Foto: www.facebook.com

 

Zajęcia w szkole COGITO w Poznaniu, działającej wg koncepcji Célestina Freineta.

 

 

Dzisiejszy felieton będzie rozwinięciem myśli, która stała się źródłem mojego pytania, jakie w środę skierowałem do uczestniczek spotkania w „Akademickim Zaciszu” – do nauczycielek praktykujących w swoich szkołach metodę nauczania wypracowaną przed prawie stu laty  przez twórcę „francuskiej szkoły nowoczesnej” (école moderne française) –  Celestyna Freineta

 

Oto to pytanie:

 

Ile – Waszym daniem – musi jeszcze upłynąć wody w Wiśle, zanim na nauczycielki/nauczycieli pracujących metodą Freineta inni przestaną patrzeć jak na „oświatowych Amiszów”?

 

Choć prowadzący to spotkanie prof., Leppert odczytał pytanie, to – musze ze smutkiem stwierdzić – zmienił jego sens, dodając od siebie: „Czujecie się takimi Amiszkami? Macie takie poczucie, że jesteście jakąś – w cudzysłowie – sektą”?     I to sprawiło, że koleżanki „frenetówki” odpowiadały na pytanie profesora, a nie na moje…

 

Natomiast swoją opinię w kwestii, której tak naprawdę dotyczyło moje pytanie wyraził obserwujący to spotkania na fanpage „Akademickiego Zacisza” – kol. Wiesław Mariański , który napisał w komentarzu: „180 lat”.

 

 

 Odpowiedź ta padła już pod pierwszą, z pośpiechu błędnie sformułowaną, wersją mojego pytania.

 

Tylko on jeden prawidłowo odczytał sens mojego – przyznam – prowokacyjnego pytania. A szkoda, bo miałem nadzieje, że koleżanki podejmą ten wątek, którego początkiem – zakładałem –  ono będzie. Natomiast nie zaskoczyła mnie taka właśnie odpowiedź Wiesława Mariańskiego, bo to co on na ten temat myśli wiedziałem już od listopada 2019 roku, kiedy zamieściłem na OE jego tekst – w materiale, zatytułowanym „Wiesław Mariański pyta, czy prędzej zmienimy energetykę, czy edukację”. To tam, już w pierwszym zdaniu napisał: „Proces zmian w energetyce jest bardziej zaawansowany, jest na wyższym poziomie, niż w oświacie powszechnej.” A dalej można tam przeczytać takie słowa: „Dominuje spontaniczność dobrych ludzi i dobrych serc. […] Kiedy zobaczymy pozytywne efekty trwających już zmian, dokonywanych od wielu lat przez wspaniałych entuzjastów? […] Po pierwsze, gdy zmiany w edukacji staną się zwyczajnym tematem rozmów zwyczajnych ludzi, jak zamiany klimatyczne czy smog. Po drugie, gdy edukacja licealna przestanie być czteroletnim kursem przygotowawczym do matury. Po trzecie, gdy absolwenci zmienionych szkół pojawią się w sferze publicznej i będą w niej mocno widoczni.”

 

Szkoda, że nie udała się moja prowokacja rozmówczyń środowego spotkania w „Akademickim Zaciszu” i nie doszło do podzielenia się z oglądającą to spotkanie „publicznością” ich przemyśleniami na temat szans przekonania większości nauczycielek/nauczycieli, ale także rodziców aktualnych i przyszłych uczniów, do odchodzenia od modelu postpruskiej szkoły w –  praktykowanej przez nie – formule modelu frenetowskiego.

 

Jednak tak naprawdę pisząc o postrzeganiu ich – nauczycielek szkół „frenetowskich” –  jak „oświatowych Amiszów”, miałem na myśli postrzeganie przez „masy nauczycielskie” każdej „odmienności” od dominującego modelu szkoły centralnie planowanej, służącej uzyskiwaniu abstrakcyjnych celów, mierzonych co do stopnia ich osiągnięcia procentami wyników na egzaminach po każdym etapie edukacji. O to samo zapytałbym na spotkaniu tych którzy pracują metodą planu daltońskiego, albo tych, kontynuujących idee Marii Montessori, nie zapominając o (prywatnych) szkołach waldorfskich, czy jeszcze rzadziej występujących w Polsce szkołach wzorowanych na szkole w Sammerhill, stworzonej w 1921 roku przez Alexandra Neilla w Leiston lub niewiele odbiegających od tamtego modelu szkołach, wzorowanych na  szkole Rudolfa Steinera – powstałej w 1919 roku w Stuttgarcie.

 

Bo mam takie – powstałe podczas wieloletniej „obserwacji uczestniczącej” – przekonanie, że znakomitej większości pracującym w polskich szkołach, zwanych często  (nomen omen) masowymi , nauczycielkom i nauczycielom  odpowiada taki „kolejowo-tramwajowy” system szkolny, w którym ktoś inny ułożył tory, wyznaczył stacje i przystanki, napisał rozkład jazdy, a do nich należy tylko otwieranie i zamykanie drzwi, a głównie – ruszanie i zatrzymywanie się tam,  gdzie i kiedy wyznaczono… A cały margines dla ich spontaniczności, to oceniane – wszak najczęściej bardzo subiektywne – według sześciostopniowej, cyfrowej skali.

 

I to ich miałem na myśli, pisząc o postrzeganiu wszystkich eduzmieniaczy jak Amiszów, czyli takich – w zasadzie  – nieszkodliwych odmieńców, funkcjonujących w swoich enklawach…

 

I tylko nadal dręczy mnie to pytanie: Ile to musi jeszcze upłynąć wody w Wiśle (mam nadzieję, że nie wyschnie), aby owi rewolucjoniści stali się zaczynem zataczających coraz szersze kręgi zmian w polskim systemie szkolnym???  Kiedy będą oni mieli takką siłę infekowania innych, jak wirus COVID – w jego kolejnych mutacjach?

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 

 

 

 



Zostaw odpowiedź