Tydzień po jubileuszowym 500-ym felietonie, na tydzień przed wigilią, zasiadłem do pisania kolejnego  z postanowieniem, że będzie krótko i treściwie. Mam do wyboru: refleksje o wydarzeniach, jakich byliśmy światkami w minionym tygodni – w skali  ogólnopolskiej (zaprzysiężenie  rządu „Koalicji 15 października”, powołanie nowego kierownictwa ministerstwa edukacji, odwołanie z urzędu Małopolskiego Kuratora Oświaty pani Barbary Nowak),  albo o  wydarzeniach  z naszego „łódzkiego podwórka”…

 

Po chwili zastanowienia zdecydowałem: wydarzenia z krajowej polityki, w tym te z obszaru edukacji, są wystarczająco  nagłaśniane i komentowane przez osoby, posiadające o wiele większe rozeznanie w  tych tematach niż ja, jedynie zdalny obserwator.  Przeto przystępuję do podzielenia się z moimi refleksjami, jakie zrodziły się po uczestniczeniu w lokalnym wydarzeniu – w pogrzebie Wojciecha Walczaka.

 

A był to bardzo nietypowy pogrzeb. Gdy  tuż przed godziną 12-ą wszedłem na Cmentarz Komunalny na Dołach zobaczyłem na środku Alei Zasłużonych rozstawiony namiot firmy „Skrzydlewska”, obok wykopany grób i kilka grup rozmawiających półgłosem osób. Zazwyczaj uroczystość pogrzebowa ma swój początek w kaplicy – w części katolickiej, lub w budynku pożegnań – po lewej stronie Alei Zasłużonych.  Ale okazało się, że tym razem jedynym miejscem pożegnania będzie ów rozstawiony namiot, gdyż – jak to napisano w zamieszczonym przez rodzinę nekrologu –  msza św. odbyła się w kościele pw. św. Barbary w Głownie. I – jak to w Łodzi bywa – prawdopodobnie korki na trasie przejazdu spowodowały, iż kolumna samochodów z ciałem Zmarłego,  Jego rodziną i licznymi żałobnikami dojechała na ul. Smutną z ponad 15-minutowym spóźnieniem.

 

A teraz o kilku zaskoczeniach, jakie było mi dane przeżyć podczas tej uroczystości:

 

Pierwszym był widok  przygotowanych  pod namiotem 4 krzeseł, przeznaczonych dla najbliższej  rodziny. Bo tylko dwa z nich zostały zajęte – przez żonę i córę Zmarłego. Nie było dwu synów…

 

Kolejnymi zaskoczeniami były osoby zabierające głos, wspominające i żegnające Zmarłego. W imieniu Władz Łodzi pożegnał byłego radnego Rady Miasta nie jej przewodniczący, a występujący w  imieniu Pani Prezydent Zdanowskiej jej zastępca – pan wiceprezydent Adam Wieczorek. Skoro żegnano Osobę, która była aktywna w obszarach edukacji i wychowania, spodziewałem się, że spotkam w tej roli panią wiceprezydent  Małgorzatę Moskwa-Wodnicką, która w Łodzi nadzoruje oświatę. Jednak wystąpił wiceprezydent , zajmujący się miejską służbą zdrowia, pomocą społeczną i osobami  niepełnosprawnymi…

 

Nie będę wymieniał i komentował wystąpień najliczniej zabierających glos kolegów i współpracowników  Zmarłego. Nieomal wszystkie ich wspomnienia dotyczyły Jego lat szkolnych i studenckich, działalności w ruchach opozycji antykomunistycznej, okresu strajku studentów z roku 1981, tworzenia Niezależnego Związku Studentów. O Jego okresie kierowania łódzkim kuratorium oświaty wspomniała w imieniu ówczesnych pracowników pani Maria Piotrowicz. I to było moje kolejne zaskoczenie!

 

Bo wszak żyje Jego ówczesny zastępca, kolega z czasów strajku, były nauczyciel I LO im. M. Kopernika – Paweł Gniazdowski. Spodziewałem się także iż spotkam na tym pogrzebie Jerzego Posmyka i  Czesława Białkowskiego, których do pracy w KOiW  wprowadził wówczas Wojciech Walczak … Niestety, nie dostrzegłem ich wśród żałobników…

 

I NIKT nie powiedział nic o tym, że Wojciech Walczak, magister psychologii, pracował, w swoim zawodzie, jeszcze przed niespodziewanym awansem na kuratora, w jednej z dwu poradni wychowawczo-zawodowych na Bałutach, że już po odejściu z kuratorium otworzył prywatną działalność poradnianą…

 

x           x           x

 

I jeszcze wyjaśnię skąd moja obecność na tym pogrzebie. Uznałem, że jestem Mu winien obecność na tym ostatnim pożegnaniu. Otóż odegrał On w mojej biografii pewną rolę. Czytelnicy esejów wspomnieniowych mogli się z tym dowiedzieć, że kilkakrotnie  występował w roli tego przysłowiowego „Palca Bożego”. Po raz pierwszy usłyszałem o Nim i spotkałem Go podczas owego strajku studentów, którego był jednym z dwu przywódców. [Więcej TUTAJ] Ale tak naprawdę poznaliśmy się kilka tygodni po Jego nominacji na kuratora, kiedy ja byłem dyrektorem Wojewódzkiej Poradni Wychowawczo-Zawodowej, i gdy podczas mojej wizyty w Jego gabinecie usłyszałem, że choć owym dyrektorem zrobiła mnie Jego komunistyczna poprzedniczka, to on nie widzi powodu, aby mnie z tej funkcji odwołać. [Więcej TUTAJ ].

 

I jeszcze dwa razy Jego decyzje wpłynęły – w ostatecznym rachunku pozytywnie – na moją drogę zawodową. We wrześniu 1992 roku zdecydował, że dyrektorem nowo utworzonej po likwidacji WPWZ poradni specjalistycznej nie ja będę, co spowodowało, że zacząłem szukać nowej pracy. [Więcej  TUTAJ ] Po latach nie mam wątpliwości – wyszło mi to na dobre, bo stało się impulsem do czegoś nowego.  A tym „nowym” była niespodziewana możliwość  przystąpienia do konkursu na dyrektora Zespołu Szkół Budowlanych nr 2,  i – mimo że startował w niej nauczyciel z tej szkoły, szef miejscowej komórki nauczycielskiej „Solidarności” – wygrania tej „rywalizacji”. I choć bezpośrednim sprawcą tego był ówczesny dyrektor Wydziału Szkół Zawodowych w Łódzkim Kuratorium Oświaty – Jerzy Posmyk, to przecież nie mogło się to odbyć bez poparcia kuratora Walczaka. [Więcej  TUTAJ ]

 

I teraz to już wszystko, o czym chciałem opowiedzieć w związku z pogrzebem Człowieka, który na pochówek w Alei Zasłużonych zapracował w młodzieńczym wieku…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 

 

 

 

 

 

 



Zostaw odpowiedź