Nie mogę pozostawić bez rozwinięcia ostatniego akapitu, jakim zakończyła się informacja z czwartku, 22 stycznia, zatytułowana Brytyjczycy będą budowali edukacyjną drugą Polskę? oto ten akapit:

 

I pomyśleć tylko, że zanim rząd premiera Buzka zafundował Polsce reformę systemową szkolnictwa, dziesiątki ministerialnych ekspertów i dyrektorów polskich szkół jeździło na wyjazdy studyjne do Szkocji i Walii…

 

Doskonale pamiętam ten czas „czterech wielkich reform” rządu premiera Jerzego Buzka, a zwłaszcza reformę, zwaną od nazwiska ówczesnego ministra edukacji „reformą Handkego”. Był to czas mojej szczególnej aktywności i zaangażowania w różne dzieła, których celem było zawsze zmienianie zastanej rzeczywistości, oczywiście głównie edukacyjnej, na lepszą. Nie mówię, że zawsze były to zmiany, które ostały się próbie czasu, ale ten tylko się nie myli, kto nic nie robi!

 

Niewiele osób dziś pamięta jakimi meandrami wiła się ta nasza edukacyjna rzeka przemian, od skostniałej, scentralizo- wanej i zideologizowanej oświaty PRL-u, do tej dzisiejszej, na której też „psy wieszamy”, ale której już tak bardzo Polacy nie muszą się wstydzić.

 

Pierwszą, na owe czasy wręcz rewolucyjną, była reforma systemowa, zapisana w historycznej Ustawie o systemie oświaty z 7 września 1991 roku. To dzięki niej dyrektorami szkół i przedszkoli nie zostawali już, jak to przez dziesięciolecia bywało, nominaci w ramach kolejnej partyjnej „nomenklatury”, a w procedurze konkursowej, to ona uwolniła codzienną pracę nauczycieli od jedynego słusznego programu i podręcznika, to wtedy rozpoczął się proces uspołeczniania zarządzaniem szkołami, poprzez stopniowe przekazywanie ich samorządom terytorialnym, podjęto próbę uzupełnienia kuratoryjnego nadzoru nad pracą szkół poprzez otworzenie możliwości powoływania rad szkół.

 

Ale proces, zapoczątkowany przez pierwsze, postsolidarnościowe rządy premierów : Mazowieckiego, Bieleckiego i konty- nuowane przez ministrów edukacji w rządach Olszewskiego i Suchockiej, zakończył się w chwili powstania nowej koalicji Sejmu II kadencji (1993 – 1997). Kolejni ministrowie „właściwi dla spraw oświaty” w rządach Pawlaka, Oleksego i Cimosze- wicza, a byli nimi (kto dziś wymieni z pamięci ich nazwiska?) – Aleksander Łuczak (PSL), Ryszard Czarny (SdRP) i Jerzy Wiatr (SdRP) nie kontynuowali tamtej linii i szkolnictwo zaczęło dreptać w miejscu.

 

Pamiętam ten czas dobrze, gdyż dyrektorem mojej „Budowlanki” zostałem (wygrawszy konkurs) jeszcze za rządu Suchockiej – 1 września 1993 roku, ale już 26 października ministrem edukacji i wicepremierem jednocześnie został prof. Aleksander Łuczak z PSL. Wymieniono go, wraz ze zmianą premiera tej koalicji, którym został Józef Oleksy, na doktora hab. od stosunków międzynarodowych z WSP w Kielcach Ryszarda Czarnego. Po 10-u miesiącach zastąpił go sławny socjolog partyjny (członek Zespołu Partyjnych Socjologów przy KC PZPR w okresie stanu wojennego) prof. Jerzy Wiatr. Bo i premier znowu przyszedł nowy – Włodzimierz Cimoszewicz. Taka karuzela nominatów partyjnych o lewicowych, a właściwie zeteselowsko-pezetpeerowskich korzeniach, nie mogła sprzyjać procesowi dalszego unormalniania systemu szkolnego.

 

Nowe perspektywy dla kontynuowanie reform otworzyły się dopiero po kolejnych wyborach jesienią 1997 roku, gdy w Sejmie III kadencji powstała koalicja AWS-UW, a ministrem edukacji został profesor nauk chemicznych z AGH Mirosław Handke. Ale to nie on był tak naprawdę sprężyną reformy nazwanej od jego nazwiska. Jej rzeczywistym spiritus movens była Irena Dzierzgowska, w „Solidarności” od jej powstania, była nauczycielka, wicekurator oświaty, a w rządzie Jerzego Buzka wiceminister edukacji. To jej determinacja, umiejętność skupiania wokół siebie licznego grona ekspertów i praktyków u których potrafiła zapalić ogień „promotora reformy” sprawiły, że te radykalne jak na polskie warunki i przyzwyczajenia zmiany zostały przyjęte przez środowisko nauczycielskie, ale i szerzej – znakomitą większość społeczeństwa, bez większych protestów.

 

Była to przede wszystkim reforma systemowa, bo w miejsce ugruntowanej od wczesnych lat sześćdziesiątych ub. wieku struktury szkolnictwa: 8 lat szkoły podstawowej + 4 lata liceum lub 5 technikum, kończących się maturą, albo 3 lata zasadniczej szkoły zawodowej (z możliwością kontynuowania nauki w 3-letnim technikum) wprowadzono obowiązujący do dzisiaj, a wzorowany właśnie na brytyjskim systemie szkolnym, system: 6-letnia szkoła podstawowa, 3-letnie gimnazjum i zróżnicowane 2-u, 3 lub 4-letnie szkoły ponadgimnazjalne. Cokolwiek by dzisiaj nie zarzucić gimnazjom, to po piętnastu latach ich funkcjonowania można chyba stwierdzić, że to im Polska zawdzięcza owe sukcesy, których tak nam zazdrości pani Nicky Morgan, brytyjska minister edukacji.

 

Drugą, epokową, zmianą tamtej reformy było utworzenie niezależnego systemu egzaminów zewnętrznych, które pozwalają na porównywanie jakości kształcenia w poszczególnych szkołach, na trzech poziomach kształcenia, dzięki zastosowaniu ujednoliconego narzędzia egzaminowania: po 6-ej klasie szkoły podstawowej, po gimnazjum oraz po liceum i technikum. Inną sprawą jest jakość testów tych sprawdzianów i egzaminów, metodologia ich standaryzacji i skalowania punktacji, ale to nie zmienia faktu, że definitywnie zamknięta została epoka subiektywnego oceniania ucznia, według nieokreślonych reguł, przez sędziego, który sam sobie wystawiał ocenę efektów własnej pracy.

 

Myślę, że wypowiedź pani minister Nicky Morgan może być doskonałym powodem rozpoczęcia debaty o bliższej i dalszej przyszłości naszej edukacji, spojrzenia na dotychczas przebytą drogę bez naszego przysłowiowego „kompleksu polskiego” [Hymn pesymistów: Źle było, źle będzie, w Polsce zawsze i wszędzie…], a jednocześnie bez maskowania niedociągnięć i ewidentnych błędów.

 

Tylko kto może taki dyskurs zainicjować i go moderować? Rządzący? Opozycja? Może organizacje pozarządowe? Słaba nadzieja na obiektywność tych pierwszych i skuteczność ostatnich. Ale też nie związki zawodowe… Więc kto? Świat nauki? Mieliśmy już w ostatnim czterdziestoleciu trzy raporty o stanie oświaty, które powstawały w środowisku polskich uczonych: Raport o stanie oświaty w PRL, tzw. raport prof. J. Szczepańskiego z 1973r., ekspertyzę – pod kierunkiem prof. B. Suchodolskiego – dotyczącą sytuacji i rozwoju oświaty w PRL z 1979 r i tzw. raport prof. Cz. Kupisiewicza – „Edukacja narodowym priorytetem” z 1998 roku. Wszystkie trzy, mimo tak zacnych i utytułowanych postaci jakie je firmowały, tak naprawdę nie wpłynęły na dalsze losy naszej edukacji. Małe więc widzę szanse na to, aby w czasach nam współczesnych znalazł się zespół niezależnych i kompetentnych naukowców, którzy podołaliby takiemu wyzwaniu!

 

Więc może „czwarta władza”? Może media? Tylko które z nich są wolne od ideologicznych (partyjnych) wpływów, mogących skutecznie oddziaływać na interpretacje, nawet obiektywnie zdiagnozowanych w takiej ogólnonarodowej debacie „stanów rzeczy” i nie poddać się płynącym z tamtych źródeł sugestiom w sprawie wysnuwanych z tej diagnozy prognoz?

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź