynie powiedzieć, że jeśli uczniowie będą tylko rozmawiać, zamiast wziąć się do dzieła, to zmiany nie będzie i przez następne dziesięć lat. […]

 

Jako jeden z ostatnich zabrał głos nestor wśród obecnych, bo trzecioklasista, a w dodatku przewodniczący Samorządu Uczniowskiego. Powiedział, że jego zdaniem wszyscy powinni być świadomi, że aktywna postawa społeczna ma być powinnością ucznia, na którą godzi się aplikujące do naszej szkoły. Że nie ma nic złego w tym, że szkoła będzie wymagać takiej postawy. Jak stwierdził, jest w Warszawie wiele szkół, można sobie poszukać takiej, która nie oczekuje tego, czego uczeń nie chce spełniać. I dodał jeszcze dwa zdania, za które jestem mu szczególnie wdzięczny. Nie przytoczę ich wiernie, ale postaram się oddać sens tych wypowiedzi.

 

Panie Dyrektorze, proszę nie przeceniać możliwości szkoły. O tym, jacy jesteśmy, jakie mamy podejście do życia, do aktywności, w 90% decyduje nasza rodzina. Szkoła może tylko dokładać do tego jakąś swoją cząstkę.

 

– Jeżeli ktoś z uczniów chce osiągnąć, co jest możliwe w szkole, i jest gotów podjąć wysiłek w tym kierunku, to w naszej szkole ma 99% szans na sukces. Musi tylko chcieć i działać.

 

Już w kuluarach, wychodząc, Przewodniczący pocieszył mnie jeszcze, deklarując przekonanie, że gdyby nie pandemia, to aktywność uczniów liceum nie byłaby tak wyraźnie mniejsza, niż wspominana przez nas aktywność dawnych gimnazjalistów.

 

Generalnie, wyszedłem z tego spotkania bardzo zadowolony, z trzema stronami notatek, w tym konkretnych pomysłów. Wyniosłem też przekonanie, że już sam fakt rozważania kwestii aktywności jest pożyteczny, nawet jeśli nie doprowadzi natychmiast do radykalnej zmiany. Słuchaliśmy uczniów, ale zarazem przekazaliśmy im, na czym nam zależy najbardziej.

 

Myślę, że dla całkiem sporej grupy naszych wychowanków jest to jednak AŻ SZKOŁA, i na tej podstawie możemy dalej działać, w intencji, by takie uczucie stawało się udziałem coraz liczniejszych. A że nigdy nie będą to wszyscy…? Świat byłby koszmarem, gdyby wszyscy byli jednakowi.

 

 

Cały tekst „Doświadczenia dyrektora Pytlaka # 1 – Listy do U”  –  TUTAJ

 

 

Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl/blog/

 



Zostaw odpowiedź