Zacznę nietypowo – od przytoczenia definicji pewnego pojęcia:

 

Ambiwalencja (intencjonalność dwuwartościowa) (łac. ambo – obaj + valens, valentis – mocny, skuteczny) – postawa charakteryzująca się jednoczesnym występowaniem pozytywnego jak i negatywnego nastawienia do obiektu, jednoczesne uczucie…

 

Bo właśnie to słowo najlepiej określa mój stosunek do wydarzeń minionego tygodnia. O ile w pierwszych trzech dniach nauczycielskiej akcji strajkowej byłem pozytywnie i bezwarunkowo nastawiony do tej inicjatywy i emocjonalnie identyfikowałem się z postawami typu „Jeśli nie my to kto, jeśli nie teraz to kiedy?” iAni kroku wstecz!”, to już w czwartek wieczorem zacząłem dostrzegać etyczną dwuznaczność nawoływania do konsekwentnego bojkotu egzaminów – tych piątkowych w gimnazjach, a później egzaminów ósmoklasisty. A gdy rozgorzał spór między rządem a liderami „strajkujących” związków zawodowych o rady klasyfikacyjne maturzystów – „posypałem się” w mojej dotąd niezachwianej postawie wspierania całym sercem nauczycielskiego strajku.

 

Bo z jednej strony doskonale rozumiem strategię kierownictwa akcji strajkowej, że tylko sytuacja potencjalnie wielkich strat społecznych jakie niesie ze sobą strajk nauczycieli właśnie o tej porze roku szkolnego, zmusi rząd do ustępstw („Bo kiedy mają nauczyciele strajkować – w czasie wakacji?”), to – z drugiej strony – skoro egzaminy gimnazjalne, tak czy siak, jednak się odbyły, to czy przywódcy strajku powinni apelować o bojkot egzaminów w szkołach podstawowych? To co, teraz gimnazjaliści pójdą do szkół ponadgimnazjalnych, a ósmoklasiści zostaną powtarzać klasę ósmą?

 

A maturzyści, nie mając wystawionych ocen, nie mogąc otrzymać świadectwa ukończenia liceum czy technikum – także staną się repetentami? Czy o „podwójne roczniki”, w klasach ósmych podstawówek i trzecich w LO a czwartych w technikach, chodzi?

 

Nie mogę udawać, że moje pedagogiczne sumienie (z silnym genem pedagogiki społecznej ze szkoły prof. Aleksandra Kamińskiego) nie widzi zła, które tak realizowany protest czyni setkom tysięcy uczniów i ich rodzinom.

 

Jeszcze mogą te moje zastrzeżenia zagłuszać liczne manifestacje poparcia dla strajkujących nauczycieli, także te, inicjowane przez uczniów. Mogą sugerować poparcie społeczne dla tej akcji owe ponad 3 miliony złotych, zgromadzone w bardzo krótkim czasie na ad hoc utworzonym koncie Społecznego Komitetu „Wspieram Nauczycieli”. Ale każdy następny dzień tego strajku będzie dostarczał kolejnych argumentów nie tyle stronie rządowej, co rodzicom uczniów, a zwłaszcza rodzicom maturzystów, że największą cenę za ten protest poniosą nie nauczyciele, tracący z każdym dniem jedynie ok. 100 zł. na swych wynagrodzeniach, ale właśnie niedoszli absolwenci szkół średnich, których wszystkie plany życiowe mogą zostać zniweczone – nie z ich winy!

 

Jakoś nie potrafię wyobrazić sobie maturzystów, organizujących marsze poparcia dla strajkujących nauczycieli ich szkół, którzy uniemożliwili im ukończenie szkoły i przystąpienie do egzaminu maturalnego, a później rozpoczęcie wymarzonych studiów…

 

I z tego powodu, a także z kilku innych, może o mniejszej wadze, ale zawsze (np. strajk w bursach i internatach, strajk w przedszkolach, „czarne szpalery” na powitanie osób, dzięki którym odbyły się egzaminy w gimnazjach), jestem bardzo negatywnie nastawiony do owej „twardej” linii, narzucanej przez przywódców strajku.

 

Ale jednocześnie jestem nadal przekonany, że poprawa warunków finansowych nauczycieli jest ze wszech miar słusznym postulatem tego środowiska, że nie o płace tu jedynie idzie, a o pozycję zawodu „nauczyciel” wśród innych profesji wymagających wyższego wykształcenia, czego skutkiem może być – najpierw zatrzymanie, a później odwrócenie zjawiska negatywnej do niego selekcji. A to, patrząc na problem w dłuższej perspektywie czasowej, jest warunkiem sine qua non poprawy jakości polskiej edukacji. I dlatego jestem jak najbardziej za walką o te cele!


Tylko…. Tylko czy „za wszelką cenę”, „po trupach” marzeń maturzystów? Czy nawet w sytuacji gdyby matury nie odbyłyby się – doprowadzi to do realizacji żądań strajkujących? Czy rząd ugnie się, gdy już „mleko się wyleje”? Jak zmienią się wtedy postawy ogółu społeczeństwa?

 

Prześladuje mnie taka wizja:

 

Matur nie było, podwyżek innych niż te, na które zgodziła się „Solidarność” także nie udało się wywalczyć. PiS przegrywa wybory, nowy rząd oświadcza, że zastał kasę państwową pustą, olbrzymi dług publiczny i że przez następny rok (albo i dłużej) nie ma żadnych szans na podwyższenie wynagrodzeń w budżetówce w ogóle, a nauczycielom w szczególności. Bo już w 2019 dostali….

 

Weteranka strajków pielęgniarek, dziś przewodnicząca Rady Dialogu Społecznego – Dorota Gardias – powiedziała: „Proszę pamiętać, że łatwo rozpocząć strajk, ale trudno go zakończyć.”. Wygląda na to, że wiedziała o czym mówi….

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź