Moja znajoma dr hab. Beata Szczepańska, prof. UŁ, pracująca w Katedrze Historii Wychowania i Pedeutologii na Wydziale Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego zamieściła w sobotę 29 października 2022 r. na fanpage Grupy „Historia Edukacji” taki obrazek:
Foto: www.facebook.com/groups/HISTORYofEDUCATION/?
Obraz z 1909 roku, zatytułowany „Próba”
Rosyjski malarz Nikolai Pietrowicz Bogdanov Belski
I to on, w kontekście z postem z fb-profilu Borysa Binkowskiego, jaki zamieściłem na OE w piątek pt. „Borys Binkowski twierdzi, że sprawdziany sprawiają, że uczymy się szybciej” sprawił, iż w dzisiejszym felietonie postanowiłem ujawnić mój osobisty pogląd na temat szkodliwości lub przydatności sprawdzianów wiedzy, jako elementu procesu uczenia się uczniów. Bo – jak widać na obrazku – ma ta forma długą tradycję…
Zacznę od tego, że jako uczeń polskich szkół z lat PRL-u (podstawówkę ukończyłem w 1958 r, maturę zdałem w 1963 r.) pisałem dziesiątki „prac klasowych”, i „kartkówek”. Testów wtedy jeszcze nie znano. Jak ja to zapamiętałem? Co prawda minęło od tamtych dni więcej niż pół wieku, to jednak nie zapamiętałem tych sprawdzianów jako szczególnie traumatycznych sytuacji. I w zależności od tego czy była to klasówka z „moich” przedmiotów (j. polski, historia, geografia), czy sprawiających mi duże trudności (bo nielubianych) – matematyki, fizyki, chemii, odbierałem je – raz jako okazje do wykazania się moją wiedza, a w drugim przypadku – jako bodziec do nauczenia się pewnych treści, które mnie nie interesowały, ale których poznanie „system” ode mnie wymagał. Pewnie gdyby tych klasówek/kartkówek nie było, nie traciłbym czasu na czytanie tych podręczników.
I z takim „biograficznym bagażem wspomnień” zasiadłem do snucia dalszych rozważań na temat sprawdzianów wiedzy uczniowskiej.
Przypomnę jeszcze główne przesłanie tekstu Borysa Binkowskiego:
Czy ciągłe sprawdziany sprawiają, że uczymy się szybciej? […] Odpowiedź prawidłowa brzmi jednak – „tak, ciągłe sprawdziany sprawiają, że uczymy się szybciej„. Jednoznacznie przekonują o tym liczne eksperymenty. Jednak tu należy bardzo wyraźnie opisać jak powinien wyglądać sprawdzian, który pozwala na szybsze uczenie się:
Innymi słowy – nie sam sprawdzian, ale sposób jego stosowania jest niewłaściwy.
Stali czytelnicy „Obserwatorium Edukacji” mogą sobie łatwo przypomnieć, ze nie po raz pierwszy na tej stronie pojawił się temat sprawdzianów. Poprzednim materiałem jaki na ten temat zamieściłem 12 października był „Dwugłos dwojga doktorów o szkolnych testach wiadomości”
A tam najpierw oddałem glos dr Marzenia Żylińskiej, która po przywołaniu listu matki pewnego szóstoklasisty (moim zdaniem opisująca zupełnie nieadekwatny do głównego problemu przypadek swojego syna) taki wyłuszczyła swój pogląd:
[…] Testy, klasówki, sprawdziany to przerwa w procesie uczenia się. Gdyby w szkole syna pani Sylwii było mniej testów, uczniowie mogliby uczyć się w szkole, a nie w domu.
Na moich szkoleniach wyjaśniam, że robienie sprawdzianu po każdym przerobionym dziale jest błędem, że są dużo efektywniejsze metody powtórzenia materiału. Nie rozumiem, skąd wzięło się to klasówkowe szaleństwo, jako metodyczka nie rozumiem też. czemu ma służyć. Takich metod nie wytrzymują ani dzieci, ani ich rodzice. Dla wielu osób szkoła staje się prawdziwym horrorem. Powinniśmy to zatrzymać, mówić głośno o tym, jak wyglądają rodzinne popołudnia i wieczory, jak czują się dzieci.[…]
W tym samym materiale przytoczyłem pogląd dr. Tomasza Tokarza:
Nie zgadzam się z krytyką sprawdzianów jako takich. Sprawdziany to ważna część dobrej edukacji. Może nawet powinno być ich więcej. […]
Wiem, że sprawdziany często są wykorzystania w zły sposób – ale czy to wina młotka, że ktoś go używa nie do budowy domów lecz do walenia innych po głowie?
Sprawdzian nie jest ani dobry, ani zły, to tylko narzędzie, które można wykorzystać na różne sposoby – do karania, wymuszania posłuchu i dołowania, albo do wspierania rozwoju ucznia.[…]
x x x
Po takim „przygotowaniu artyleryjskim” wychodzą z okopów bezpiecznego obserwatora i z otwartą przyłbicą wykładam moje zdanie w sprawie sprawdzianów:
Od ponad siedmiu lat obserwuję i przekazuję na OE informacje o oddolnych nurtach zmieniania skostniałej, postpruskiej struktury polskiej szkoły. Pierwszym „zauroczeniem” było wysłuchanie podczas III Kongresu Polskiej Edukacji w Katowicach wieczorem 29 sierpnia 2015 roku pań: Margret Rasfeld – dyrektorki pierwszej „budzącej się szkoły” oraz Monii Ben Larbi – szefowej niemieckiej fundacji Schule im Aufbruch – „Budząca się szkoła”.
To podczas pobytu na tym kongresie dowiedziałem się, że w Łodzi działa już taka „budząca się szkoła” – SP nr 81, kierowana przez panią Bożenę Będzińską-Wosik. A od czasu, gdy tam uczestniczyłem w pierwszym spotkaniu „eduzmieniaczy” – nauczycielek i nauczycieli z łódzkich szkół i okolic – byłem już na bieżąco z tą łódzką mutacja inicjatyw dr. Marzeny Żylińskiej. Równolegle śledziłem to co robią Anna i Robert Sowińscy w swoim „Centrum Planu Daltońskiego”.
Nie mogę nie wspomnieć, że także Facebook stał się dla mnie nieograniczoną możliwością podpatrywania tego co robią polscy nauczyciele, którzy zbuntowali się przeciw tradycyjnym regułom dydaktyki szkolnej.
I już wtedy, po tym jak wysłuchiwałem i czytałem relacje o pracy z uczniami według reguł „dydaktyki bezstresowej”, miewałem coraz częściej wątpliwości, czy takie „róbta co i kiedy chceta”, to metoda, którą można stosować wobec wszystkich uczniów. Czy taki „luz” i dowolność kto, kiedy i czego będzie się uczył można stosować także w szkołach ponadpodstawowych?
Oczywiście – te wszystkie nowatorskie szkoły i klasy autorskie najczęściej nie posługiwały się sprawdzianami, jako narzędziem diagnozowania poziomu wiedzy ich uczniów.
Moje wątpliwości miały dwa główne uzasadnienia. Pierwsze – doświadczenie wyniesione z wieloletniej pracy w oświacie, że nie wszyscy młodzi ludzie są „sami z siebie” głodni KAŻDEJ wiedzy, że nie wszyscy mają w ogóle potrzebę zdobywania wiedzy, nie są ciekawi świata… Żeby nauczyciel nie wiem jak się angażował w wynajdowanie coraz to innych sposobów – oni będą bierni…
Ale dostrzegałem jeszcze jeden powód, dla którego całkowita rezygnacja ze sprawdzianów jest nie tylko pozbawianiem się pewnego narzędzia motywacji, ale także narażaniem uczniów szkół podstawowych na klęskę w zetknięciu się z nieuchronnym obowiązkiem zdania egzaminu ósmoklasisty, a później matury. Oba są oparte głównie na formule testowej, do której uczniowie, którzy dotychczasową drogę zdobywania wiedzy przeszli w systemie „oceniania kształtującego” nie będą przygotowani.
Dlatego dzisiaj dołączam się ze swoja opinią do poglądów dr. Tokarza i dr Bińkowskiego, że „sprawdzian nie jest ani dobry, ani zły, to tylko narzędzie, które można wykorzystać na różne sposób”, że „nie sam sprawdzian, ale sposób jego stosowania jest [bywa] niewłaściwy”.
Włodzisław Kuzitowicz
P.s.
Może moje stanowisko w tej sprawie jest poglądem starszego pana, który już dawno nie ma do czynienia z codziennością pracy szkoły, może po prostu jest to skutek skłonności do zachowawczego myślenia wyniesionego z „minionej epoki”, może…
Chętnie wysłucham (i poczytam) argumentów, które mnie przekonają, że jestem w błędzie. [WK]