Nie mam wyjścia – muszę zacząć od bicia się w piersi: „mea culpa, mea culpa…” Jakieś zaćmienie umysłu musiało na mnie spaść przed tygodniem, skoro felieton pisany 9 czerwca rozpocząłem od słów: „Ta ostatnia niedziela…” – wypadałoby dzisiaj zaśpiewać. Ostatnia niedziela tego trudnego i obfitującego w dramatyczne chwile roku szkolnego. Za tydzień będzie to już pierwsza niedziela wakacji.” Jedynym tego usprawiedliwieniem zapewne był upał, a może podświadomość, która w tych warunkach „ugotowanego umysłu” przemówiła, dając w ten sposób znać, jak bardzo czekam, aby ten rok wreszcie się skończył.
Trudno, stało się i się nie odstanie! Jeszcze raz przepraszam z ten falstart i biorę się do pracy, skoro to jeszcze nie wakacje.
A w minionym tygodniu działo się wiele, wobec których to wydarzeń nie pozostawałem obojętny. Począwszy od pierwszej konferencji prasowej następcy nieżałowanej minister Zalewskiej, dzięki której nie mam już cienia wątpliwości, że moja ocena dokonanej zmiany na tym stanowisku trafnie została skwitowana stwierdzeniem, że „zamienił stryjek siekierkę na kijek”, poprzez komunikat na stronie RPD o odpowiedzi, jakiej udzielił pan mecenas Mikołaj Pawlak na otrzymane wcześniej pismo RPO Adama Bodnara w sprawie adekwatnej do współczesnego stanu wiedzy edukacji seksualnej w szkołach, aż do piątkowej gali 33. Podsumowania Ruchu Innowacyjnego w Edukacji.
Bo o wczorajszej konferencji „Szkoła DziałaMy” dziś za wcześnie cokolwiek pisać.
Po chwili zastanowienia postanowiłem postąpić zgodnie ze starą zasadą, że „koszula bliższa ciału niż marynarka” i pozostawić stołeczną „wielką politykę” innym, a podjąć – ktoś powie: mój obsesyjny temat – jakim jest najnowszy odcinek serialu „Podsumowanie Ruchu Innowacyjnego w Edukacji”, kiedy to -jak zakomunikował w dzisiejszym wpisie na swym blogu prof. Śliwerski – „wyróżniani są certyfikatami uznania PEDAGOGODZY – NAUCZYCIELE I WSPIERAJACY ICH MISJĘ SOJUSZNICY. Wszyscy są PRIMUS INTER PARES”.
Nie będę robił uników i przyznam: Tak, ten doroczny spektakl od lat budzi moje liczne wątpliwości, a czasami nawet sprzeciwy. I to z wielu powodów, z których kilka spróbuję nie tylko wymienić, ale i – możliwie racjonalnie – uzasadnić.
Już we wstępie do zamieszczonej w piątek informacji (bo tym razem nie jest to relacja, gdyż nie byłem uczestnikiem i świadkiem tego wydarzenia) o tegorocznej gali napisałem:
„Nie udało się nam odnaleźć, upublicznionych, ani kryteriów, które powinny spełniać osoby i instytucje aby mogły one zostać posiadaczami certyfikatu w określonej kategorii, ani procedury zgłaszania kandydatów do tychże. Nie jest nam także znany skład kapituły decydującej o przyznaniu tych wyróżnień.”
Taki brak transparentności musi skutkować rodzeniem się przypuszczeń, że o tym kto i jak zatytułowany certyfikat dostanie w kolejnym roku, decydują jakieś „siły tajemne”, a może po prostu wola jednego człowieka… Informacja, że jest tam jakowaś kapituła, to pewnie tylko taka pseudodemokratyczna „przykrywka”… Obym się mylił! Obym doczekał pełnego ujawnienia procedur i składu owej kapituły.
Kolejnym, przynajmniej dla mnie – człowieka dla którego słowa miały określone znaczenia – sama nazwa tego święta, jako „podsumowanie innowacji w edukacji”, w zestawieniu z konkretnymi osobami i instytucjami odbierającymi owe certyfikaty, musi budzić sprzeciw. Uprzedzając apologetów tego „unikatowego w skali kraju przedsięwzięcia” oświadczę, że naprawdę wiem, iż dzisiaj edukacja nie odbywa się tylko w murach szkoły. I takie szerokie pojmowanie procesów edukacyjnych jest mi bliskie od ponad 45 lat, kiedy to wszedłem w obszary pedagogiki społecznej, kiedy poznałem publikacje prof. Heleny Radlińskiej, prof. Aleksandra Kamińskiego i innych pedagogów tego nurtu nauki o wychowaniu. Ale to nie pozwala mi na bezkrytyczną aprobatę stanu rzeczy, w którym przy okazji wyróżniania osób i instytucji mających faktycznie sukcesy w zmienianiu naszych szkół i przedszkoli tak, aby przestawały one odtwarzać pruski model edukacji, poprzez wdrażanie rzeczywistych innowacji (innowacja – wprowadzenie nowości do użytku, działania; nowatorstwo – SJP) załatwia się jakieś (partykularne?) interesiki, wymyślając coraz to bardziej „piętrowe” tytuły owych certyfikatów, aby móc je wręczyć osobom, które… No właśnie, które co?
O ile nie budzi moich wątpliwości dowartościowywanie firm (i ich szefostwa), które wspierają, zwłaszcza szkolnictwo zawodowe, w unowocześnianiu procesów edukacyjnych (w ostatniej edycji np. Veolia Energia Łódź S.A., ABB Sp. z o.o. Lub BSH Sprzęt Gospodarstwa Domowego Sp. z o.o), to jaki wkład w innowacje edukacyjne w łódzkich szkołach mają:
Marek Kostrzewski z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Łodzi, Grażyna Bąkiewicz – autorka książek dla dzieci, młodzieży i dorosłych, st. aspirant Marzanna Boratyńska z Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Miejskiej Policji w Łodzi, Mateusz Szewc i Agnieszka Zdyb z Miejskiej Arena Kultury i Sportu Sp. z o.o?
A dostali oni certyfikat „Partner Przyjazny Edukacji”. Czy samo „bycie przyjaznym” to wystarczający wkład w innowacyjność pracy szkół?
Nie twierdzę, że „Kreatorem Innowacji” mogą być takie instytucje jak: Centralne Muzeum Włókiennictwa, czy firmy Bionanopark Sp. z o.o. oraz Vulcan Sp. z o.o. Tyle tylko, za każde z nich w dziedzinie, w której prowadzi swoją działalność. Ale co takiego mogła wykreować, oprócz kolejnego dobrze sprzedanego programu administracyjnego dla szkół, firma Vulcan?
Co prawda znalazłem pewien trop wkładu Bionanoparku w unowocześnianie procesu kształcenia łódzkich (no – nie wszystkich, tylko w jednej wybranej – XXXII LO) szkołach, ale czy to już można szumnie określić mianem „kreacji innowacji w edukacji”?
Co do wkładu Centralnego Muzeum Włókiennictwa w w innowacyjność edukacyjną szkół to w moje poszukiwania zaowocowały informacją, że organizuje ono konkursy plastyczne adresowane do uczniów i że w tych ramach w 2017 roku zorganizowało konkurs „15 Międzynarodowe Triennale Tkaniny w oczach Młodego Widza”, to nadal mam wątpliwości co do związku tych imprez z innowacyjnością w edukacji…
Na tych przykładach poprzestanę, bo jeszcze muszę podjąć dwa wątki owych niedookreślonych motywacji przyznawania niektórych certyfikatów osobom i instytucjom – moim zdaniem – nie mających rzeczywistego wkładu w inicjowanie, wspieranie i promowanie innowacji w – nawet bardzo pojętej – edukacji.
Na swoim blogu prof. Śliwerski napisał dziś:
„Tytuł KREATORA INNOWACJI otrzymali adiunkci z Zakładu Pedagogiki Porównawczej: dr Joanna LEEK i dr Marcin ROJEK, którzy prowadzą badania komparatystyczne .in. krajach Unii Europejskiej. Dzięki ich publikacjom oraz raportom badawczym przenikają do kandydatów na nauczycieli najnowsze rozwiązania edukacyjne.
Tytuł AFIRMATORA RUCHU INNOWACYJNEGO otrzymała dr Małgorzata KOSIOREK, która bada procesy demokratyzacji i uspołecznienia szkolnictwa w naszym kraju. „
Zacznę od tej ostatniej. Pani dr Kosiorek pracuje jako adiunkt w Katedrze Teorii Wychowania UŁ (kierownik – prof. B. Śliwerski) i według dostępnych danych „stoją za nią” takie publikacje, jak te wymienione na stronie Google Scholar – TUTAJ
Nie będę już pytał co w tych pracach jest takiego innowacyjnego, (wprowadzającego nowości do użytku, działania; nowatorskiego – SJP). Zapytam o co innego: Na czym polegała owa afirmacja (zgoda na coś, potwierdzenie, uznanie czegoś za dobre; aprobata, akceptacja – SJP) ruchu innowacyjnego w szkołach, tak bliska ŁCDNiKP i jego Kierownictwu? Gdzie,w jakich formach i wobec kogo była ona wyrażana przez Panią dr Kosiorek, że została ona zostać wyróżniona certyfikatem w tej właśnie kategorii?
A państwo Joanna Leek i Marin Rojek cóż takiego wykreowali innowacyjnego? Bo prof. Śliwerski oświadczył, (a to ważna deklaracja, gdyż nie tylko jest on kierownikiem Katedry, w której oboje są adiunktami, ale także jest członkiem kapituły, która – przynajmniej w teorii – o przyznaniu im tych certyfikatów zdecydowała), że „dzięki ich publikacjom oraz raportom badawczym przenikają do kandydatów na nauczycieli najnowsze rozwiązania edukacyjne”. Pomijając fakt, że Wydział Nauk o Wychowaniu UŁ kształci w zasadzie jedynie przyszłych nauczycieli pedagogiki przedszkolnej i wczesnoszkolnej (bo nie są mi znane szanse na zostanie nauczycielem absolwenta kierunku „pedagogika sportu), to w jakim stopniu te ich publikacje miały szanse realnie wpłynąć na „ruch innowacyjny w łódzkich szkołach”? To znaczy ilu z nich zasiliło składy rad pedagogicznych tychże szkół w ostatnich latach? Zna ktoś z Was Czytających ten felieton takie przypadki?
I ostatni wątek – certyfikaty, którymi „obdarowywani” są przedstawiciele mediów. Znów przedstawię jedynie najnowsze przykłady (w minionych latach już zwracałem na to uwagę):
ZŁOTY CERTYFIKAT „KREATOR KOMPETENCJI SPOŁECZNYCH” otrzymali w tym roku: Aleksandra Pucułek, z łódzkiej redakcji „Gazety Wyborczej” i – jako instytucja – Telewizja TOYA Sp. z o.o .
Jakimiż to publikacjami w „swojej” gazecie pani redaktor Pucułek zasłużyła już nie na zwyczajny, a na złoty certyfikat w kategorii „Kreator Kompetencji Społecznych”? Przypomnę co to są te kompetencje społeczne: „To złożone umiejętności warunkujące efektywność radzenia sobie w określonego typu sytuacjach społecznych, nabywane przez jednostkę w toku treningu społecznego” [Żródło: tutaj]
A oto powszechnie dostępny wykaz tytułów publikacji red. Aleksandry Pucułek – TUTAJ
W mojej ocenie jeśli jakąś kompetencję konsekwentnie, nimi kreowała, to „jak być strajkującym nauczycielem”! Tylko czy to naprawdę uzasadnia nadanie jej, certyfikowanego, tytułu Kreatora Kompetencji Społecznych – stopnia „złotego”? W podzięce za to redaktor Pucułek załatwiła, że w „Gazecie Wyborczej” nie było ani linijki o 33. Podsumowaniu….
A co z takim samym „złotem” dla spółki z ograniczoną odpowiedzialnością „Telewizja TOYA sp. z o.o.”?
Nie będę „się czepiał”, że tak nazwany podmiot, to przede wszystkim firma świadcząca usługi głównie jako dostawca telewizji kablowej i łącz internetowych, zaś osoby nadające jej ów Złoty Certyfikat „Kreator Kompetencji Społecznych” mieli zapewne na myśli działalność redakcji, przygotowującej i emitującej ze studia przy ul. Łąkowej różnorodne programy telewizyjne. W tym także program informacyjny „Wydarzenia”. Nie mam zamiaru, ani możliwości, dokonania merytorycznej analizy i oceny tych programów w skali minionego roku, czy i w jaki sposób kreowano tam kompetencje społeczne, a także w jakim sposób ich adresatami byli uczniowie szkół: podstawowych, gimnazjów, liceów i szkół zawodowych obu stopni. Wiem jedno: w piątkowych „Wydarzeniach” zamieszczono materiał (1’35”) o uroczystości, zatytułowany „Innowacje w edukacji”, w którym – obok wypowiedzi prof. Śliwerskiego i dwu zaskoczonych uczniów – pani Barbara Mrozińska-Badura wyraziła satysfakcje z przyznanego firmie, której jest prezesem zarządu, certyfikatu.
Wszyscy którzy mają na to czas niech poszukają na stronie TOYA TV kiedy i na jaki KONKRETNIE temat pojawiały się tam informacje z obszaru edukacji szkolnej w ogóle, a których celem było tworzenie (kreowanie) umiejętności społecznych uczniów – w szczególności!
Kończąc – jeszcze tylko konkluzja: dlaczego „tak się czepiam” tego „pomieszania z poplątaniem”, jakiego od lat jesteśmy świadkami, uczestnicząc w kolejnych odsłonach dorocznych Podsumowań Ruchu Innowacyjnego w Edukacji?
Bo od dawna jestem głęboko przekonany, a kolejne odsłony tego wydarzenie utwierdzają mnie w tym, że już dawno forma przerosła treść, a pierwotny cel, jakim było honorowanie nauczycieli i całych placówek oświatowo-wychowaczych podejmujących ryzyko innowacji, często idąc „pod prąd” oficjalnym wytycznym, zaczął ustępować innemu: „kupowaniu przychylności” – nie tylko firm i instytucji, które realnie mogą wesprzeć ruch innowatorski nauczycieli, ale – coraz częściej – także w ogóle osób, mogących samym faktem przybycia na taką galę i przyjęcia ramki z papierem – certyfikatem ładnie brzmiącej kategorii takiego wyróżnienia, uświetnić samą uroczystość i podnieść jej rangę.
No bo jak inaczej wytłumaczyć to, że rektorzy uczelni wyższych, prezesi wielkich firm, urzędnicy państwowi i uznani artyści odbierają takie „kartoniki w ramkach” z rąk magistra inżyniera – dyrektora, jak by na to nie patrzeć, lokalnego centrum doskonalenia nauczycieli? Kogo to nobilituje? I czy na pewno tego oczekują nauczyciele i dyrektorzy szkół, wmieszani między takie – często zupełnie im obce – osobistości?
Tym bardzie, że pomimo starań organizatorów – najczęściej jedynymi świadkami uhonorowania nauczyciela certyfikatem jest koleżanka lub kolega, którzy w Sali Lustrzanej znaleźli się z takiego samego powodu. Bo żadne media, nie mówiąc już o tych o ogólnopolskim zasięgu, nie upowszechnią tego zaszczytu w środowisku w którym owi nauczyciele działają. A już w Ludowym Wojsku Polskim wiedzieli, że pochwała „przed frontem pododdziału” ma większość wartość, niż zwykła pochwała „bez świadków”….
Włodzisław Kuzitowicz