Nieoceniony Googl poinformował mnie, że 18. kwietnia to Międzynarodowy Dzień Ochrony Zabytków, Dzień Pacjenta w Śpiączce, oraz Dzień Krótkofalowca. Ponadto dowiedziałem się, że to dzień imienin Bogumiły, Bogusławy i Ryszarda, oraz: Alicji, Amedeusza, Apoloniusza, Bogusława, Marii i Sabiny. Jednak najbardziej zaintrygowały mnie trzy imiona „starożytne”: Eleuteriusz, Eleutery, Flawiusz, i – co dla kogoś kto sam nosi imię Włodzisław jest bliskie – osoby o imionach: Gosław, Gosława i Gościsław.

 

Dlaczego o tym piszę? Bo jakoś wypada felieton zacząć, a moje psychiczne mechanizmy immunologiczne jak mogą tak nie dopuszczają do mojej świadomości tematów minionego tygodnia. Bo ile można o ministrze Czarnku, jego homiliach o edukacji i nauce, a zwłaszcza o naszej polskiej naszości, i jej od tej zgniłej europejskiej – wyższości.

 

Z resztą i tak nic lepszego od Wiktorii Korzeckiej nie napiszę. Także nie mam nic do dodania na temat robienia przez magistrat łódzki oszczędności budżetowych poprzez wycinanie etatów sprzątaczek, woźnych i konserwatorów. Tak nawiasem mówiąc to taki nieoczekiwany efekt pandemii. W takich hotelach czy restauracjach są „tarcze”, które mają ochronić ich pracowników przed zwolnieniami. Ale pracowników niepedagogicznych?  Wszak szkoły to nie wyciągi narciarskie.A już na pewno nie kasyna…

 

Pozostaje mi napisanie kilku zdań, w których ujawnię moje refleksje wokół – już ogólnopolskiej – „sprawy dyrektora Jakóbka”.

 

Nie będę wypowiadał się o tym co myślę na temat decyzji nadzorującej łódzką oświatę pani wiceprezydent Moskwa-Wodnickiej, ani stanowiska, jakie w tej sprawie zajął minister Czarnek. Obie reakcje były do przewidzenia i nie były dla mnie zaskoczeniem. Natomiast napiszę co sobie pomyślałem, gdy poznałem „kuchnię” tej sytuacji – jako były dyrektor szkoły, także z uczniami w wieku, w którym mieli już swoje przekonania.

 

Jak ja zachowałbym się w analogicznej sytuacji?

 

Co prawda „za moich czasów” nie było jeszcze zdalnego nauczania, a z łączności internetowej były tylko e-maile, ale i wówczas obowiązywało prawo oświatowe, mówiące o tym, że szkoła ma być wolna od polityki.

 

Ale to nie polityka różnicowała na co dzień postawy uczniów „mojej Budowlanki”. Przede wszystkim (a byli to w ogromnej większości chłopcy) były to różnice w ich kibicowskich sympatiach klubowych. A ŁKS i RTS Widzew były wówczas w tej samej klasie rozgrywek i dwa razy w roku rozgrywane były derby Łodzi! Trochę starsze od dzisiejszych dwudziestolatków osoby pamiętają co się wtedy działo, gdy spotkali się jedni z drugimi…

 

Pierwsze co aż się prosiło aby wpisać do szkolnego regulaminu, to było zapisanie tam zakazu przychodzenia do szkoły z klubowymi szalikami, czy innymi insygiami swoich ulubieńców. Przy okazji afery w łódzkim XXXIV LO przypomniałem sobie jak ja wtedy postąpiłem.

 

Spotkałem się z Zarządem Samorządu Szkolnego i opowiedziałem im o tym, jak to jest w oazach na afrykańskich pustyniach i na sawannie, gdzie są źródła wody – jedyne wodopoje dla okolicznych dzikich zwierząt. Że przychodzą tam napić się zarówno zwierzęta drapieżne, jaki i te, które w normalnych warunkach są łupem tamtych. Przy wodopoju obowiązuje „zawieszenie broni” – lwy nie polują na gazele… „A wy przychodzicie do szkoły, aby tutaj, wszyscy na jednych prawach, poić się wiedzą z tego źródła. Więc proponuję, aby i w naszej szkole było jak przy afrykańskich wodopojach – nikt na nikogo nie poluje!”

 

I zaproponowałem, aby do regulaminu wpisać zakaz manifestowania swej przynależności do kibiców tej czy tamtej drużyny. I metafora ta na tyle przemówiła do ich wyobraźni, że zaakceptowali ten projekt i od tej pory nigdy w szkole do konfliktów na tym tle nie doszło.

 

Nie wiem jak to jest w szkole kierowanej przez pana Jakóbka z symbolami religijnymi, ale w ZSB nr 2 przy Kopcińskiego krzyż wisiał na ścianie jedynie w salce, gdzie prowadzone były lekcje religii. I mimo, że szkoła sąsiadowała z kościołem oo. Salezjanów, a jednym z katechetów był ksiądz z owej parafii – nigdy nie miałem z tamtej strony żadnej próby wymuszenia zmiany tej zasady.

 

Bo tak się „ułożyłem” z księdzem proboszczem. Za to prowadzony tam oddział SALOS-u (Salezjańskiej Organizacji Sportowej) po bardzo preferencyjnej stawce wynajmował na swoje zajęcia szkolną salę gimnstyczną, a po godzinach lekcyjnych młodzież SALOS-u mogła korzystać ze szkolnego boiska.

 

Tak rozumiałem rozdział kościoła od państwa w naszej mikro-skali

 

Zastanawiam się jak zachowałbym się teraz, gdybym nadal był dyrektorem szkoły i gdyby to jej uczennice i/lub uczniowie w swoich awatarach na Teamsach zamieszczali kontrowersyjne postacie lub symbole. Po zapoznaniu się z tekstem Joker czy Deadpool – dyrektor rozstrzyga, jaki bohater to stosowny awatarnie mam wątpliwości: postąpiłbym według tej samej procedury, którą zastosowałem przy wprowadzeniu zakazu przychodzenia do szkoły w klubowych szalikach. Wypracowalibyśmy – wraz z samorządem uczniowskim – takie zasady, które zapobiegałyby obrażaniu uczuć i przekonań innych, a które byłyby zaakceptowane przez wszystkich.



I do takiego sposobu zarządzania szkołą pana dyrektora Jakóbka namawiam na przyszłość – bo zakładam, że po okresie zawieszenia – nadal będzie kierował XXXIV LO.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź