Wczoraj minęły 63 lata od dnia śmierci niedoszłego popa z Gruzji, który pod nazwiskiem Stalin przeszedł do historii jako najokrutniejszy dyktator nowożytnego świata.Piszę o tym w dzisiejszym felietonie nie bez powodu: choć od tamtego dnia minęło już tyle lat, choć jego ciało usunięto z Mauzoleum Lenina już po ośmiu latach od uroczystego tam pochowania, choć jego następcy realizowali politykę „destalinizacji”, to mam takie wrażenie, że „Stalin wiecznie żywy!” I to nie tylko w putinowskiej Rosji, ale także w mentalności i sposobie realizowania swych celów przez wielu naszych polskich polityków, w tym sprawujących obecnie władzę – niekoniecznie na formalnie ważnych, konstytucyjnie umocowanych w polskim systemie politycznym, stanowiskach.
Wiem, wiem – „znaj proporcją mocium panie”! Oczywiście – nikt w Polsce (jak dotąd) nie wysyła przeciwników politycznych do łagrów ani „psychuszek”, nie morduje ich w kaźniach „organów bezpieczeństwa”! Ale stalinizm – to także „kult jednostki”, to narzucanie społeczeństwu „jedynie słusznego” interpretowania historii i obrazu współczesnego świata, to podporządkowanie „trzymającym władzę” wszystkich przejawów aktywności obywatelskiej, mediów, instytucji kultury, a nade wszystko – systemu oświaty!
Wkrótce skończę 72 lata życia, pamiętam więc ten okres w historii naszego kraju, określany dziś jako lata stalinizmu, gdyż do pierwszej klasy podstawówki poszedłem w 1951 roku. Pamiętam mój elementarz – w swej głównej formie prawie taki sam, jak przed wojną – elementarz Falskiego.
Niestety, także Wikipedia jest tu przykładem krótkiej pamięci następnych pokoleń. Można tam pod hasłem „Elementarz” przeczytać: „W 1949 ukazał się pierwszy powojenny elementarz dla dzieci, uwzględniający elementy obowiązkowej w tym czasie ideologii komunistycznej (aczkolwiek bez wymieniania postaci Stalina)”. To nieprawda!!! Dokładnie pamiętam, gdzieś w końcowej części, w pobliży wierszyka o murzynku Bambo co w Afryce mieszka, była tam – ilustrowana zdjęciem uroczego dziecka – czytanka, zatytułowana „Soso”. Opowiadała ona o chłopczyku o tym przydomku, który – gdy dorósł – jak głosiła ówczesna propaganda – stał się „natchnieniem milionów, jutrzenką nowej ery, wiecznie płonącym słońcem komunizmu”.
6 marca 1953 roku byłem uczniem drugiej klasy SP nr 135 na Nowym Złotnie. Nawet ta – nie me co ukrywać – prowincjonalna szkółka, z drewnianymi podłogami zabezpieczonymi pyłochłonem, bez sali gimnastycznej, z ubikacjami w budyneczku „na podwórku”, nie mogła swoich uczniów nie poinformować o tym „wstrząsającym” wydarzeniu, jakim była śmierć „wodza światowej rewolucji”! Pamiętam apel na dziedzińcu, przemówienie kierownika szkoły i coś, co dziś wydaje się absurdalne – płacz autentycznymi łzami: wielu uczniów i niektórych nauczycielek…
I co? I nic! Ani te lata w „stalinowskiej” szkole podstawowej, ani następne – już w gomułkowskiej Polsce, nie sprawiły, że „system” uformował ze mnie (i z bardzo wielu moich rówieśnikach), zakładanego w ideałach i celach realizowanego wówczas wychowania socjalistycznego, „Nowego Człowieka”. Ważniejszymi od wzorców „Timura i jego drużyny” okazały się, poznawane poza szkołą, opowieści o Akcji pod Arsenałem, Powstaniu Warszawskim i teksty pieśni, takich jak „Czerwone maki pod Monte Kasino”…
Dlaczego? Bo zawsze tak było i jest także teraz, że jeżeli coś jest „jedynie słuszne”, to właśnie dlatego, że jest narzucone, traktowane jest jako podejrzane, fałszywe, obce ….
Chyba nie muszę tu dziś przytaczać wszystkich wypowiedzi kierownictwa MEN i ekspertów rządzącej partii o tym jak zamierzają zreformować nie tylko strukturę systemu szkolnego, ale przede wszystkim treści nauczania i metody wychowania szkolnego. To po prostu – nawiązując do ulubionego określenia dzisiejszych orędowników tzw „Dobrej Zmiany” – hybrydowy renesans „socjalizmu peerelowskiego” i jego „ideału i celów wychowania”. W warstwie słownej – sprawujący władzę (formalną i rzeczywistą) – to obrońcy „silnej Polski”, tropiciele postkomunistów, byłych ubeków i tajnych współpracowników SB. Jednak w czynach, we wprowadzanych konsekwentnie (w dzień i w nocy) zmianach prawa, w bez skrępowania zapowiadanych dalszych reformach – to, co prawda (jak na razie) w wersji lajt (light), ale bez wątpliwości system, wzorowany na owym „realnym socjalizmie”, jaki urządzał Polakom życie przed rokiem 1989.
Niech nikogo nie oszukają antykomunistyczne hasła i propagandowe akcje, nagłaśniane w rządowych i partyjnych mediach. Za tą zasłoną dymną narasta recydywa ideologii – nie boję się użyć tego słowa – bolszewizmu. Nawet, gdyby miała ona przybrać złagodzoną postać, to i tak jej patronem pozostanie Józef Wisarionowicz Stalin!
Cała nadzieja w tym, że historia się powtórzy i że absolwenci tej szkoły staną się najbardziej zaciekłymi przeciwnikami owej struktury!
Włodzisław Kuzitowicz