Koniec wakacji już coraz bliżej. Jeszcze tylko dwie niedziele i … I skaczemy na nieznaną, głęboką wodę „nowego”  oświatowego prawa. A że od lat nie mam bezpośredniego kontaktu ze szkolną rzeczywistością, nie mam prawa występowania w roli autorytetu i wyroczni w sprawach „jak być powinno”. Po raz kolejny powtórzę, że zakładając stronę „Obserwatorium Edukacji”  – świadomie – przyjąłem taką właśnie jej nazwę, i od 12 lat patrzę na edukacyjne „rozgrywki” polityków i praktyków z pozycję kibica. Idąc dalej tropem tej metafory uczciwie dodam, że nie jestem „kibicem neutralnym” – mam swoje ulubione kluby, i to z ich sukcesów się cieszę i je nagłaśniam, a „zagrywki” tych „nie z mojej bajki” poddaję krytycznej ocenie.

 

Stali czytelnicy wiedzą, że od początku kibicuję „eduzmieniaczom” – tym ze świata nauk o edukacji, ale i tym „z pracy u podstaw”, tym ze świata dziennikarskiego, ale i tym, którzy oświatą zarządzają i chcą to robić niesztampowo,  tym z dużych miast, ale i tym z tzw. „Polski powiatowej”.

 

Najtrudniej jest mi kibicować władzom oświatowym – tym zarządzającym edukacją z gmachu ministerstwa – jakkolwiek by się ono nazywało, jak i ich „długim rękom” – pod szyldami kuratoriów oświaty. Ale także „organom prowadzącym”, czyli ogniwom wykonawczym samorządów powiatowych i miejskich. A wszystko dlatego, że ich działalność najczęściej jest przyprawiona „politycznym sosem”, który jest nieuchronną konsekwencją okoliczności, w jakich dochodzą one do władzy. Moje poparcie najczęściej zyskują one podczas kampanii wyborczych partii, które wtedy właśnie ogłaszają swoje programy „jak będą rządzić” – w tym – jak zadbają o edukację.

 

Ale po wygranych wyborach, gdy dokona się podział stanowisk, rozpoczyna się konfrontacja „obiecać” ze „zrealizować”. Pewnie nie tylko ja w okresie tych kilku pierwszych miesięcy obserwuję  pracę nowych ministrów, kuratorów, dyrektorów wydziałów edukacji, cierpliwie i z życzliwością.  Ale – wiemy to z doświadczenia – nie można długo „płynąć na fali” wyborczych obietnic. Prędzej czy później przychodzi  czas na „sprawdzam”. I – niestety – często okazuje się, ze „król jest nagi”,  że dłużej nie możemy już mówić, iż „czarne jest białe”, że „pierwsze koty za płoty”, że… że to „obiektywne trudności”, a oni przecież „chcą dobrze”.

 

Pewnie zaczęliście się zastanawiać skąd w tym felietonie takie ”zasadnicze” rozważania. Śpieszę z wyjaśnieniem:

 

Otóż to wszystko dlatego, że nie bardzo umiałem znaleźć bieżący temat z naszego oświatowego podwórka, który by mnie na tyle zainteresował, abym go felietonowo zaprezentował. I postanowiłem wykorzystać tę sytuację „ciszy przed…” rozpoczęciem roku szkolnego, aby podjąć temat „z własnego podwórka”. A jest nim, zbliżająca się nieuchronnie, dwunasta rocznica zaistnienia w Internecie „Obserwatorium Edukacji. Bo pierwszy materiał, zatytułowany Łódzka inauguracja roku szkolnego 2013/2014 można było zobaczyć na stronie OE 4 września 2013 roku. Była to środa, gdyż 1. września wypadł wtedy w niedzielę, i dlatego uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego szkoły organizowały w poniedziałek.

 

A teraz przypomnę fragment pierwszego, zamieszczonego także tego samego dnia, felietonu – jeszcze nie opatrzonego numerem, zatytułowanego „Felieton na dzień dobry”:

 

Witając Was, drodzy Czytelnicy, pragnę zapewnić, że dołożę wszelkich starań, aby lektura zamieszczanych tu materiałów dostarczała Wam nie tylko możliwie obiektywnych informacji o tym, co ważnego wydarzyło się w polskiej edukacji w skali całego kraju, regionu i miasta, ale by stała się także impulsem do pogłębionej refleksji nad tymi wydarzeniami.”

 

Czy to zawsze mi się udawało? Czy zawsze były to obiektywnie prezentowane informacje?…

 

Stali czytelnicy będą potrafili na te pytania odpowiedzieć. Nowi – zawsze mogą kliknąć w zakładkę „Felietony i poczytać te sprzed lat…

 

Dzisiaj na tym kończę, ale do refleksji o tym jak w moim „Obserwatorium”  było, ale i do przemyśleń „co dalej”,  jeszcze powrócę.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź