To tylko taka luźna „aluzja literacka” do – kiedyś bardzo popularnego – tekstu sentymentalnej piosenki śpiewanej przez Mieczysława Fogga. Takie skojarzenie miałem, gdy uświadomiłem sobie, że to ostatnia niedziela przed szkolnymi wakacjami. Że za tydzień niektórzy mogą już być „w ciepłych krajach”, albo przynajmniej „na działce”. Lub w drodze tam….

 

Czyli – parafrazując tekst Zenona Friedwalda, bo to on słowa tej piosenki napisał – „Ta ostatnia niedziela, wkrótce się rozjedziemy...” I aż się prosi napisać: W najbliższy piątek Koniec Roku Szkolnego! Tak oczywiście myślały i mówiły od pokoleń miliony uczniów, odbierających tego dnia, podczas „uroczystego zakończenia roku”, szkolne cenzurki. Dla nauczycieli, a zwłaszcza dla dyrektorów szkół, był to, i jest, dzień „zakończenia rocznych zajęć dydaktyczno-wychowawczych”. Jak zwał tak zwał – we wszystkich polskich szkołach w piątek zamilkną dzwonki…

 

A to oznacza, że wiele w sytuacji środowiska edukacyjnego ulegnie zmianie. Nie licząc członków kilkuosobowych komisji rekrutacyjnych, działających jeszcze przez kilka dni, „szeregowi” nauczyciele nie będą już przebywali na terenie szkoły, aż do sierpniowego posiedzenia rady pedagogicznej. Przestaną żyć codziennymi sprawami szkoły, znakomita ich większość (nie licząc tych zatrudnionych w roli wychowawcy na koloniach i obozach) prawdopodobnie – choćby dla celów terapeutycznych – „zresetuje się” w myśleniu o uczniach, szkole i jej problemach. O dyrektorach, a właściwie powinienem napisać – głównie dyrektorkach – szkół nie będę tu pisał, bo wakacyjne zajęcia tej kategorii zawodu nauczycielskiego zasługują na oddzielne potraktowanie.

 

Wiedzą o tym wszystkim nie tylko w gmachu na Szucha pod numerem 25, że z tym dniem, przynajmniej instytucjonalna, integracja środowiska nauczycielskiego przestaje na dwa miesiące istnieć. Dlatego także w Sejmie tak długo odwlekano decyzję w sprawie wniosku o referendum oświatowe. A to oznacza, że na żadne „zmiłuj się” nie mamy co liczyć, że od 1 września walec deformy ruszy, że nie powstaną pierwsze klasy w gimnazjach, że szóstoklasiści staną się siódmoklasistami w swych dotychczasowych podstawówkach, że zaczną obowiązywać nowe podstawy programowe, nowe podręczniki, ale także iż tysiące nauczycieli straci pracę lub będzie skazanych na „ochłapy” zatrudnienia w niepełnych wymiarach czasu pracy.

 

Smutne, bardzo smutne będą to dla wielu naszych koleżanek i kolegów wakacje…

 

Ale, skoro nie można mieć wpływu na rozwój nieuchronnych wydarzeń, jak należałoby się w tej sytuacji zachować? Można, oczywiście, popaść w fiksację protestowania, można popaść w swoisty stupor mentalno-poznawczy i czekać biernie na to, co przyniesie los, ale można także podjąć próbę zracjonalizowania naszej sytuacji i opracowania własnego „programu przetrwania”.

 

To co dalej napiszę nie jest – niestety – adresowane do koleżanek i kolegów tracących pracę w wyniku decyzji pisowskiej większości parlamentarnej i podpisu, posłusznie złożonego przez pana, pobierającego pensję Prezydenta RP.


Kierowanie ku Wam słów pocieszenia byłoby z mojej strony co najwyżej „publicystycznym plecebo”, a w najlepszym przypadku „suplementem wsparcia”, w żadnym przypadku nie dysponuję skutecznym lekiem na dotykające Was zło. Może nauczycielskie trade union’y, może lokalne samorządy prowadzące szkoły mogą tu coś konkretnie pomóc, ale nie felietonista…

 

A co mam na myśli, kierując moje słowa o zracjonalizowaniu sytuacji i opracowaniu własnego „programu przetrwania”? Nie jest to takie oczywiste, bo i strategii tej racjonalizacji, a co za tym idzie – także tych programów przetrwania – może być kilka.

 

Można oczywiście zachować się konformistycznie, czyli nie wyrywać się do przodu, ale położyć przysłowiowe uszy po sobie, realizować wszelkie dyrektywy wdrażanej reformy, posłusznie wykonywać wszystkie zalecenia władzy. Powie ktoś, że unikam określenia, które tu aż się prosi – „oportunizm”. No dobrze, jako były marynarz zgodzę się, że opportunus – w dosłownym tłumaczeniu „wiatr wiejący w kierunku portu” – dobrze oddaje taką postawę. Portem jest tu bezpieczna przystań pewności zatrudnienia i – być może – nawet awansów…

 

Będzie zapewne obserwowana także jeszcze inna postawa i „program przetrwania”: pojawią się zapewne apologeci tej zmiany, jej gorliwi „wdrażacze”. Nie wykluczam, że będą wśród nich zapewne także „ideowcy”, których zaangażowana aktywność w procesie zmiany jest wynikiem głębokiego przekonanie o jej słuszności, podbudowana jeszcze polityczną identyfikacją z partią, sprawującą aktualnie władzę w naszym kraju.

 

Jako człowieka, który żyje wystarczająco długo aby nabrać dystansu do życia, nie gorszą mnie takie postawy. Jednak nie mogę z taką samą tolerancją i zrozumieniem podchodzić do tych „agentów zmiany”, którzy robią to nie z pobudek ideowych, a jedynie z wyrachowania, w celu „załapania się” na spodziewane – w nagrodę takiego zachowania – profity. Nie będę dalej owijał w bawełnę: „Na pohybel karierowiczom”!

 

Ale ja chcę się dzisiaj zwrócić do tych koleżanek i kolegów nauczycieli, którzy podejmując 1. września swe obowiązki zawodowe, znajdą w sobie wolę włączenia się w nieformalny ruch oddolnej transformacji: ze szkoły w której to nauczyciele nauczają uczniów w szkołę, w której nauczyciele stwarzającą podniety i warunki do uczenia się uczniów. Bo tylko taka reforma jest warunkiem adekwatnego przygotowania do wyzwań nieprognozowalnej przyszłości kolejnych roczników naszych uczniów, do ich funkcjonowania w postnowoczesnym świecie, w którym to oni będą musieli sobie radzić, a w którym na pewno zabraknie miejsca dla dzisiejszych rządowych i parlamentarnych decydentów.

 

Ale ta reforma może się udać tylko wtedy, gdy zacznie się ją bez czyjegokolwiek nakazu, dobrowolnie, u nas, w naszej szkole. Bo szkoła nie jest taką, jak ją zaprogramują politycy, jak ją urządzą urzędnicy, jakie podsuną podstawy programowe i podręczniki. Edukacja dzieje się w kontakcie nauczyciela z uczniem, w ich wzajemnej relacji, we wzajemnych postawach obu tych partnerów procesu rozwoju młodego człowieka, jego dochodzenia od niewiedzy do wiedzy, od niekompetencji do fachowości, do mistrzostwa w wybranej dziedzinie życia społecznego i gospodarczego…

 

Dlatego reformowanie trzeba zacząć od siebie. Od autodiagnozy: jakim ja jestem nauczycielem, jak ja realizowałem dotąd swoje zadania edukacyjne, co powinienem w sobie zmienić, do czego sam siebie przekonać, czym uzupełnić moją wiedzę w obszarze dotyczącym procesów poznawczych, funkcjonowania mózgu, ćwiczenia podstawowych kompetencji „Człowieka Podmiotowego”.

 

Dziś deklaruję, że postanowiłem wszystkie wakacyjne niedziele przeznaczyć na pisanie, w ramach zakładki „Felietony”, kolejnych odcinków „Refleksji starego praktyka o szkole, która ma szansę na przebudzenie”.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź