Foto:Archiwum CAF’PAP [www. dzieje.pl]

 

Procesja Bożego Ciała – Warszawa 1947r. Z monstrancją Kardynał August Hlond, po jego lewej ręce – ówczesny wiceszef MON Piotr Jaroszewicz

 

 

W dzisiejszy świąteczny czwartek, który we wszystkich kalendarzach, obok informacji, że imieniny obchodzą dziś Bogna i Florentyna, zaznaczony jest ten dzień kolorem czerwonym z dodatkową informacją: „Boże Ciało”, przeto nie wypada, aby na stronie „Obserwatorium Edukacji” dzień ten niczym nie różnił się od innych „dni powszednich”. Pełna, właściwa nazwa tego Święta, to Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa i zostało ono ustanowione jako święto powszechne dla całego Kościoła Rzymskokatolickiego w roku 1317. W Polsce jest obchodzone od 1320 roku. Właśnie uświadomiłem sobie, że jest to jedyne święto kościelne (poza Bożym Narodzeniem i Wielkanocą), które w okresie PRL nie zostało zlikwidowane, tak jak stało się to z dniem 6. stycznia – Świętem Trzech Króli, zlikwidowanym decyzją Gomułki w 1960 roku czy z dniem 15. sierpnia – Dniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, który decyzją władz komunistycznych przestał być dniem wolnym od pracy w 1955 r.

 

Jak wyczytałem – święto to zostało przez władze Kościoła Zachodniego ustanowione niejako pod naciskiem mas wiernych, które to masy domagały się wyraźnej afirmacji obecność Chrystusa pod postacią chleba w hostii. A wszystko wzięło się stąd, że w XI i XII wieku w gronach „specjalistów” (teologów) toczyły się spory o to, czy w „chlebie i winie” podczas Mszy Św. rzeczywiście dochodzi do obecności Chrystusa, czy jak to dowodzili inni (np. Berengara z Tours), jest to tylko symbol tej obecności.

 

Ale skoro „lud boży” chciał wierzyć, że „w tej Hostyi jest Bóg żywy, choć zakryty lecz prawdziwy”, to hierarchowie Kościoła nie mieli innego wyjścia i dali ludowi doroczne święto publicznej, rzekłbym – ulicznej manifestacji tej wiary. I nawet komuniści bali się narazić w tej sprawie wierzącym (jeszcze) „robotnikom, chłopom, a także inteligencji pracującej miast i wsi”…

 

Jako że historia vitae magistra est, uświadomienie sobie tej historycznie potwierdzonej prawdy, iż wiedza uczonych z trudem, a często wręcz bezskutecznie, toruje sobie drogę do mas, postanowiłem moje dalsze rozważania poprowadzić w oparciu o informację, którą w swoim tekście zamieszczonym na blogi „Pedagog” zamieścił wczoraj prof. Śliwerski. Tekst ma tytuł „Komitet Nauk Pedagogicznych PAN o sytuacji w szkolnictwie publicznym w III RP” i z oczywistych dla mnie względów godny jest przeczytania.

 

Nim rozwinę moje rozważania wokół zasygnalizowanych tam problemów, upraszam Szanownych Czytelników o przeczytanie tego tekstu, gdyż z powodu większej klarowności moich myśli, nie będą dalej posługiwał się obszernymi z niego cytatami.

 

Post z bloga „Pedagog”    –    TUTAJ

 

 

Post zaczyna się od zastrzeżenia autora – bardzo podobnego do informacji Episkopatu Polski o wizycie Arcybiskupa Charla Scicluny – metropolity Malty, która miała miejsce w ubiegłym tygodniu, a na której temat przedstawiciele władz polskiego Kościoła konsekwentnie powtarzali: ”zaproszenie do arcybiskupa skierowano już w czerwcu ubiegłego roku, a wizyta była planowana na marzec br., jednak zatrzymały go inne obowiązki…”.

 

Profesor Śliwerski też zaczął podobnie: „Problematyka obrad Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN została przygotowana w styczniu tego roku. […] Planowaliśmy pół roku temu relację z badań adiunkta Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego dr. Piotra Zańko na temat pedagogii patriotyzmu w III RP. […] Tymczasem porażka rządu Mateusza Morawieckiego w negocjacjach z środowiskiem nauczycielskim doprowadziła do najdłuższego w dziejach III RP strajku tej grupy zawodowej, która powinna być źródłem zróżnicowanych innowacji wewnątrzszkolnych oraz elitą w klasie średniej, a nie prekariatem.”

 

Wot przykrost’. Plany uczonych sobie, a życie płynie w swoim, nieprzewidywalnym, często lawinowym tempie. Referat dr Piotra Zańki musiał ustąpić miejsca wystąpieniu prof. Zbigniewa Kwiecińskiego z referatem „Polska szkoła po strajku. Perspektywy i drogi wyjścia z kryzysu„, a także prof. Marka Konopczyńskiego, który przygotował wystąpienia na temat: „Przyszłość polskiej szkoły. Społeczne oczekiwania interesariuszy wobec szkoły i systemu edukacji” – relacja z pierwszej fazy diagnozy w środowisku nauczycieli, rodziców i uczniów.

 

Skoro tak jak ja – i Wy Sz. Czytelnicy, wiecie już, że prof. Śliwerski skoncentrował się na streszczeniu wystąpienia prof. Kwiecińskiego i co tam z niego  nam zaprezentował – mogę już spokojnie przejść do przedstawienia moich, zrodzonych tamtymi informacjami, przemyśleń:

 

 

Wątpliwość 1.

Czy teza prof. Z. Kwiecińskiego, że w Polsce nie zmieni się model kształcenia zorientowanego na innowacje, na przyszłość, tak długo, jak będziemy mieli do czynienia z zarządzaniem odgórnym, etatystycznym, edukacją publiczną przez partie władzy”, powinna być wskazówką dla nieokreślonych sił społecznych, które obalą centralistyczne rządy, wprowadzą „demokracje bezpośrednią”, społeczeństwo (?) będzie samo o wszystkim decydowało w plebiscytach, a podjęte tak decyzje będą wprowadzały organy władz terenowych, funkcjonujące na podobieństwo „rad delegatów robotniczych i żołnierskich”?

 

Wątpliwość 2.

Kto będzie decydował o tym, według którego z modeli wprowadzania reform, innowacji pedagogicznych, będzie modernizowana polska edukacja? I który z tych modeli ma szansę być dzisiaj najbardziej optymalnym?

 

>Reformę wg teorii inkluzji innowacji, polegającą na naśladownictwa już sprawdzonych na świecie rozwiązań dydaktyczno-wychowawczych już „przerabialiśmy”. Mam na myśli oczarowanie systemem brytyjskim, modne na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku, organizowane przez władze wizyty studyjne w Anglii i Szkocji, wdrażanie narzędzi pomiaru jakości pracy szkoły, szaleństwo edukacji ukierunkowanej na przygotowanie ucznia do państwowych egzaminów testowych… Nie uważam, że to właściwa droga, bo nie uwzględnia mechanizmów „odrzutu przeszczepu”, spowodowanego odmiennością immunologiczna tradycji, historii, mentalności narodowej…

.

>Teoria „oświeconego przywództwa”, według której reformę edukacji zaprojektują eksperci, zapewne najbliższa jest utytułowanym akademikom, zrzeszonym w KNP PAN. O tym, że jest ona im najbliższa świadczy, lekko zawoalowana, sugestia, że jest to strategia, która uchroni nas od reform wdrażanych przez ignorantów chcących robić osobistą karierę kosztem społeczności szkolnych. Zastanawiam się, kogo miał/mieli na myśli autor/rzy tego „patologicznego” tropu?

 

I mam tu jeszcze pewną niejasność: Kto namaszczałby takowych przywódców i dawał im certyfikat „oświeconych”. Kto podejmowałby decyzje o realizacji zaproponowanych przez „iluminatorów” reform? Czy techniki „demokracji ludowej”: w formule powszechnych, obowiązkowych plebiscytów? I kto wdrażałby proponowane przez nich reformy? Jakieś struktury, wzorowane na „radach robotniczych i żołnierskich”?

 

>Pozostała jeszcze jedna teoria: teoria oddolnych innowacji, polegająca na strategii klinowej, gejzerowej, na nieformalnych kanałach upowszechniania nauczycielskiego nowatorstwa. Nie ukrywam, że ten właśnie sposób odnowy edukacji jest mi najbliższy. Od kilku już lat śledzę, opisuję i kibicuje takowym ruchom na stronie „Obserwatorium Edukacji” Nie trzeba mnie przekonywać do tego sposobu reformy szkoły, polegającej na zastąpieniu szkoły uczącej szkołą nauczającą, edukacji pamięciowej – edukacją kompetencyjną, nauczycieli egzekutorów i egzaminatorów – tutorami, przewodnikami o doradcami…

 

I tylko mam taką uwagę: Aby ta „trzecia droga” mogła się ziścić, owi oddolni innowatorzy muszą działać w warunkach bezpieczeństwa zawodowego i życzliwego klimatu społecznego, tworzonego zarówno przez autorytety uczonych pedagogów – także z KNP PAN, jak i przez powszechnie dostępne media wszelkich rodzajów.

 

I jeszcze warunek sine qua non: Oddolni innowatorzy muszą mieć niezbędne środki materialne na wdrażaaie wypracowanych przez siebie sposobów pracy z uczniami i zapewniony brak presji czasowej „w temacie” ewaluacji efektów tych reform….

 

X             X           X

 

 

Pozostało jeszcze wyjaśnienie, jaki związek maja moje refleksje wokół tekstu prof. Śliwerskiego z początkowymi akapitami tego eseju, dotyczącymi genezy Święta Bożego Ciała?

 

Moim zdaniem mają, bo jakakolwiek teoria i wynikająca z niej strategia reformy polskiej edukacji nie byłaby podjęta, to i tak siła polityczna sprawująca władzę „tu i teraz” postąpi zgodnie z wiekową tradycją: uczyni tak, jak dowie się, że życzy sobie tego jej elektorat!

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź