Ponowna zmiana pracodawcy na IKN ODN i XXIII LO w Łodzi

 

O tym, że jednak udało się – mimo ponownej blokady tow. Bartosik

 

Poprzednią część moich wspomnień zakończyłem taką informacją:

 

Jak już wiecie […] jeszcze przed wakacjami rozpowiedziałem wśród znajomych, że chcę zmienić pracę i czekam na interesujące propozycje. I jak to w moim życiu zdarzało się już kilkakrotnie – także i w tym przypadku nie obyło się to bez zaskakujących wydarzeń...”

 

Przeto przechodzę już do opowieści jak to się stało, że zostałem zatrudniony w łódzkim Oddziale Doskonalenia Nauczycieli przy ul. Wólczańskiej.

 

Wszystko zaczęło się od tego, że odzew na moje zapotrzebowanie na zmianę przyszedł z najmniej spodziewanej strony – od wicedyrektorki łódzkiego IKN ODN dr. Grażyny Tadeusiewicz. A pośredniczyła w tym kontakcie – nie kto inny jak moja dotychczasowa dobroczyńczyni, czyli Lilka Madalińska. Obie panie znały się z czasów, gdy Grażyna Tadeusiewicz, zanim została wicedyrektorką w ODN, była także wizytatorką-metodykiem kuratoryjnym, tyle że od orientacji zawodowej. I dzięki tym koneksjom zostałem umówiony na rozmowę z panią wicedyrektor ODN.

 

Kiedy dr Grażyna Tadeusiewicz wysłuchała relacji o mojej dotychczasowej drodze zawodowej i towarzyszącym jej działalnościom społecznym – w tym o dorobku w TWP – pomyślała chwilę, a następnie oświadczyła: „Aktualnie poszukujemy kompetentnej osoby, która podjęłaby się obowiązków nauczyciela-metodyka, który pokierowałby wprowadzaniem do szkół programu pdż. Z tego co pan mówił, ma pan w tej dziedzinie duże doświadczenie. Czy podjąłby się pan tej roli?”

 

Długo się nie zastanawiałem. Przypomniałem sobie, że mam nie tylko doświadczenie jako prelegent TWP, ale także – choć niewielkie – doświadczenie z prowadzenia tych zajęć w Zespole Szkół Budowlanych nr 3 przy Kilińskiego, pomyślałem, że pojawia się kolejne wyzwanie na mojej pedagogicznej drodze i … oczywiście zgodziłem się.

 

Ale powstał nowy problem: podejmując się pracy na etacie nauczyciela, nawet z przymiotnikiem „metodyk”, miałbym o dużo mniejsze wynagrodzenie niż dotąd – jako wychowawca w ośrodku wychowawczym. Ale i na to pani wicedyrektor szybko znalazła sposób. Zaproponowała mi pół etatu jako wykładowcy w IKN-ODN, który prowadziłby zajęcia z pedagogiki opiekuńczej i z resocjalizacji na kursach kwalifikacyjnych dla nauczycieli. Z radością przyjąłem tą ofertę – jak wiecie – bardzo lubię rolę wykładowcy.

 

Po tych „roboczych” uzgodnieniach cały ów projekt musiał zatwierdzić rzeczywisty pracodawca, czyli dyrektor łódzkiego IKN – Oddziału Doskonalenia Nauczycieli, którym w tamtym czasie był dr Marian Lelonek – późniejszy (od 2001 roku) właściciel i rektor Wyższej Szkoły Humanistyczno-Ekonomicznej w Pabianicach. Ale tamtego lipcowego dnia wszedłem do jego gabinetu, wprowadzony tam przez panią wicedyrektor Grażynę Tadeusiewicz, która w zwartej i podbudowanej poznanymi wcześniej faktami formie, zarekomendowała moja kandydaturę do obu funkcji: nauczyciela-matodyka ds. pdż i wykładowcy na kursach kwalifikacyjnych. Finał tej rozmowy kadrowej był dla mnie ze wszech miar pozytywny. Pan dyrektor Lelonek w pełni zaakceptował projekt przedstawiony mu przez dr. Tadeusiewicz i poinformował mnie, że sekretariat zatelefonuje do mnie za kilka dni, abym zgłosił się w celu załatwienia formalności związanych z rozpoczęciem w dniu 1 września 1987 roku pracy. Do tego czasu zostanie ustalona która szkoła średnia będzie moją szkoła bazowa, co w praktyce oznaczało, ze będę tam zatrudniony jaki nauczyciel – z właściwą dla nauczyciela-metodyka zniżką godzin.

 

Minęło kilka dni. Telefonu nie było. Po nieco ponad tygodniu znalazłem w skrzynce na listy kopertę z pieczątką IKN ODN w Łodzi. Była w niej mala kartka papieru z krótką treścią, opatrzoną pieczątką nagłówkową i imienną pieczątką z podpisem dyrektora Mariana Lelonka. Jej treść cytuję z pamięci:

 

Z przykrością informuję, że nasze wcześniejsze ustalenia w sprawie Pana zatrudnienia w IKN ODN w Łodzi są nieaktualne z powodu braku etatu.”

 

Domyślacie się zapewne mojej reakcji. Bo nie miałem cienia wątpliwości, że po raz kolejny zadziałała towarzyszka Iwona Bartosik z KŁ PZPR! Wściekłość moja była na poziomie maksymalnym – aż dziw, że nie skończyło się to udarem, wylewem lub zawałem. Ale, jak to bywa – mówiąc po dawnemu – z cholerykami, dość szybko fala bezsilnego gniewu minęła i obudziła się inna cecha mojej osobowości.

 

Uruchomiłem mechanizm racjonalizacji. Wściekanie się i wiązanki niecenzuralnych słów mogły spełnić jedynie funkcję terapeutyczną, jako „rozładowywacze” pierwszego wybuchu złości. Ale nie mogły rozwiązać problemu. Pierwsze co zrobiłem, to powiedziałem do siebie: „Dość! Jak dlugo jeszcze ta kobieta będzie stała na mojej drodze zawodowej? Muszę ją spacyfikować, ale metodami, które mogą być skuteczne w jej świecie”. A w świecie aparatczyków partyjnych działały te same mechanizmy jak w wojsku. Szeregowa towarzyszka będzie musiała posłuchać osoby, postawionej wyżej w hierarchii władz partyjnych.

 

Zacząłem zastanawiać się, czy znam kogoś, kto jest w tym systemie znacząco wyżej usytuowany od owej instruktorki Wydziału Nauki, Oświaty i Kultury KŁ PZPR. I nagle przypomniałem sobie, ze niedawno ktoś z kręgów harcerskich powiedział mi, że była komendantka Hufca Bałuty z czasów, kiedy ja byłem komendantem na Polesiu, a później w latach 1973–1978 komendantka Chorągwi Łódzkiej (to za jej czasów zostałem komendantem stanicy w Bieszczadach) – Ela Wójcikowska-Ociepa jest teraz pierwszym sekretarzem Komitetu Dzielnicowego PZPR na Bałutach. Postanowiłem po raz kolejny sprawdzić, czy i w tym przypadku zadziała zasada „druh druhowi druh” – niezależnie od czasu, który upłynął od naszej „równoległej” działalności, a przede wszystkim mimo tego wszystkiego, co aktualnie nas dzieli – na płaszczyźnie politycznej.

 

Nie miałem nic do stracenia. Zdobyłem do niej numer telefonu i zadzwoniłem. Nie od razu mnie z nią połączono, ale w końcu się udało. Już po pierwszych zdaniach które od niej usłyszałem po tym jak się przedstawiłem, byłem pewny, że nadal jest to kontakt „starych, dobrych druhów”. Powiedziałem jej, że mam sprawę, ale „nie na telefon” i czy możemy się spotkać. Od razu zaproponowała termin – prosiła tylko, abym przyjechał do niej, do Komitetu.

 

Nie będę opisywał szczegółowo dalszego rozwoju wydarzeń – powiem tylko, że podczas tego spotkania opowiedziałem jej, szczerze całą historię mojego rozbratu z PZPR, sytuacje poszukiwania pracy latem 1983 roku i o roli jaka kilkakrotnie odegrała w tym towarzyszka Iwona Bartosik. I zapytałem się Elżbiety, czy jej zdaniem tak być powinno, a jeśli nie – czy mogłaby ona wpłynąć na ową towarzyszkę, aby mi „odpuściła” i nie zabraniała dyrektorowi Lelonkowi zatrudnienia mnie w łódzkim ODN-ie.

 

Otrzymałem zapewnienie, że przy pierwszym najbliższym pobycie na Kościuszki będzie z nią rozmawiała i na pewno załatwi sprawę jak należy.

 

Nie minął tydzień od naszego spotkania, gdy odebrałem telefon z sekretariatu dyrektora Lelonka, że mam się zgłosić z dokumentami w sprawie załatwienia zatrudnienia, bo sytuacja się zmieniła, etat się znalazł”.

 

Nigdy nie doszło do rozmowy między mną a dyrektorem ODN-u, podczas której ja dowiedziałbym się od niego o prawdziwym powodzie zmiany decyzji, ani ja nie przyznałem się mu, że był to efekt moich zakulisowych działań.

 

A – uprzedzając fakty o kilka lat – już niedługo mogłem się Elżbiecie Wójcikowskiej-Ociepie zrewanżować. Ale o tym opowiem w kolejnej części moich wspomnień.

 

 

x           x           x

 

 

Z dniem 1 września 1987 roku zostałem nauczycielem XXIII Liceum Ogólnokształcącego, mieszczącego się w kompleksie szkolnym im. Tekli Borowiak przy ul. Głównej (dzisiaj im. J. Piłsudskiego) – naprzeciw stadionu RKS Widzew, która stała się moją „szkołą bazową”, jako nauczyciela-metodyka ds. pdż. Jednocześnie – jak już o tym informowałem – rozpocząłem pracę na pół etatu jako wykładowca na kursach kwalifikacyjnych IKN ODN w Łodzi przy ul. Wólczańskiej 222. Jednym z pierwszych kursów jaki zorganizowałem, którym kierowałem i na którym prowadziłem zajęcia z niektórych przedmiotów, był kurs dający uprawnienia do pracy na stanowisku nauczyciela-wychowawcy w placówkach resocjalizacyjnych. Był to pierwszy taki kurs prowadzony w łódzkim ODN.

 

Foto:Grzegorz Galasiński [www.dzienniklodzki.pl]

 

Budynek w którym także w latach osiemdziesiątych XX wieku działało XXIII Liceum Ogólnokształcące (zdjęcie współczesne).

 

 

Nie pamiętam już dzisiaj dokładnie ile wynosiło obowiązkowe pensum godzin dydaktycznych, które jako nauczyciel-metodyk realizowałem w XXIII LO. Wydaje mi się, że było to 8 godzin. Pamiętam, że godziny te realizowałem w dwu dniach, chyba po 4 godziny. I pamiętam jeszcze, że obok owego pdż prowadziłem także lekcje w klasie o profilu pedagogicznym (tak, tak – takowy profil miało wtedy owe liceum w swojej ofercie) – przedmiot nazywał się (chyba) Podstawowe wiadomości z pedagogiki”.

 

W sumie bardzo dobrze wspominam tych kilka miesięcy tam przepracowanych, z wyjątkiem lokalizacji owej placówki. Bo jednak dla mieszkańca Retkini, i do tego osiedla, które od niej oddzielały tory kolejowe, dojazd na Widzew był pewnym problemem.

 

I o jeszcze jednym fakcie pracy w tym liceum muszę wspomnieć. Otóż jego dyrektorką była Barbara Zduniak – przez wiele lat instruktorka ZHP w hufcu widzewskim. Bardzo szybko zgadaliśmy się o tym wspólnym rysie naszych biografii i miałem już zapewniony dobry klimat w nowym miejscu pracy. I jak to w mojej biografii jest już regułą – moje i Barbary Zduniak drogi zawodowe przetną się w nadchodzącej przyszłości jeszcze dwukrotnie….

 

 

x           x          x

 

 

Ale wracam do głównego nurtu moich wspomnień. Jako metodyk zajęć przysposobienia do życia w rodzinie działałem w zupełnie pionierskich warunkach. Na początek musiałem dokonać inwentaryzacji szkół i nauczycieli, którzy prowadzili te zajęcia. W drugiej kolejności zorganizować dla nich wsparcie merytoryczne i metodyczne: zbiorowe – w formie zebrań, oraz indywidualne – podczas dyżurów w siedzibie ODN przy Wólczańskiej. Ale aby dziś, po 35-u latach od tamtych wydarzeń, czytający mogli lepiej wyobrazić sobie owe pionierskie czasy, muszę poinformować, że przedtem nie było żadnych podręczników, które mogły stanowić wsparcie dla nauczycieli. I dopiero po wakacjach 1987 roku pojawił się w księgarniach podręcznik dla uczniów trojga autorów: Wiesława Sokoluka, Dagmary Andziak i Marii Trawińskiej, zatytułowany „Przysposobienie do Życia w Rodzinie”.

 

 

 

Z tej trójki autorów „twarzą” owej ekipy był Wiesław Sokoluk. To on najczęściej udzielał wywiadów, występował przed mikrofonami i kamerami. A że publikacja tej książki była nie tylko wydarzeniem oświatowym, ale przede wszystkim obyczajowym, potwierdza ten oto artykuł Justyny Sucheckiej – TUTAJ.

 

Co do jednej zawartej tam informacji mam zastrzeżenie. Otóż Justyna Suchecka napisała tam, że „po dwóch miesiącach podręcznik wycofano ze szkół”. Ja wiem jedno: skoro druk owej książki ukończono w maju 1987 roku, a ja       1 września tegoż roku rozpocząłem moją pracę, poniekąd od pierwszych dni w roli jego promotora, to gdyby owa informacja była prawdziwa, nie byłoby możliwe aby odbyła się, zorganizowana przeze mnie zimą lub wczesną wiosną 1988 roku, konferencja metodyczna dla łódzkich nauczycieli pdż-u, której gwoździem programu było spotkanie z Wiesławem Sokolukiem!

 

Wydarzenie to odbiło się głośnym echem nie tylko w środowisku oświatowym, gdyż jego efektem było zorganizowanie przez miejscowy oddział Stowarzyszenia PAX debaty, poświęconej atakowi na ten podręcznik. Mogę tu złożyć oświadczenie, że – po pierwsze – zostałem na to spotkanie zaproszony jako jedyny przedstawiciel łódzkiej oświaty, a po drugie – że byłem tam jedynym, który – merytorycznie – bronił tezy, iż jest to bardzo dobry podręcznik, oparty na naukowej wiedzy oraz rzetelnej znajomości problemów przed jakimi w okresie dojrzewania seksualnego stają młodzi ludzie.

 

Oczywiście, nie po raz pierwszy i nie ostatni, także i władze PRL-u ugięły się pod naciskiem środowisk konserwatywno-klerykalnych. Podręcznik ten w ostatecznym rozrachunku został wycofany, ale nie po dwu miesiącach, jak to napisała Justyna Suchecka.

 

 

x           x           x

 

 

I w tym miejscu nastąpi zaskakująca informacja: w dniach od 27 kwietnia do 17 maja 1988 roku zostałem pacjentem łódzkiego szpitala im. Karola Jonszera, w którym po okresie przygotowawczym wykonano mi zabieg chirurgiczny, polegający na operacyjnym usunięciu przepukliny rozworu przełykowego. Już od kilku lat borykałem się z dolegliwościami gastrycznymi, których przykre objawy brałem za zwyczajną nadkwasotę. I dopiero bardzo wnikliwa diagnostyka potwierdziła, że prawdziwym powodem, który można usunąć jedynie poprzez zabieg operacyjny, jest owa przepuklina rozworu przełykowego.

 

Do pracy w XXIII LO, ale także i w ODN, przed wakacjami już nie wróciłem. Bo najpierw było to kilkutygodniowe zwolnienie poszpitalne, a później były wakacje…

 

Jeszcze przed końcem tamtego roku szkolnego podjąłem starania w sprawie zmiany szkoły bazowej – jak już wspomniałem kłopotliwą była dla mnie lokalizacja dotychczasowej – aż na Widzewie. Krotko przed wakacjami załatwiłem wszystkie zgody i od 1 września 1988 roku moją nową szkołą bazową miał być Zespół Szkół Mechanicznych nr 2 przy al. Politechniki 37. Miał być...

 

x           x           x

 

 

A gdy już całkowicie wydobrzałem – przyjąłem ofertę wyjazdu na obóz harcerski do Lubiatowa. Oferta pochodziła od Małgorzaty Rosin – instruktorki harcerskiej Hufca Łódź-Śródmieście, która od kilku lat prowadziła tam zgrupowania obozów tego hufca. Jako że jej nazwisko pojawia się po raz pierwszy – muszę cofnąć się w opowieści o rok. Bo to wiosną 1987 roku, gdy byłem jeszcze wychowawcą w III PMOW, ta wcześniej znana mi jedynie jako młodsza koleżanką z pracy – asystentka w działającym w tej samej kamienicy przy Uniwersyteckiej 3  Zakładzie Teorii Wychowania, zawitała do Ośrodka Wychowawczego na Drewnowską w celu odbycia spotkania z wychowankami tegoż Ośrodka.

 

Jak to sobie ustaliliśmy podczas rozmowy, którą odbyliśmy gdy zbierałem materiały do tej części wspomnień, to wówczas zgadaliśmy się, że ona poszukuje instruktora do roli zastępcy komendanta zgrupowania obozów w Lubiatowie, bo osoba z którą od lat prowadziły te obozy właśnie wyleciała na dłużej do Stanów. A że wiedziała iż jestem „starym” instruktorem (gdy ona była jeszcze studentką pedagogiki ja miałem z jej rokiem zastępstwo za dr. Marię Kuźnik, która na studiach stacjonarnych miała wykłady z „Metodyki wychowania w ZHP.”), teraz gdy się spotkaliśmy zaproponowała mi ten wyjazd.

 

No i zgodziłem się, i „zaliczyłem” ten obóz – tym chętniej, że nie prowadziłem już tamtego lata obozu wędrownego z dziewczynami z Ośrodka..

 

I teraz, po roku, Małgosia Rosin ponowiła swoje zaproszenie. A że dotyczyło ono drugiego turnusu gdy już byłem całkowicie wyleczonym pooperacyjnym rekonwalescentem, że nie miałem planów urlopowych, że Gosia zgodziła się, aby na ten obóz – w charakterze uczestnika – mógł pojechać także mój 14-o letni wówczas syn Kuba, mój ukochany wyżeł niemiecki szorstkowłosy Ares (ten uratowany jako siódmy, kupiony za złotówkę od koleżanki Kwasiborskiej  z Ośrodka Wychowawczego) i aby na drugą połowę turnusu, jako gość, dojechała moja żona Krystyna – propozycję tą przyjąłem z zadowoleniem.

 

 

Oto zdjęcie Krystyny i Wodzisława Kuzitowiczów z ich ukochanym wyżłem Aresem, zrobione na przystanku autobusowym w Lubiatowie, podczas wspólnego tam pobytu w sierpniu 1988 roku. Zdjęcie to ma historyczną wartość: obóz w Lubiatowie był moim ostatnim obozem harcerskim…

 

 

x          x           x

 

 

Gdy ja urlopowałem i wracałem do pełnej sprawności po zabiegu chirurgicznym, dotarła do mnie sensacyjna informacja. Otóż doszło do niespodzianej zmiany na stanowisku łódzkiego Kuratora Oświaty i Wychowania. Dotychczasowego – Zygmunta Mikołajewicza – nagle odwołano (za nielicujące ze sprawowanym urzędem zachowanie na pewnej harcerskiej, wyjazdowej, imprezie) a na zwolniony urząd powołana została… Iwona Bartosik!

 

Ale nie była to wówczas sprawa, która bardzo by mnie zajęła. Pojechałem z Kubą i Aresem na obóz do Lubiatowa, po kilkunastu dniach dojechała do nas Krysia. Po obozie, zrelaksowany, wróciłem z moimi bliskimi do Łodzi i spokojnie oczekiwałem na początek nowego roku szkolnego – już w nowej szkole bazowej przy al. Politechniki – zaledwie kilka przystanków autobusem linii 69.

 

Ale na kilka dni przed końcem wakacji, pod moją nieobecność w mieszkaniu, Kuba odebrał telefon z Kuratorium. Gdy usłyszałem od niego, że dzwoniła sekretarka wicekuratora Kopackiego, że mam niezwłocznie skontaktować się z nim w pilnej sprawie, ogarnął mnie – przyznam się dziś do tego – strach.

 

W tym momencie przypomniałem sobie, że przecież od niedawna w kuratorium rządzi Iwona Bartosik. Wyobraźnia zaczęła mi podsuwać czarny scenariusz: pewnie postanowiła – już jako szefowa łódzkiej oświaty – wywalić mnie z ODN-u…

 

Wyznaczonego dnia jechałem na Piotrkowską 104 z duszą na ramieniu…

 

Ale o tym co było dalej dowiecie się z kolejnej części wspomnień, których tytuł rozpocznie się od słów:Esej wspomnieniowy – część VI…”

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź