Także i ta dziesięciolatka, którą wieńczył rok 1990, podobnie jak dwie poprzednie, była okresem radyklanych zmian w moim życiu, tym razem wyłącznie zawodowym. Czytelnicy poprzedniego eseju wspomnieniowego – „Mój rok 1980. Jak sierpniowe strajki zamieszały w moim życiu” – zapewne przypomną sobie, że było to wspomnienie o tym co tego roku działo się w życiu starszego asystenta pracującego w Zakładzie Pedagogiki Społecznej UŁ, który znalazł się w trudnej sytuacji, jaka wyniknęła z zaistniałych (z przyczyn obiektywnych) okoliczności, blokujących możliwość szybkiego sfinalizowania przygotowywanej od paru lat pracy doktorskiej.

 

Aby przejść do opowieści zasygnalizowanej w tytule tego eseju, muszę – choć w kilku zdaniach – wprowadzić Czytelniczki i Czytelników w sytuację owgo 1990 roku. Jak wspomniałem przed rokiem w eseju Mój rok 1989, czyli „Ostatni dzwonek” dla samorządności” – od 1 Września 1988 roku zostałem powołany przez ówczesną kurator oświaty i wychowania – Iwonę Bartosik na stanowisko dyrektora Wojewódzkiej Poradni Wychowawczo-Zawodowej (WPW-Z) w Łodzi. Okoliczności tego powołania to temat na oddzielne opowiadanie i takowe w swoim czasie nastąpi.

 

Przypominam, też, że będę teraz wspominał wydarzenia, które mialy miejsce w roku, który nastąpił po roku 1989, który to rozpoczął się obradami „Okrągłego Stołu”, które z kolei zaowocowały czerwcowymi wyborami do Sejmu i pierwszymi po II Wojnie Światowej, wolnymi wyborami do Senatu. W – początkowo nieoczywistej – ich konsekwencji powstał pierwszy w bloku tzw. krajów demokracji ludowej „niekomunistyczny” rząd z premierem Tadeuszem Mazowieckim.

 

Rok 1990 był drugim pełnym rokiem sprawowania przeze mnie funkcji dyrektora łódzkiej WPW-Z. Przyszło mi kierować tą placówką w okresie „przełomu”. W powstałym jesienią poprzedniego roku rządzie Premiera Tadeusza Mazowieckiego tekę ministra edukacji powierzono historykowi, profesorowi Henrykowi Samsonowiczowi, byłemu (w latach 1980–1982) rektorowi Uniwersytetu Warszawskiego, zaś jednym z wiceministrów została dr Anna Radziwiłł. I to w zakresie jej obowiązków znalazł się nadzór nad systemem poradnictwa.

 

System ten, jeszcze od lat sześćdziesiątych XX wieku, zbudowany był hierarchicznie: w każdym województwie działała poradnia wojewódzka, której podlegały poradnie powiatowe, do 1975r. – gminne, a także miejskie i – dużych miastach – dzielnicowe. Jako że w 1975 roku podzielono Polskę na 49 województw – w latach w których pracowałem, tym systemie działało 49 wojewódzkich poradni wychowawczo-zawodowych. Ich dyrektorzy spotykali się dwa razy w roku na konferencjach szkoleniowych, organizowanych przez mieszczący się w Warszawie Centralny Ośrodek Metodyczny Poradnictwa Wychowawczo-Zawodowego (COMPW-Z. Jednak ich gospodarzami w zakresie „logistycznym” (lokal, noclegi, wyżywienie) były, na swoim terenie, kolejno – poradnie wojewódzkie.

 

I właśnie podczas jednej z takich konferencji (już nie pamiętam gdzie się ona odbywała) dowiedzieliśmy się (my – dyrektorzy poradni), że w ministerstwie podjęto decyzję o konieczności wypracowania nowego systemu poradnictwa, który ma zastąpić dotychczasowy, rodem z PRL. Że procesem wypracowania nowego modelu będzie osobiście kierowała pani wiceminister dr Anna Radziwiłł, która postanowiła, że ten nowy system zostanie wypracowany demokratycznie, przy „okrągłym stole poradnictwa”. Zdecydowała, że zasiądą przy nim, w równym parytecie liczby osób przedstawiciele trzech środowisk: ministerstwa edukacji, COMPW-Z oraz pięciu dyrektorów poradni wojewódzkich, wyłonionych przez ogół ich dyrektorów. Bez zbędnej zwłoki przeprowadzono wybory owych delegatów i… i zostałem wybrany do składu tej pięcioosobowej reprezentacji „oficerów liniowych” dotychczasowego systemu poradnictwa.

 

Foto: PAP/S. Pulcyn [www. dzieje.pl]

 

Anna Radziwiłł za swoim biurkiem, ale nie w gabinecie wiceministra, nie znalazłem zdjęcia z tamtych czasów.

Pierwsze spotkania „okrągłego stołu poradnictwa” odbyły się jeszcze w 1990 roku, kolejne w roku następnym. O ich owocach opowiem przy okazji wspominania wydarzeń roku 1991, poprzestanę na przywołaniu obrazu, który do dziś mam przed oczyma: Dość przestronny gabinet Pani Wiceminister, wielkie biurko i duży stół – bo i wokół niego ten zespół doradczo-konsultacyjny obradował. I sama Pani Wiceminister – jak na powyższym zdjęciu (czego na nim nie widać) urzędująca . . . w bamboszach. Starsza pani, o wyglądzie dobrodusznej babci, która przyjmuje wnuków i opowiada im jak to drzewiej bywało… Nic bardziej mylnego, niż taki wniosek. Była Ona dowodem na słuszność przysłowia, że „nie suknia zdobi człowieka”. Ta, pochodząca z rodziny książęcej wnuczka Macieja Mikołaja Radziwiłła i Róży Potockiej, córka Krzysztofa Mikołaja Radziwiłła i Zofii z Popielów, nie musiała uciekać się do zewnętrznych atrybutów, aby zdobywać autorytet. O Jej klasie świadczyły: pełen szacunku stosunek do ludzi, sposób prowadzenia obrad, szeroka wiedza o przedmiocie prac naszego zespołu i głębia przemyśleń, osadzonych w szerokim kontekście Jej społeczno-politycznych doświadczeń.

 

Hej, gdzie dzisiaj szukać takich ludzi na rządowych posadach….

 

x         x         x

 

Ale tego roku nie tylko do ministerstwa jeździłem w kierunku Warszawy. Był to rok, w którym kontynuowałem rozpoczęte jesienią ub. roku trzysemestralne podyplomowe studia dla kadry kierowniczej oświaty, które pod egidą Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli z siedzibą w Warszawie odbywały się w Ośrodku Szkoleniowym w Sulejówku.

 

Kolejne zjazdy trwały po kilka dni. Zajęcia odbywały się w tym samym budynku, w którym byliśmy także zakwaterowani. Tę ostatnią informację podałem nie bez powodu. Takie warunki sprzyjały nieformalnym kontaktom słuchaczy z kadrą wykładowców, a także integracji tych pierwszych – przybyłych wszak z terenu całej Polski. Nigdy przedtem i nigdy potem nie śpiewałem tak często i z takim żarem piosenki legionowej „My pierwsza brygada”, jak i innych, jeszcze do niedawna nieobecnych na oficjalnym forum, piosenek przedwojennych…

 

Ale najistotniejszym novum tych studiów była decyzja ich kierownictwa – podjęta zapewne pod wpływem dynamicznych przemian w otoczeniu politycznym – o elastycznym potraktowaniu ich programu i dokonaniu jego korekty. Dzięki temu na kolejnych zjazdach w Sulejówku mogłem uczestniczyć w spotkaniach z niedawno wybranymi z list „Solidarności” posłami – członkami Sejmowej Komisji Oświaty i Wychowania, którzy opowiadali nam o przebiegu prac nad projektem nowej Ustawy o systemie oświaty.

 

x          x         x

 

Teraz muszę wrócić do sytuacji w łódzkiej oświacie, jaka zaistniała latem tego roku. Oczywistą konsekwencją zmian politycznych w kraju, utworzenia nowego, niekomunistycznego rządu, była zmiana na stanowisku łódzkiego kuratora oświaty. Przypominam, że latem 1988 roku powołała mnie na stanowisko dyrektora WPW-Z Iwona Bartosik, była funkcjonariuszka Komitetu Łódzkiego PZPR. Dlatego, kiedy dowiedziałem się, że rozstrzygnięto pierwszy, historyczny konkurs na to stanowisko i minister edukacji powierzył urząd Kuratora Oświaty i Wychowania w Łodzi Wojciechowi Walczakowi, nie moglem bezczynnie czekać na rozwój sytuacji. Zwłaszcza, kiedy dotarły do mnie wiadomości, że na fali zmian odwołana została nie tylko Iwona Bartosik, ale nieomal wszyscy wicekuratorzy – z wyjątkiem wicekuratora ds. ekonomicznych Edmunda Wawrzyńskiego.

 

Dla jasności opisywanej sytuacji muszę na chwilę wrócić do faktu sprzed 10-u laty i jego konsekwencji, które wydarzyły się w roku 1981.

 

Już w poprzednim wspomnieniu „Mój rok 1980” opisałem sytuację, w której w atmosferze „karnawału „Solidarności” zostałem wybrany sekretarzem POP w Instytucie Pedagogiki i Psychologii UŁ. Pełniłem tę funkcję i w roku następnym, acz nie do samego końca. Ale o tym napiszę szerzej w kolejnej serii esejów wspomnieniowych.

 

Dziś, dla potrzeb tego felietonu, muszę przywołać – istotne dla zrozumienia opisywanych faktów roku 1990 – wydarzenie z początków owego 1981 roku. To wtedy w Łodzi zastrajkowali studenci łódzkich uczelni. Strajk rozpoczął się 29 stycznia i po 29 dniach, po zarejestrowaniu Niezależnego Zrzeszenia Studentów (NZS), zakończył się 18 lutego podpisaniem porozumienia przywódców tego protestu z ówczesnym Ministrem Nauki, Szkolnictwa Wyższego i Techniki, profesorem Januszem Górskim – w latach 1972–1975 rektorem Uniwersytetu Łódzkiego. Jednym z przywódców tego strajku i sygnatariuszem końcowego porozumienia był ówczesny student II roku psychologii Wojciech Walczak. Już wtedy wiedział on doskonale kto w IPiP jest sektetarzem pop.

 

         Wojciech Walczak podczas strajku w 1981 roku

 

 

I teraz, po 9-u latach, ten sam Wojciech Walczak, w wieku 31 lat, został Kuratorem Oświaty i Wychowania. W latach dzielących tamten strajk od powołania na urząd kuratora, choć z pewnym „poślizgiem” czasowym, skończył on jednak studia i został magistrem psychologii. Nie pracował nigdy jako nauczyciel, ale w okresie poprzedzającym powołanie na to stanowisko, był zatrudniony w jednej z łódzkich rejonowych poradni wychowawczo-zawodowych, na terenie dzielnicy Bałuty.

 

Foto: www.lodz.naszemiasto.pl

 

Wojciech Walczak – zdjęcie z roku 2006

(Nie udało się odnaleźć fotografii z czasu powołania na urząd Kuratora)

 

 

Mając te wszystkie fakty na uwadze, obserwując zwolnienia osób funkcyjnych w kuratorium, uznałem, że nie mogę dłużej biernie czekać. Wierny swej zasadzie aktywnego rozwiązywania problemów, umówiłem wizytę o nowgo pana kuratora. Jeszcze w lipcu, o wyznaczonej przez sekretarkę porze, zgłosiłem się do siedziby kuratorium, która w owym czasie była jeszcze w jego dotychczasowym miejscu – w kompleksie gmachów Urzędu Wojewódzkiego przy ul. Piotrkowskiej 104.

 

Gdy wszedłem do znanego mi z wcześniejszych wizyt gabinetu kuratora, zostałem powitany uściskiem dłoni jego nowego „lokatora”. Podczas tej grzecznościowej czynnosci przedstawiłem się. Wtedy usłyszałem: „Nie trzeba, przecież ja pana od dawna znam [WOW !] Co pana do mnie sprowadza”

 

Bez zbędnych wstępów wygłosiłem obmyślane wcześniej słowa, że ja doskonale rozumiem sytuację, że jest oczywiste iż nowy szef, zwłaszcza w tych czasach, ma prawo dobierać sobie współpracowników na newralgiczne stanowiska. I że w tej sprawie właśnie przyszedłem: „Jeśli pan ma już kandydata na dyrektora WPW-Z – proszę mi to powiedzieć tu i teraz, bo nie chcę być jak ta zdradzana żona i dowiedzieć się o tym jako ostatni – od moich podwładnych ”.

 

Wtedy Wojciech Walczak, patrząc mi w oczy, stanowczym acz ciepłym głosem, oświadczył: „Skąd u pana takie obawy? Ja dobrze znam pana pracę jako dyrektora poradni wojewódzkiej i wysoko ją cenię. Nie mam w planach dokonywania zmiany personalnej na tym stanowisku. Proszę spokojnie dalej pracować.” [To nie jest zapis stenograficzny tej rozmowy, ale tak ją właśnie zapamiętałem – na pewno te zdania oddają istotę słów Wojciecha Walczaka.]

 

I słowa dotrzymał – dyrektorem łódzkiej WPW-Z byłem do 31 sierpnia 1992 roku – daty ustawowej likwidacji wojewódzkich poradni wychowawczo-zawodowych.

 

x          x           x

 

 

Pora wrócić do opowieści co jeszcze było moim udziałem w owym 1990 roku. Minęły wakacje, rozpoczął się nowy rok szkolny. I pomny sukcesu zeszłorocznego szkolenia dla nowowybranych przewodniczących szkolnych zarządów samorządów uczniowskich szkół średnich postanowiłem kontynuować tę inicjatywę i w tym roku. Nikogo nie zaskocze, że od nowego kuratora dostałem jeszcze większą na ten cel dotację i mogłem z jeszcze większym rozmachem przygotować drugą edycję tego wyjazdowego szkolenia. Tym razem wywiozłem uczestników szkilenia na trzy dni do Oleśnicy, gdzie zamieszkaliśmy w Centralnej Szkole Instruktorów Zuchowych ZHP.

 

Foto:www.zamkipolskie.com

 

                                                        Zamek Książęcy w Oleśnicy. Zdjęcie współczesne

 

 

Dlaczego tam? Bo bardzo chciałem, także „oprawą” tego wydarzenia, podkreślić wagę, jaką my, organizatorzy, przykładają do samorządności uczniowskiej. A w Oleśnickim Zamku miałem swoje „wejścia… W czasie gdy pracowałem w IPiP UŁ i prowadziłem wykłady z przedmiotu „Metodyka wychowania w ZHP” zostałem zaproszony przez ówczesną komendę tej szkoły instruktoów zuchowych do jej Rady Programowej. Zaproszenia przyjąłem i przez parę lat, nie za często, ale brałem udział w jej spotkaniach.

 

 

Teraz przypomniałem się szefostwu Szkoły i bez większego problemu (ale za większe pieniądze niż przed rokiem w Załęczu Wielkim) zarezerwowałem tam wikt i opierunek na trzy dni i dwa noclegi.dla moich samorządowców – uczniów liceów i szkół zawodowych z ówczesnego województwa łódzkiego:

 

Źródło: www.upload.wikimedia.org/wikipedia

 

Tym razem uczestniczyłem w tym „dokształcie” od początku do końca. Dzięki moim studiom w Sulejówku mogłem podzielić się najświeższą wiedzą o przygotowywanym w Sejmie projekcie zupełnie nowej ustawy o systemie oświaty, w tym o treści artykułu, dotyczącego samorządności uczniowskiej. Mogłem także hospitować warsztaty, prowadzone przez pracowników WPW-Z, których celem było kształtowanie u tych młodych dziewcząt i chłopców, którzy w roli przewodniczących zarządów szkolnych SU stali się formalnymi kierownikami zespołów rówieśniczych, umiejętności kierowania ludźmi, sposobów rozwiązywania konfliktów, a nawet prowadzenia negocjacji – także z dyrekcją szkoły.

 

Ten ostatni warsztat to na moje osobiste zamówienie. Cały czas miałem w pamięci, jak to ja w 1961 roku zostałem przewodniczącym Szkolnego Samorządu Uczniowskiego w Technikum Budowlanego nr 1 (z przyległościami). W tej roli wszedłem w ostry konflikt z dyrektorem owej szkoły, który to konflikt zakończył się moim z tej szkoły odejsciem – w lutym następnego roku. Ale bardziej szczegółowo opiszę to w już planowanym, nowym cyklu esejów wspomnieniowych.

 

 

x         x         x

 

Ostatnie dwa miesiące 1990 roku zapisało się w mojej pamięci jako czas mojego obywatelskiego „rozbudzenia”. Młodszym czytelnikom przypominam, że 27 września tego roku Sejm przyjął ustawę o wyborze prezydenta. 2 października marszałek sejmu wyznaczył wybory na 25 listopada. Początkowo zamiar kandydowania na ten urząd zgłosiło 16 osób, jednak wymaganych co najmniej 100 tys. podpisów poparcia zebrało tylko 6 kandydatów: Roman Bartoszcze, Włodzimierz Cimoszewicz, Tadeusz Mazowiecki, Leszek Moczulski, Stanisław Tymiński i Lech Wałęsa.

 

Dziś już nie przypominam sobie konkretnych okoliczności w których zaangażowałem się w działalność komitetu wyborczego Tadeusza Mazowieckiego, ale doskonale pamietam, że jego łódzki sztab mieścił się na parterze budynku przy ul. Piotrkowskiej 189/191, gdzie i wtedy i dzisiaj funkcjonuje akademik łódzkiej „filmówki”.

 

Konsekwencją moich kontaktów ze środowiskiem zwolenników Mazowieckiego była moja decyzja o wystąpieniu w roli „męża zaufania” Komitetu Wyborczego Tadeusza Mazowieckiego. Pamiętam ten dzień 25 listopada (i noc z niedzieli na poniedziałek), który to czas upłynął mi na aktywnym obserwowaniu wszystkich czynności – począwszy od opieczętowania urny wyborczej przez liczenie kart do głosowania, asystowanie (z półtoragodzinna przerwą na obiad w domu) podczas samego głosowania, aż do zamknięcia lokalu wyborczego i liczenia oddanych głosów. Wszystko to działo się w lokalu obwodowej komisji wyborczej, której siedzibą była Szkoła Podstawowa nr 11 przy ul. Hufcowej na Retkini.

 

Foto: Tomasz Skubisz [www.nk.pl/szkola/]

 

Szkoła Podstawowa nr 11 im. Marii Kownackiej w Łodzi

 

 

Gdy podliczono już wszystkie głosy oddane w naszym lokalu, okazało się, że wygrał tę turę Lech Wałęsa, ale drugie miejsce zajął Tadeusz Mazowiecki. W przekonaniu, że spotkamy się podczas II tury tych wyborów – 9 grudnia – rozeszliśmy się do domów. Jakież zaskoczenie przeżyłem w chwili ogłoszenia przez PKW ogólnokrajowych wyników tego głosowania:

 

Źródło: www.muzhp.pl

 

 

Niestety – mój kandydat zajął trzecie miejsce i w drugiej turze stanęli przeciwko sobie lider „Solidarności” Lech Wałęsa i nikomu do niedawna nieznany Stan Tymiński – Polak z kanadyjskim obywatelstwem i peruwiańską drugą żoną, którego znakiem rozpoznawczym z tamtej kampanii była słynna „czarna teczka”, w której – rzekomo – miał „kwity” na Wałęsę. Jak to było możliwe, że tego „człowieka znikąd” głosowało więcej Polaków niż na premiera pierwszego po II Wojnie Światowej niekomunistycznego polskiego rządu – do dziś tak naprawdę nikt nie wie, choć napisano na ten temat niejeden tekst. Jednym z najnowszych jest artykuł Antoniego Dudka Jakim cudem Stan Tymiński wszedł do drugiej tury? Znawca najnowszych dziejów Polski odsłania kulisy wyborów prezydenckich 1990 roku”.

 

Jednak fakty te nie tylko że nie zniechęciły mnie do polityki, lecz wręcz przeciwnie. Po tym jak w okresie kampanii wyborczej stałem się członkiem Ruchu Obywatelskiego Akcja Demokratyczna (ROAD), oczywistym dla mnie było, że po tym, jak po ustąpieniu ze stanowiska premiera Tadeusz Mazowiecki stanął na czele nowoutworzonej partii Unia Demokratyczna, jej członkiem – od pierwszego dnia utworzenia jej łódzkiej komórki – stałem się i ja.

 

Tak oto, jak to stało się już regułą w moich wspomnieniach, także i tym razem na biograficzne konsekwencje opisanych tu wydarzeń musicie poczekać do kolejnych wspominkowych esejów. A te, obiecuję – jeśli tylko LOS nie zdecyduje inaczej – powstaną już niezadługo.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

    lipiec 2020 roku



Zostaw odpowiedź