



W minionym – poświątecznym tygodniu tylko jeden z zamieszczonych na OE tekstów pobudził mnie do podzielenia się moimi myślami, jakie zrodziły się po jego przeczytaniu. A był to, udostępniony w piątek 25 kwietnia, post z bloga „Pedagog”, zatytułowany „Po co Rzecznik Praw Ucznia”. Pod linkiem na stronę OE, jaki zamieściłem na moim fejsbukowym profilu pojawiły się tylko dwa komentarze:
Katarzyny Czternastkiewicz – „Pan Profesor zazwyczaj krytycznie.”
Beaty Szczepańskiej – „Uzasadnienie Pana Profesora dla mnie jak najbardziej przekonujące.”
O ile opinia pani dr hab. Beaty Szczepańskiej mnie nie zaskoczyło i poniekąd była „oczywistą oczywistością” (patrz jej droga zawodowa – zawsze w tym samym środowisku Wydziału Nauk o Wychowaniu UŁ, gdzie od dawna funkcjonował i funkcjonuje – mimo ukończenia 70-u lat – także prof. Śliwerski, która nigdy nie pracowała w szkole), to stwierdzenie pani Katarzyny Czternastkiewicz – nauczycielki edukacji wczesnoszkolnej w podstawówce Towarzystwa Oświatowego EDUKACJA, od lat związanej z ruchem „Budzącej się Szkoły”, a także „Daltońskimi Inspiracjami” ,odebrałem jako pogląd osoby, która jest obiektywnym, niezależnym obserwatorem aktywności blogerskiej Profesora.
I właśnie to jedno krótkie zdanie kazało mi jeszcze raz przeczytać cały ten post i „nałożyć” zaprezentowane tam poglądy i opinie na moje osobiste doświadczenia, wyniesione z 12-u lat pełnienia funkcji dyrektora dużego zespołu szkół zawodowych, a także z nieustannego śledzenia wszystkiego co dzieje się w polskich szkołach – już nieomal 19-u lat – podczas redagowania internetowych stron, poświęconych problematyce oświatowej: „Gazety Edukacyjnej”(2006 – 2013, także dzięki prof. Śliwerskiemu – jako rektorowi, który poparł inicjatywę pani kanclerz WSP, która powierzyła mi rolę redagowania tej e-gazety) oraz – od września 2013 roku – „Obserwatorium Edukacji” . Nie mogę też nie przypomnieć (bo stali czytelnicy OE od dawna to wiedzą) że moja znajomość z dzisiejszym autorem bloga – prof., Śliwerskim miała swój początek w roku 1976 roku, kiedy to 22-letni Bogusław był studentem czwartego roku pedagogiki na UŁ. To wtedy ja, wówczas st. asystent w Zakładzie Pedagogiki Społecznej Instytutu Pedagogiki i Psychologii na tejże uczelni, któremu powierzono prowadzenie ćwiczeń z – wówczas obowiązkowego, niedawno wprowadzonego na studia pedagogiczne – przedmiotu „Metodyka wychowania w ZHP”, także na „pedagogice szkolnej”, której był on studentem – spotkałem go pierwszy raz. Zapamiętałem ten fakt, gdyż zawsze na pierwszych zajęciach zadawałem studentkom i studentom pytanie „Kto z was jest instruktorem ZHP?”, i jeśli udowodnili mi to książeczką instruktorską – zwalniałem ich z obowiązku uczestniczenia w tych zajęciach, wpisując w indeksie zliczenie. I to wtedy dowiedziałem się, że ów student jest „druhem instruktorem” – dziś już nie pamiętam w jakim stopniu. Rok później staliśmy się „kolegami z pracy”, gdyż został on – już jako magister pedagogiki – asystentem-stażystą w Zakładzie Teorii Wychowania” w tymże IPiP UŁ.
I od tamtej pory nasze drogi zawodowe raz się rozchodziły, raz spotykały, w różnych konfiguracjach i pełnionych przez nas rolach. Musiałem o tym napisać, gdyż moje opinie o tekście, który za chwilę zrecenzuję, mają swoje korzenie nie tylko w moich osobistych doświadczeniach, ale także w dość dobrej znajomości dorobku i doświadczenia zawodowego prof. Śliwerskiego.
A teraz do rzeczy.
Zacznę od tego, ze ja także, jeśli chodzi o generalną ocenę naszego systemu szkolnego, mam taką samą ocenę, jak ta, którą prof. Śliwerski sformułował już w drugim i trzecim akapicie:
Centralistycznie zarządzany w Polsce system szkolny jest strukturalnie i jurydycznie patologiczny.[…]
Świat idzie naprzód, ale w kraju mamy nadal rozwiązania sprzed stu lat. […]
Zgadzam się także z jego twierdzeniem, że „w projekcie ustawy wskazuje się na rzekome przyczyny i potrzebę rozwiązań administracyjno-prawnych, a nie pedagogicznych.” Jednak nie napisałbym, że „Projekt ustawy w sprawie powołania Rzecznika Praw Ucznia jest kolejnym dowodem na populistyczną politykę oświatową Ministerstwa Edukacji Narodowej, […]” Bo przy całym moim – jak wiedzą to stali czytelnicy OE – krytycznym oglądzie działań MEN, bez względu na barwy polityczne jego kierownictwa, nie uważam, że podjęcie postulatów od dawna zgłaszanych przez zorganizowane środowiska uczniowskie, jest przejawem postawy populistycznej. Wszak wszyscy chcielibyśmy, aby władza nie tylko słuchała obywateli – nawet tych in spe, jeszcze bez dowodów osobistych, ale także realizowała ich oczekiwania i potrzeby. Wszak tylko władze autorytarne i dyktatorzy są głusi na wolę ludu i podejmują decyzje bez konsultacji z kimkolwiek.
A w tym przypadku są ewidentne dowody na zgłaszanie przez Stowarzyszenie Umarłych Statutów, z poparciem Fundacji na Rzecz Praw Ucznia – jeszcze jesienią 2023 roku, a nawet wcześniej – jednoznacznego postulatu powoływania rzeczników praw ucznia. Patrz – portal <Prawo.pl >. Pisała też wtedy o tym „Gazeta Wyborcza” –Młodzi chcą Rzecznika Praw Ucznia, na wzór RPO. „Nie mamy do kogo się zwrócić”.
A teraz pora na mój komentarz do – kluczowego moim zdaniem – fragmentu tego posta:
„Jestem od kilkudziesięciu lat zwolennikiem modelu szkoły dla dziecka. Taka placówka nie potrzebuje żadnych ustaw, statutów w tak oczywistych kwestiach, bo dla każdego z jej pracowników, każde dziecko w roli ucznia jest darem rodziców powierzonym profesjonalistom-dydaktykom przedmiotowym a zarazem pedagogom, by pomogli mu w odkrywaniu własnego człowieczeństwa, rozwijaniu swojego potencjału osobowego. Do tego samemu trzeba być najpierw człowiekiem, osobą, która ma nie tylko dyplom świadczący o uzyskaniu odpowiedniego wykształcenia, ale przychodzi codziennie na spotkanie z dziećmi dla nich samych, ale i po części także dla siebie, by czerpać satysfakcję z doświadczania wzajemnych relacji.”
Gdy czytałem ten fragment natychmiast napłynęły do mnie wspomnienia z lat, kiedy byłem dyrektorem Wojewódzkiej Poradni Wychowawczo-Zawodowej, a ówczesny młody doktor Śliwerski odnowił naszą znajomość, szukając u mnie wsparcia w popularyzacji nowej idei, która go oczarowała – tzw. antypedagogiki, propagowanej prze pewnego niemieckojęzycznego Szwajcara – Hubertusa von Schoenebecka. Nie był on wówczas w Polsce postacią znaną, więc najprawdopodobniej, gdy Śliwerski wpadł na pomysł aby zaprosić go do Polski i zorganizować z nim spotkanie, nie znalazł poparcia dla tego projektu ze strony władz UŁ I wtedy zwrócił się do mnie z prośbą, abym udostępnił pomieszczenie na takie spotkanie. Wizyta von Schoenebecka odbyła się – jak zaplanowano – w poradni i spotkała się z zainteresowaniem licznych jej uczestników. Przy okazji stała się ważnym elementem zacieśnienia naszych kontaktów. Ich zwieńczeniem był mój udział w projekcie powołania Stowarzyszenia „Szkoła dla Dziecka”, a w dalszej perspektywie – w przygotowaniach do otwarcia społecznej szkoły podstawowej, której organem prowadzącym byłoby to stowarzyszenie. Dodam nieskromnie, ze miale zostać jej dyrektorem. Więcej o tym rozdziale naszej wieloletniej znajmości napisałem w „Eseju wspomnieniowy – roz. VI. Między starymi a nowymi czasy w WPW-Z – cz. II”
Chyba już pora na podsumowanie tego felietonu.
Nie wiem, czy prof. Śliwerski będzie czytał ten felieton, tak jak ja czytam jego posty na blogu „Pedagog”, ale zakladam, że tak. Więc tym podsumowaniem niech będzie moja wypowiedź, skierowana do niego – wszak mojego kolegi od 48 lat:
Boguś – wiem, ze jesteś idealistą, wierzącym w człowieka, w to że „dobro zawsze zwycięża”, że szkoła powinna być miejscem pozbawionym wszelkich „musisz”, „nie wolno”, że szkoła nie może być miejscem opresji, indoktrynacji, że ma być „szkołą dla dziecka”! A w takiej szkole faktycznie Rzecznik Praw Ucznia nie jest potrzebny, bo nikt owych praw go tam nie pozbawia, a jedynie stoi na ich straży!
Ale uwierz mi – skrzecząca rzeczywistość jest inna. Oczywiście – są takie szkoły, gdzie o prawa ucznia dba każdy wychowawca klasy, że są one w centrum uwagi pedagoga szkolnego, dyrektorki czy dyrektora. Ale – wiem co mówię – nie jest to sytuacja powszechna. Nawet przyjmując, że takich szkół jest znakomita większość, to są przecież także szkoły-fabryki, produkujące absolwentów, zdających egzaminy państwowe na możliwie najwyższym poziomie, w których nauczyciele są posłusznymi wykonawcami woli przełożonych, realizatorami procedur i „instrukcji obsługi”, zwanej podstawami programowymi.
I dlatego jestem przekonany, że -„na wszelki wypadek” – powinien być Rzecznik Praw Ucznia – z takiego samego powodu, dla którego są rzecznicy praw pacjenta, rzecznicy praw konsumenta czy adwokaci w systemie sądownictwa.
Włodzisław Kuzitowicz
Zostaw odpowiedź
