Gdybym zajmował się problematyką zmian klimatu na Ziemi napisałbym dzisiaj felieton o tym, że tegoroczne przymrozki przyszły do Polski kilka dni wcześniej, niż przychodziły jeszcze kilkadziesiąt lat temu – na „zimnych ogrodników” i „zimną Zośkę”. Wczoraj było Pankracego – a u nas pierwszy naprawdę ciepły, wiosenny dzień. Dziś, w Bonifacego, termometr za moim oknem (w cieniu) wskazuje powyżej 25 stopni Celsjusza… A jeszcze w środę były przymrozki i padał grad i śnieg. Wymarzły kwiaty drzew owocowych, nie będzie zbirów rzepaku…

 

Ale ja zajmuję się edukacją w Polsce i stoję przed problemem wyboru tematu tego felietonu, tematu mającego swe źródło w jednym z wydarzeń minionego tygodnia. Zacznę o „wypaleniu się” spektakularnej formy oporu rodziców, którzy w proteście przeciw reformie likwidującej gimnazja – począwszy od 10 lutego, każdego 10 dnia kolejnego miesiąca, ale już nie 10 maja – masowo nie posyłali swoich dzieci do szkoły. Ale nie tym razem. (Patrz „Nadzieja umarła – ostatnia! Że rodzice powstrzymają deformę) Smutne to, ale jakże prawdziwe i w zasadzie oczywiste... Rodzice polskich uczniów w swej przytłaczającej większości nie byli i nie są przeciwni zmianom szykowanym przez PiS. Niestety – „gęba” przyprawiona gimnazjom w pierwszych latach ich funkcjonowania, że to wylęgarnia patologii, że nauczyciele nie radzą tam sobie z uczniami, pokutuje aż do dzisiaj i partia prezesa z Żoliborza doskonale o tym wiedziała… Stąd buta i pewność siebie pani minister Zalewskiej, stąd lekceważenie prawie miliona podpisów zebranych pod wnioskiem o referendum. Nawet w gimnazjach, w których w poprzednich miesiącach absencja uczniów tego dnia bywała bliska 100 procent, w maju w większości tych szkół nie zanotowano takich wskaźników. Nawet w Trójmieście – ostatnim bastionie oporu – (o czym wiemy z jednej z nielicznych publikacji w „Dzienniku Bałtyckim”) teraz w maju akcja ta nie miała już takiej „siły rażenia” jak poprzednio.

 

Dlatego powątpiewam w masowość protestu, zapowiadanego przez ZNP, Inicjatywę Rodziców „Zatrzymać Koszmar” i inne ruchy próbujące aktywizować środowiska rodziców i nauczycieli, który ma się odbyć w piątek 26 maja – w Dzień Matki. Chciałbym się mylić, ale… Ale zbyt często słyszę na ulicach i w przypadkowych rozmowach zdanie: „No i dobrze, że wreszcie nie będzie tych gimnazjów i wróci 8-klasowa podstawówka. Ja taką skończyłam (- łem) i dobrze było!

 

 

Tyle na ten temat. Chcę jeszcze w kilku zdaniach podzielić się moimi refleksjami w innej sprawie, która w minionym tygodniu zbulwersowała wielu, nie tylko nauczycieli. Rzecz dotyczy wydarzeń przed Sejmem (10 maja) i w Sejmie (11 maja), które wywołane zostały projektem rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej w sprawie indywidualnego obowiązkowego rocznego przygotowania przedszkolnego dzieci i indywidualnego nauczania dzieci i młodzieży. Mnie zainteresowały zwłaszcza „didaskalia” sejmowych procedur udzielania przez przedstawicielkę Rządu odpowiedzi na zapytanie opozycji – w sprawie owego projektu.

 

W imieniu pytających (opozycyjny klub PO) zabierała w Sejmie głos pani poseł Urszula Augustyn. Powiedziała wtedy, m.in.:

 

[…] „Otóż to rozporządzenie mówi m.in. o tym – jest tam taki zapis – że nauczanie indywidualne może być realizowane tylko w domu dziecka, bez możliwości, tak jak to np. dzisiaj ma miejsce, realizowania tego nauczania na terenie przedszkola czy szkoły. No i szok, no i protesty rodziców, no i pytanie: Cóż takiego się stało, że państwo postanowiliście te dzieci edukować tylko w domu? Zamknąć, dyskryminować, wyłączyć. Dlaczego? Po co? Cóż takiego się wydarzyło, że państwo takie decyzje podjęliście?” […]

 

W imieniu rządu wystąpiła Marzena Machałek, która odpowiadając na pytania wypowiedziała – obok b. wielu innych – także takie słowa, w stylu „”ktoś tu puścił bąka… Nie powiem kto, ale wszyscy przecież to czują!”:

 

[…] „Nie jest dobrze, kiedy manipulujemy uczuciami rodziców szczerze zatroskanych. Nie jest dobrze, jak wykorzystujemy niepełnosprawność do celów politycznych. To jest zasmucające.

 

Ale zastanawiam się, na ile mamy do czynienia w tym momencie w niektórych wypadkach z niewiedzą, z niezrozumieniem, a na ile ze zwyczajnie złą wolą. Będziemy próbowali dzisiaj to wyjaśnić. Może rzeczywiście ta dyskusja będzie dzisiaj dobra i na to liczę, na to, że będziemy wyjaśniać. Jeszcze pewnie jest czas, żeby przestać straszyć rodziców, bo rodzice potrzebują wsparcia, zgadzam się, a uczniowie – włączenia. My wszyscy powinniśmy przekazywać rodzicom rzetelną informację.

 

Chcę wyraźnie powiedzieć, że my tutaj odpowiedzialni za edukację jako Ministerstwo Edukacji Narodowej mamy wspólne cele, jeśli chodzi o rodziców uczniów niepełnosprawnych. My chcemy dzieci włączać, a nie izolować.” […]

 

Pomijając warstwę merytoryczną wystąpień obu pań, prawie mnie rozbawiła ta sytuacja zamiany ról, z jakich przyszło im toczyć ze sobą ów publiczny spór. Bo jeszcze nie tak dawno dzisiejsza „opozycjonistka” wobec działań MEN, teraz pani poseł Urszula Augustyn, pełniła w tym resorcie funkcję sekretarza stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej. (od 7 stycznia, do – w konsekwencji przegranych przez PO wyborów – listopada 2015 roku.) Zaś dzisiejsza pani sekretarz stanu Marzena Machałek jest na tym stanowisku dopiero od 10 marca tego roku i jeszcze nie tak dawno występowała w roli posłanki, składającej interpelacje i pytania poselskie! I tak toczy się ten teatrzyk, na użytek owego – ostatnio modnie określanego – suwerena, czyli nas wszystkich, obywateli, którzy za każdym razem musieli, muszą i będą musieli połknąć ową przysłowiową żabę, czyli praktyczny efekt owej gry rządzących…

 

Rzadko to mi się zdarza, ale w tym przypadku będę chyba musiał przyznać rację blogującemu PEDAGOGOWI, czyli profesorowi Śliwerskiemu, który od pierwszych dni swoich komentarzy, konsekwentnie, krytykuje (przynajmniej w obszarze edukacji) wszystkie kolejne rządy i wszystkich kolejnych, sprawujących urząd ministra edukacji. A zaczął od ministra Romana Giertycha.

 

Ze swej strony dodam, że w tym okresie daje się zaobserwować coraz większy zakres niekompetencji kolejnych ekip, pojawia się coraz większy komponent absurdu, ale przede wszystkim coraz jawniej okazywana jest arogancja „WŁADZY” wobec „ludu pracującego miast i wsi”…

 

Z upływem czasu nie tylko klimat „meteorologiczny”, także ten polityczny, „psieje”…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź