Długo nie mogłem zdecydować się na temat tego felietonu, który pojawi się na OE w pierwszą wakacyjną niedzielę. Jak wiecie, zazwyczaj w felietonach podejmowałem jeden lub więcej problemów, które zaistniały w minionym tygodniu, a  na których temat miałem potrzebę podzielenia się z Wami moimi refleksjami. Gdybym  miał teraz pójść tym tropem, powinienem skomentować najistotniejsze wydarzenie minionego tygodnia, którym bez wątpienia było podpisanie przez ministrę Nowacką rozporządzenia, zmieniającego rozporządzenie w sprawie podstawy programowej kształcenia ogólnego…

 

Ale nie zrobię tego, i to z dwu  powodów: Po pierwsze – bo od 19-u lat nie jestem już czynnym nauczycielem-dyrektorem szkoły. A poza tym – zarówno w tej roli, jak i w jednorocznym epizodzie, kiedy jako nauczyciel-metodyk pracowałem w jednym z łódzkich liceów – nigdy nie byłem typowym „przedmiotowcem”. Przeto nie mam prawa zabierania głosu w tej materii. A po drugie – bo jest w „sieci” tyle/u doświadczonych, czynnych nauczycielek/i, publikujących na Fb swoje komentarze, iż nie ma sensu, abym ja wymądrzał się z pozycji „ja jako były…”

 

A inne wydarzenia o których zamieszczałem informacje nie stały się wystarczająco silnym  bodźcem, abym odczuł potrzebę ich komentowania.

 

Wczoraj w południe oglądałem program informacyjny TVN24 i dowidziałem się, że na portalu „KOMPAS”  zamieszczono poradnik dla rodziców Pierwszy wyjazd dziecka na kolonie. Zanim przejdziecie do dalszej lektury felietonu – zapoznajcie się z tym tekstem  –  TUTAJ

 

Nie wiem jak u Was, ale u mnie wywołał on lawinę wspomnień  z lat 1958-1960, kiedy byłem wyjeżdżającym na obozy harcerskie (bo na koloniach nigdy nie byłem) dzieckiem [Zobacz TUTAJ ], a także z okresu późniejszego, kiedy to ja byłem instruktorem-wychowawcą, opiekującym się dużą grupą  ośmio, jedenastolatków na kolonii zuchowej (lato 1961 roku), a w następnych latach współorganizatorem i samodzielnym organizatorem obozów harcerskich (w latach 1964 – 1973).

 

Czytając ten tekst miałem jeszcze jedno skojarzenie: przypomniały mi się teksty, od jakiegoś czasu zamieszczane w mediach, nie tylko społecznościowych, o obserwowanych skutkach takiej nadopiekuńczości rodziców  na późniejsze społeczne funkcjonowanie ich dorosłych już dzieci.  [Przykład z fanpage poradni Sensity   –   TUTAJ]

 

Po tych lekturach nie mogę powstrzymać się od kilku zdań wspomnień z mojego dzieciństwa i okresu dorastania. Opisałem ten czas w pierwszym moim eseju wspomnieniowym Od narodzin wcześniaka do ucznia SRB”. Nawiązuję do tego tekstu, gdyż z własnego doświadczenia wiem co znaczy rodzicielska ochrona przed wszystkimi  możliwymi trudnościami płynącymi z otoczenia. Ale także moja biografia jest dowodem na pozytywne skutki przebicia tej ochronnej bańki, co nastąpiło właśnie dzięki wyjazdom na obozy harcerskie, i to w latach, gdy panowały tam iście spartańskie warunki – patrz przywołane powyżej fragmenty wspomnień o moich pobytach na obozach harcerskich. To tam wątły i bojący się wszystkiego Włodziu przemienił się w samodzielnego, nie bojącego się pokonywać trudności, przyszłego drużynowego, a jeszcze później komendanta hufca, dyrektora poradni, a następnie dużego zespołu szkół zawodowych…

 

Reasumując: Mądrym rodzicom powinno zależeć na usamodzielnianiu swoich dzieci, a najlepszym „poligonem doświadczalnym” dla tego procesu są właśnie kolonie letnie, a jeszcze bardziej obozy harcerskie – nie mówiąc  obozach serwiwalowych….

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



Zostaw odpowiedź