Dzisiejszy felieton, pisany jak zwykle w niedzielę, wypadło mi pisać w środeczku naszej polskiej, majowej, triady obchodów – w Dniu Flagi. Wczorajsze Święto Pracy uhonorowałem esejem okolicznościowym, jeszcze nie wiem czy tak samo postąpię jutro z dniem kolejnej – już 230. – rocznicy uchwalenia „pierwszej w Europie i drugiej w świecie Konstytucji”.

 

Ale wiem jedno: nie będę dmuchał w trąbkę fetowania dnia, który dopiero w 2004 roku, Sejm, zdominowany przez ugrupowania lewicowe, uchwalił, że właśnie 2 maja, dzień po wywieszaniu flagi państwowej z okazji 1 Maja, i dzień przed wywieszaniem flagi z okazji Święta Konstytucji 3 Maja będzie Dniem Flagi. Tak sobie myślę, że „lewaki”, mające w sercach pamięć żołnierzy w polskich mundurach, wywieszających biało-czerwoną na kolumnie Zwycięstwa (Siegessäule) oraz na Reichstagu w Berlinie, przemycili w ten sposób kultywowanie pamięci zwycięstwa komunizmu nad faszyzmem… No, w wersji lait – Słowian nad Germanami!

 

Tak na marginesie dwie refleksje o fladze:

 

Pierwsza – ja, przez dwa i pó roku, podczas odbywania służby wojskowej na okręcie, każdego dnia, stojąc na baczność, asystowałem przy wciąganiu polskiej bandery na maszt na rufie, będąc przez te dwa i pół roku indoktrynowanym do mało patriotycznych wartości…

 

Refleksja druga – w mojej okolicy od ponad dwu lat na jednym z balkonów sąsiedniego bloku i od ponad roku na jednym z nielicznych domków jednorodzinnych po parzystej stronie ulicy Pienistej, wiszą polskie flagi państwowe. Każdego dnia, świątek piątek… A przecież ta sama ustawa, która wprowadziła Dzień Flagi określa, że choć każdy obywatel ma prawo i może legalnie eksponować barwy narodowe nie tylko z okazji świąt państwowych, narodowych czy lokalnych, ale także z okazji uroczystości i wydarzeń z życia prywatnego, które chce uczcić w sposób wyjątkowy, nie znaczy, że upoważniła go do potraktowania flagi państwowej jak stałego elementu wystroju swojego miejsca zamieszkania… I co? I nic. Nikomu to nie przeszkadza…

 

x           x           x

 

 

Wracam do tradycji coniedzielnych felietonów, w których dzielę się moimi refleksjami, zrodzonymi pod wpływem wydarzeń minionego tygodnia.

 

Dziś będzie to kilkanaście myśli, jakie powstały po przeczytaniu apelu „Protestu Uczniowskiego” i rozporządzenia MEiN o powrocie uczniów do szkół.

 

Zacznę od zacytowania fragmentu tekstu z petycji „Protestu Uczniowskiego” :

 

Nie widzimy sensu wracać do szkoły na ostatnie resztki roku szkolnego, nabawimy się tylko i wyłącznie stresu, a zwłaszcza ósmoklasiści i maturzyści”

 

Rzecz w tym, że maturzyści liceów i techników zakończyli swój rok szkolny i odebrali świadectwa ukończenia szkoły w piątek 30 maja, egzaminy maturalne rozpoczną się 4 maja, a zgodnie z podpisanym rozporządzeniem MEiN uczniowie szkół ponadpodstawowych mają rozpocząć naukę w trybie hybrydowym od 17 maja.

 

Bardziej skomplikowana sytuacja jest z ósmoklasistami.

 

Egzamin ósmoklasisty rozpocznie się 25 maja, więc w praktyce młodzież z ósmych klas ma szansę wrócić do szkół tylko na sześć dni lekcyjnych. A właściwie mniej, bo nauka hybrydowa zakłada, że mają uczyć się naprzemiennie, więc to, ile czasu faktycznie spędzą przed egzaminami w szkole, zależy od tego, jak ich dyrektor zorganizuje w niej pracę.

 

I tylko pozostaje do rozstrzygnięcia co mają zrobić ósmoklasiści w piątek 28 maja? Bo do 27 będą pisać testy. Mają tego dnia przyjść do szkoły, czy raczej odpocząć po egzaminacyjnym wysiłku?

 

 

Jednak najbardziej trudnym do zrozumienia jakie cele przyświecały kierownictwu MEiN przy podejmowaniu ich decyzji o powrocie uczniów do szkół, jest ta sekwencja faktów:

 

Od 31 maja br. wszyscy uczniowie i słuchacze uczą się już stacjonarnie w swych szkołach i placówkach.

 

Po drodze” jest jeszcze w czwartek 3 czerwca – Boże Ciało.

 

Zakończenie roku szkolnego 2020/2021 odbędzie się w piątek 25 czerwca

 

W tygodniu od 17 do 21 czerwca w szkołach odbędą się rady klasyfikacyjne.a później plenarne. Jak świat światem nie tylko nauki, ale i sprawdzianów w te dni – od lat – już nie było. Co najwyżej poprawianie ocen.

 

Tak więc tak naprawdę na ewentualne zajęcia (dydaktyczne?) pozostanie 10 dni „roboczych”.

 

Mam nadzieję, że zwycięży rozsądek i w żadnej szkole, żadna nauczycielka i żaden nauczyciel nie zechce tych dni zamienić w horror. A wręcz przeciwnie – będą to dni radości ze spotkania „w realu” i odreagowywania stresów i izolacyjnych depresji.

 

Autor: thinkstockphotos.com

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź