„Jeżeli mam swe życzenia przekazać młodym dni dzisiejszych – tym, którzy mnie rozumieją – to nade wszystko życzę, by coraz silniej odczuwali smak ‘dawania’, a coraz słabiej – smak ‘brania’. ‘Dawania’ bliskim i dalekim, znanym i nieznanym, żyjącym i tym, którzy żyć będą kiedyś. W ‘dawaniu’ bowiem rośnie prawdziwa radość życia.”
Aleksander Kamiński w swym bogatym i niełatwym życiu powiedział i napisał tysiące sentencji i wartych utrwalenia myśli. Jednak w moim przeświadczeniu zdania, które zacytowałem powyżej, najbardziej lapidarnie oddają istotę Jego życiowego przesłania, któremu był wierny w swej codziennej „służbie” – nie tylko w wierności harcerskiemu przyrzeczeniu „służby Bogu i Ojczyźnie”, ale we wszystkich relacjach z innymi ludźmi: bliskimi i dalekimi, znanymi i nieznanymi, żyjącymi i tymi, którzy żyć będą kiedyś…
Nie jest moim celem snucie opowieści o Jego biografii, której pełne dramatycznych zdarzeń i cudownych „ocaleń” zwroty mogą posłużyć za kanwę niejednego filmu sensacyjnego… Wszystkich, którzy tego życiorysu tak dokładnie nie znają odsyłam do tekstu „Biografia Aleksandra Kamińskiego” na stronę mariolade89.wordpress.com.
Zasiadłem do napisania tego wspomnienia z jednym głównym celem: wykazania, że jestem jednym z tych „dalekich i nieznanych”, którym Aleksander Kamiński dał wiele, siejąc ziarna swej działalności pisarskiej, społecznej i pedagogicznej wszędzie tam, gdzie tylko zaistniały warunki do tego siewu.
A było to tak:
Zacznę od tego, że mnie, tak jak i Jego, stworzyło harcerstwo. Z tą różnicą, że On dostał tę szansę dzięki Andrzejowi Małkowskiemu (oddał mu należną pamięć pisząc jego biografię), a ja zawdzięczam ten „inkubator rozwoju mej osobowości” właśnie Jemu. Bo to Aleksander Kamiński, a nie żaden „aparatczyk” byłego ZMP sprawił, że na łódzkim zjeździe działaczy harcerskich w grudniu 1956 roku wypracowano kompromis, którego efektem było reaktywowania Związku Harcerstwa Polskiego. Mogłem wreszcie zacząć śpiewać „Harcerską dolę” czy „Płonie ognisko i szumią knieje”, a nawet „Pałacyk Michla” i „Marsz Mokotowa”. Jednak przede wszystkim, od zimy roku 1967, kiedy to do mojej podstawówki na Nowym Złotnie przyszedł 19-letni druh Bogdan Lobka i założył 60 ŁDH, moim hymnem stała się pieśń „Wszystko co nasze Polsce oddamy,”, a nie śpiewany wcześniej na każdym szkolnym apelu hymn Światowej Federacji Młodzieży Demokratycznej, zaczynający się od słów „Naprzód młodzieży świata…”
Ale nie to było największą, zawdzięczaną właśnie „Kamykowi”, zmianą. Nareszcie miałem szansę przestać być, „maminsynkiem”, chowanym od wczesnego dzieciństwa „pod kloszem” owej maminej nadopiekuńczości, zrozumiałej co prawda – ze względu na moje wcześniactwo (siedmiomiesięczny bliźniak, ten jeden, który przeżył poród, odbyty na poddaszu bez wygód, bez inkubatora, w schyłkowej epoce ogólnej biedy na przedmieściu okupowanej Łodzi (vel Lizmanstadt).
Pierwszy wyjazd na obóz (lipiec 1958r.) w lesie opodal Stężycy Królewskiej na Kaszubach. Pieszo kilka kilometrów od stacji Gołubie Kaszubskie na „dziewiczą” polanę, na której trzeba było własnoręcznie postawić namioty, zbić prycze, napchać w pobliskim gospodarstwie słomą sienniki, aby przespać pierwszą noc. A potem dzień po dniu, ze służbą w kuchni (nie było kucharek!), z nocnymi grami terenowymi, pracą społecznie-użyteczną przy zbiorze truskawek…
Po kolejnym obozie, w Jarosławcu nad morzem, gdzie byłem już zastępowym (był to rok 1960), podjęta została decyzja o przekształceniu dotychczasowej drużyny koedukacyjnej w szczep drużyn. Jako że nie ja zostałem drużynowym utworzonej właśnie męskiej drużyny, postanowiłem… założyć w naszej SP nr 135 pierwszą w dziejach Nowego Złotna, drużynę zuchów! I w tym momencie – już imiennie, bo swoją książką – wkracza w moje życie Aleksander Kamiński. Tą książką była „Książka drużynowego zuchów”, bo pod takim tytułem został wówczas wznowiony, wydany przed wojną pod nazwą „Książka wodza zuchów” , ów poradnik drużynowego.
Po latach, czytając pedagogiczne teksty Profesora, poznałem Jego koncepcję trzech form bycia wychowawcą: jako działalność podstawowa – w bezpośredniej relacji nauczyciel – uczeń, wychowawca – wychowanek (np. w domu dziecka, bursie), jako działalność towarzysząca – np. w zawodzie lekarza, sędziego, policjanta, ale i instruktora harcerskiego, a także jako działalność pośrednia: w roli pisarza, dziennikarza… I dowodem na funkcjonalność tej trzeciej formuły jest właśnie mój (i zapewne tysięcy innych czytelników Jego książek) przypadek.
To wiedza z tej książki zdobyta, dzięki jej jasnej, przystępnej i niezwykle praktycznej w swych treściach formie, zasiała we mnie ziarno przyszłego zawodu, uczyniła ze mnie wychowawcę – najpierw gromady zuchów naszej drużyny „Kaczora Donalda” (jakże by inaczej – modnego wówczas bohatera kreskówek, rodem z Ameryki), a po latach – już zawodowego – w domu dziecka, później także w placówce resocjalizacyjnej (PMOW nr 2 w Łodzi). Byłem nim także i wtedy, gdy kierowałem Wojewódzką Poradnią Wychowawczo-Zawodową, dyżurując raz w tygodniu w Młodzieżowym Telefonie Zaufania, a i podczas dyrektorowania w łódzkiej „Budowlance”…
Ale nim to się stało, szedłem szybką ścieżką rozwoju instruktorskiego. Jeszcze w styczniu 1961 roku złożyłem (na zamku czorsztyńskim, podczas kursu dla drużynowych zuchowych w CSIZ w Cieplicach Sl. Zdroju) zobowiązanie instruktorskie, w lipcu tego roku prowadziłem już, jako komendant, kolonię zuchową w Złockiem k. Muszyny, po następnych trzech latach zostałem Namiestnikiem Zuchów Hufca Łódź-Polesie (taki szef- metodyk wszystkich drużynowych zuchowych tego hufca). W lipcu 1964 roku poprowadziłem już mój pierwszy Kurs Drużynowych Zuchowych na Orawie. Już we wrześniu 1961 roku nadani mi stopień instruktorski przewodnika, trzy lata później – podharcmistrza. Przez wszystkie te lata moim metodycznym drogowskazem były książki zuchowej trylogii Aleksandra Kamińskiego…
Napisałem o tej mojej „karierze” harcerskiej nie po to, aby się pochwalić, ale by wykazać jaki wpływ na kierunek mego rozwoju miał Aleksander Kamiński. Bo dokładnie w tym czasie byłem – najpierw uczniem, później absolwentem – Szkoły Rzemiosł Budowlanych w zawodzie murarz-tynkarz. A później ja, w moim ówczesnym głębokim przekonaniu – przyszły literat i humanista, nawet maturzysta ogólniaka i student filologii polskiej na UŁ – jednak tym polonistą nie zostałem.
O tym jak do tego doszło, że zrezygnowałem z polonistyki, zaliczyłem 3-letnią służbę w Marynarce Wojennej, aby w ostateczności zostać po latach studentem, acz zaocznym, pedagogiki na UŁ, opisałem we wspomnieniu, zatytułowanym „Przypadek lub palec boży, czyli jak kolonie letnie w Grabownie Wielkim przestawiły zwrotnicę mojej życiowej pasji”, które zostało opublikowane w „Magazynie Sieci Rozwoju”, luty 2017.
Nie byłoby tego opisanego tam wydarzenia, czyli mojej inicjacji w roli już nieomal profesjonalnego wychowawcy na kolonii letniej, gdyby nie wcześniejsze lata harcerskich doświadczeń, gdyby nie owo „zainfekowanie pośrednie” wirusem wychowawstwa przez autora „Książki drużynowego zuchów”!
A później to już wszystko potoczyła się bez większych wstrząsów. Po zakończeniu służby na Okręcie Hydrograficznym „Bałtyk” rozpocząłem pracę (etatową) najpierw jako instruktor w Komendzie Chorągwi Łódzkiej ZHP, a potem zastępca i jeszcze później – komendant Hufca ZHP Łódź-Polesie. Z powodu ówczesnych przepisów – prawo do podjęcia studiów w trybie dla pracujących nabyłem dopiero po dwu latach pracy zawodowej. Jednak wcześniej, aby się „rozkręcić” do studiowania, od razu jesienią 1968 roku, zapisałem się na Policealne Studium Kultury i Oświaty Dorosłych przy Łódzkim Domu Kultury. A tam w programie były takie przedmioty, jak psychologia, pedagogika i oświata dorosłych. Tę ostatnią wykładała dr Olga Czerniawska – pracująca w Zakładzie Pedagogiki Społecznej na UŁ, kierowanej przez…już profesora Aleksandra Kamińskiego. Często, bardzo często, w swych wykładach cytowała prace swojego szefa. Nie mogłem się doczekać kiedy wreszcie zostanę studentem pedagogiki i napiszę pracę magisterską u prof.Kamińskiego.
Bo niezależnie od tamtych planów, już wcześniej los sprawił, że było mi dane spotkać „w realu” mojego pedagogicznego autora-mentora. Po raz pierwszy odbyło się to podczas mojego urlopu z wojska, w roku 1967, w Jego łódzkim mieszkaniu przy ulicy – wówczas nazywającej się imieniem Mariana Buczka. A znalazłem się tam jako „goniec”, czyli osoba, która na prośbę dr Aleksandry Majewskiej – autorki tekstu ”Notatnik opiekuna społecznego Szkoły Podstawowej nr 101 w Łodzi z pierwszego półrocza 1959/60 r.” napisanego do kolejnego XVI tomu „Studiów Pedagogicznych”, zatytułowanego ”Funkcja wychowawcza pracy socjalnej”, którego redaktorem był Aleksander Kamiński, zaniosła mu maszynopis tego artykułu. Był to tekst, w którym jego autorka opisała jak to eksperymentalnie wdrażała, osobiście i bez wynagrodzenia, w tej bałuckiej podstawówce projekt wprowadzenia do szkół specjalisty, który w latach 70-ych XX wieku nazwany został pedagogiem szkolnym. O roli owej uczennicy prof. Heleny Radlińskiej i koleżanki A. Kamińskiego i Ireny Lepalczyk w mojej drodze ku zawodowej pedagogice opowiem przy innej okazji. O dr Majewskiej wspomniałem w owej opowieści o kolonii letniej w Grabownie Wlk.
Samo spotkanie na Buczka było krótkie, wymieniliśmy ze sobą kilka zdań, z których wywnioskowałem, że dr Majewska, zapowiadając moją wizytę w rozmowie telefonicznej, „zarekomendowała” mnie jako instruktora harcerskiego i swego nieformalnego asystenta w Wojewódzkiej Poradni Wychowawczo-Zawodowej w Łodzi – w latach 1963 – 1965.
Później, jeszcze zanim zostałem studentem, byłem kilka razy, jako nieformalny słuchacz, na wykładach monograficznych, podczas których, jeszcze jako docent, Aleksander Kamiński czytał fragmenty maszynopisu swej przygotowywanej w tym czasie pracy, która wyszła dopiero w 1972 roku pod tytułem „Analiza teoretyczna polskich związków młodzieży do połowy XIX wieku”. Dokładnie 15 marca 1969 roku (na 9 lat przed Jego śmiercią) Rada Państwa nadała mu tytuł profesora nadzwyczajnego. We wrześniu 1969 roku, utworzono na Wydziale Filozoficzno-Historycznym UŁ Instytut Pedagogiki i Psychologii, którego częścią został, przemianowany z katedry, Zakład Pedagogiki Społecznej. Jego kierownictwo, oczywiście, powierzono prof. Kamińskiemu. Jak się okazało – tylko na 3 lata, bo 30 września 1972 roku przeszedł On na emeryturę.
Nie udało mi się być Jego studentem, pisać pod Jego kierunkiem pracę magisterską. Ale w rok po objęciu obowiązków kierownika tego zakładu przez doc. Irenę Lepalczyk zgłosiłem się do niej na seminarium, zostałem przyjęty i po dwu latach obroniłem, napisana pod jej kierunkiem, pracę magisterską n.t. „Ośrodek Szkolno-Wychowawczy – model a rzeczywistość”. Była to praca monograficzna o placówce, w której w tym czasie pełniłem obowiązki zastępcy dyrektora ośrodka d.s. domu dziecka.
Pracę obroniłem 6 czerwca 1975 roku, a już od 1 października tego roku zostałem zatrudniony w Zakładzie Pedagogiki Społecznej na stanowisku st. asystenta. Wkrótce po tej dacie na zebranie Zakładu przyjechał z Warszawy prof. Kamiński, któremu to jako „szefowi honorowemu Zakładu”, polecono mi zaprezentować się „w trzy minuty”. Uczyniłem to, nie zapominając o harcerskim nurcie mej biografii i praktyce w placówkach opieki nad dzieckiem. Profesor, wysłuchawszy mojego spiczu, zwrócił się do Ireny Lepalczyk: „Gratuluję pani zatrudnienia kandydata na dobrego wykładowcę.” Pozwoliłem sobie na replikę: „Panie profesorze, mówić uczyłem się z pana ‘Książki drużynowego zuchów’, gdy trenowałem zalecane w niej ćwiczenia przygotowania gawęd dla zuchów”. Jego reakcją na to był uśmiech skromnej aprobaty…
Później, aż do czerwca 1977 roku, profesor jeszcze kilkakrotnie uczestniczył w zainicjowanych przez siebie i w kontynuowanych przez doc. Irenę Lepalczyk Seminariach Pedagogiki Społecznej. Po raz ostatni przyjechał właśnie tego przed wakacjami, na obronę dwu ostatnich, pisanych pod Jego kierunkiem, doktoratów. Jednym z nowych doktorów był mój „kolega z pracy” – Janek Badura. Po części formalnej nowi doktorzy zorganizowali spotkanie towarzyskie w pobliskiej kawiarni „Irena”, przy ul. Narutowicza r. Wierzbowej. Uczestniczył w nim prof. Kamiński , który jednak po pewnym czasie poprosił, aby ktoś odprowadził go do starego mieszkania na Buczka. Wtedy zgłosiłem się ja – i ta droga i prowadzona w jej trakcie rozmowa, były moim ostatnim kontaktem z Profesorem. Pamiętam, że najdłużej rozmawialiśmy o aktualnej sytuacji w harcerstwie… Bardzo zasmuciły go wieści o demontażu tradycyjnej metodyki wychowania harcerskiego, o przemianowaniu drużyn starszoharcerskich w Harcerską Służbę Polsce Socjalistycznej (HSPS), o dopisaniu nowej zwrotki hymnu harcerskiego, zaczynającej się od słów: „Socjalistycznej, białoczerwonej myśli i czyny i uczuć żar…”
Następnym było już tylko Ostatnie Pożegnanie, 21 marca 1978 roku, na Warszawskich Powązkach, w kwaterze „Szarych Szeregów”.
Ale myśl pedagogiki społecznej, zaszczepioną mi z prac Profesora, towarzyszy mi przez wszystkie następne lata mej pracy zawodowej, w placówce resocjalizacyjnej, w poradni wychowawczo-zawodowej, w szkole – w roki jej dyrektora. Także po przejściu na emeryturę, gdy powróciłem do roli wykładowcy w szkołach wyższych (WSInf, ESP w Łodzi) wykładałem tam, m. in. pedagogikę społeczną, pedagogikę czasu wolnego, metodykę pracy opiekuńczo-wychowawczej.
Jednak tym, co jest mi przez te wszystkie lata najbliższe z dorobku Profesora Kamińskiego jest Jego koncepcja samorządności młodzieży, opisana w klasycznej książce „Samorząd młodzieży jako metoda wychowawcza”. Starałem się, czerpiąc z tamtych źródeł, adoptować Jego myśli do zmienionej rzeczywistości społeczno-politycznej i kulturowej, pisząc i publikując kilka artykułów o samorządności uczniowskiej*. Także jako dyrektor łódzkiej WPW-Z poprowadziłem trzykrotnie warsztaty dla nowo powołanych przewodniczących samorządów uczniowskich szkół średnich, a jako dyrektor szkoły – praktycznie wypracowywałem model tej samorządności w mojej „Budowlance”.
Już jako emeryt odkryłem moje aktualne wcielenie „wychowawcy pośredniego”, czyli redaktora internetowych informatorów oświatowych: najpierw przez siedem lat było to redagowanie „Gazety Edukacyjnej” (www.gazeta.edu.pl), której wydawcą była Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Łodzi, a od września 2013 roku – własnej strony – „Obserwatorium Edukacji”…
Panie Profesorze! Melduję, że Pana siew nadal wydaje plony! Ziarna wychowawstwa, które padły w duszę murarza i młodocianego marzyciela-poety wykiełkowały, wyrosły i zakorzeniły się na trwale w mojej osobowość, jako stabilny „sposób na życie”. Pozwolę sobie napisać, tak jak Pan to napisał o sobie, że i „moim zawodem nadal jest wychowawstwo”…
Włodzisław Kuzitowicz
*Oto (chronologicznie) tytuły najważniejszych artykułów, które napisałem o samorządności:
1.Od samorządności uczniów do samorządnej Rzeczpospolitej, w: Polska szkoła w cieniu IV RP. WSP Łódź 2010 [TUTAJ]
2.Samorządni uczniowie – mit, czy wyzwanie współczesności? w: „Głos Pedagogiczny”, październik 2012 [TUTAJ]
3.Idea a praktyka uczniowskiej samorządności w polskich szkołach, w: Dziecko w koncepcjach pedagogicznych Marii Grzegorzewskiej i Janusza Korczaka, Wydawnictwo Akademii Pedagogiki Specjalnej, Warszawa 2012 [TUTAJ]
4.Pokaż mi samorząd uczniowski w twojej szkole a powiem ci jakim jesteś dyrektorem, CEO, 2016
5.Samorząd jako wsparcie rozwoju ucznia, w: „Dyrektor Szkoły” , 2017 nr. 3.