Przez portal EDUNEWS.PL trafiliśmy na tekst Roberta Raczyńskiego – autora bloga „Eduopticum”, który 18 maja zamieścił tam tekst, zatytułowany „Publicystyka zmiany”. To reakcja jego autora na tekst innych autorów – Marka Metryckiego i Piotra Zaborowicza: „Jaka edukacja w dobie przemysłu 4.0?”, którego fragmenty zamieściliśmy na „Obserwatorium Edukacji”.
Na dobry początek proponujemy kilka akapitów tekstu Roberta Raczyńskiego, odsyłając jednak na jego bloga – dla zapoznania się z jego pełną wersją:
Artykuł, a właściwie szkic reformy edukacji Jaka edukacja w dobie przemysłu 4.0?, napisany przez Marka Metryckiego i Piotra Zaborowicza mocno mnie poruszył. Niestety, pewnie wbrew intencjom autorów, nie rzuciłem się natychmiast do wprowadzania proponowanych tam „zmian”, bo gdyby ktoś w Polsce prowadził adekwatną statystykę, to takich manifestów „zmiany paradygmatu”, na różnym poziomie merytorycznym i o różnym zasięgu rażenia, prawdopodobnie doliczyłby się kilku dziennie. Wyżej wspomniany jest bardzo dobrze napisany i nie można zarzucić mu nic, oprócz… oczywistości i powielania mitów.
Problem z nim, i wszystkimi podobnymi, polega nawet nie na tym, że głosi przechodzoną dobrą nowinę (nowa i oryginalna to ona była, ale może trzydzieści lat temu), albo, że zawiera jakieś ewidentne bzdury (dyskusja o składnikach merytorycznych mogłaby się rozpocząć dopiero po ich przetestowaniu przez realia), ale na tym, że operuje na takim poziomie abstrakcji, ogólności i truizmu, że może być atrakcyjny i strawny jedynie dla kogoś, kto edukacją „interesuje się” z doskoku. Wszystkie pozycje tego gatunku publicystyki zaangażowanej łączy niemal stuprocentowa nieziszczalność, a w konsekwencji nieweryfikowalność przedstawianych założeń i propozycji. Głównym konsumentem podobnych objawień, biernym, pozbawionym jakiegokolwiek wpływu na opisywaną sytuację, bezrefleksyjnym, ale entuzjastycznym potakiwaczem jest tu internetowy różowy kisiel, publiczność gotowa zalajkować każdą, „nowocześnie” inną ideę, pasującą ideologicznie jej, lub jej duchowemu guru, w rodzaju Kena Robinsona. Przesłanie takie trafia również do przekonania ludziom zdesperowanym, bezpośrednio zderzającym się z systemem, np. w chwili wyboru szkoły dla dziecka, albo, gdy owo dziecko znów dostało jedynkę z bzdurnego testu, pt. „wybierz najmniej głupią możliwość”.
Wyróżnikiem takiej twórczości, być może niewidocznym dla odbiorcy przypadkowego, jest bezlik wyrażeń typu „trzeba”, „musimy”, „będzie to wymagało”, „konieczna zmiana”, „możemy”, „powinien”, „potrzebne”, „docelowo”, „wyzwania przyszłości”, itp., itd., który sprawia wrażenie partyjnej agitki, przemówienia pisanego na potrzeby kampanii, adresowanej do tzw. człowieka z ulicy – niezbyt świadomego, ale wrażliwego na hasła-memy i zarażonego wirusem chciejstwa. Autorzy takich tekstów najwyraźniej nie zauważają, że ich moc sprawcza jest raczej niewielka, bo paradygmatu oświatowego nie wybiera w referendum choćby i liczne, pospolite ruszenie miłośników miękkich kompetencji, oraz wyświechtanego „dialogu i szacunku”. Również w samej treści przesłania, nad jakimikolwiek konkretami i faktami wyraźnie przeważa u nich ideologia, hasłowość i uproszczenie, tak charakterystyczne dla populizmu dowolnego autoramentu. […]
Kolejnym mankamentem takich kampanii „pozytywnych” jest budowanie zamków na piasku, niezrozumienie, a może wyparcie faktu, że nawet sensowne zmiany, które przeszły(by) próbę praktyczną, nie są możliwe do systemowej introdukcji w zastanym środowisku. […]
W swoim życiu zawodowym i publicystycznym, tak wiele razy przeciwstawiałem się uprawianiu chciejstwa i bełkotu, ubranych w profesjonalny żargon, że dziś nie mam już nawet siły i ochoty, by po raz kolejny wykazywać, jak wiele założeń omawianego tekstu (i jednocześnie tysiąca innych), kłóci się z logiką, lub jest po prostu kłamstwem, powtórzonym wystarczająco wiele razy, by stać się prawdą obiegową. Nie poświęcę więc kolejnych kilku tysięcy słów, by tłumaczyć niedorzeczność przekonania, że żyjemy w wyjątkowych czasach (i sami jesteśmy wyjątkowi), tylko dlatego, że XXI wiek charakteryzuje się przyspieszeniem rozwoju technologicznego oraz przeobrażeń społecznych i kulturowych (jest to zmiana ilościowa, nie jakościowa i w zasadzie każde stulecie się tym charakteryzuje, w stosunku do poprzedniego). W wieku XIX, ludzka psychika również nie nadążała za tempem zmian w otoczeniu, a jednak ludzkość przetrwała i może teraz biadolić nad losem dzieci i młodzieży, choć zupełnie bez sensu, ponieważ to akurat ta część społeczeństwa, która biologicznie jest predysponowana do wprowadzania i oswajania zmian, i nic się w tej kwestii nie zmieniło od początków rodzaju Homo, a i pewnie od epok grubo wcześniejszych. […]
Życzyłbym sobie jeszcze… Nie, to nie ma sensu – zdaję sobie przecież sprawę z tego, że argumentacja oparta o fakty i tak, tak, twarde kompetencje, ma dziś (także dzięki promowanemu modelowi oświaty) dużo mniejsze szanse powodzenia, niż afektywna paplanina i pedagogiczny cargo cult. Zamiast więc ponownie i nadaremnie roztrząsać szczegóły, które i tak nawet nie otrą się o tak ważną dla prawidłowego funkcjonowania, inteligencję emocjonalną potencjalnego odbiorcy, poprzestanę na rozwinięciu analogii biologicznej, którą autorzy dyskutowanego tu tekstu porzucili, w najbardziej ekscytującym momencie. […]
Załóżmy jednak, że, nie bacząc na ideologiczne zaczadzenie, truizmy, niespójności logiczne, etc., chcielibyśmy z rzeczonego programu uratować merytoryczny rdzeń i doprowadzić do jego realizacji, czy istnieje czynnik zdolny ewolucję oświaty uruchomić? Jestem przekonany, że tak, niestety, podejrzewam jednocześnie, że nie przypadnie on większości zmieniaczy do gustu, jako wymagający zastąpienia ideologii pragmatyką, którą oni kochają jedynie w teorii.
Twierdzę, że istnieje tylko jedna droga, prowadząca do naruszenia układu sił – inicjatywa obywatelska, która sprowadza MEN do roli organizatora i gwaranta powszechnego PRAWA do edukacji, w odróżnieniu od obecnego, wszechmocnego dyktatora i egzekutora powszechnego OBOWIĄZKU. Wymaga to oczywiście sprzyjającego klimatu politycznego, który, dziś absolutnie takim zmianom nieprzyjazny, kiedyś w końcu się zmieni.[…]
Jedynym sposobem na urzeczywistnienie mrzonek nowoczesnej pedagogiki, lub tego, co zmieniacze za nią uważają, jest spełnienie kilku niewygodnych dla nich warunków, które mogłoby wręcz pozbawić niektórych z nich sensu życia. Oto one:
Wyrzeczenie się dotychczasowego modus operandi […]
Zmiana targetu […]
Pogodzenie się z istnieniem konkurencji […]
Orientacja na kształcenie kadr […]
Rezygnacja z wiodącej roli ideologii […]
Jak widać, zmiana, jeśli w ogóle nastąpi, będzie się musiała rozpocząć od przemiany samych zmieniaczy. Powyższa polemika z rodzajem literackim, który moim zdaniem zasłużył już na nazwę gatunkową (proponuję publicystykę zmiany), nie sugeruje cudów mniemanych (fińskich, obudzonych, neurodydaktycznych, ani żadnych innych), nie epatuje rzekomą prostotą rozwiązań, ani nie przekonuje, że wiadoma zmiana musi nastąpić, bo takie są prawa natury. Ma jednak, w moim szczerym przekonaniu, tę zaletę, że wskazuje drogę trudną i wyboistą, ale realnie istniejącą i gwarantującą zaistnienie i zrealizowanie każdej koncepcji pedagogicznej, o jakiej nawet zmieniaczom się nie śniło. Zamiast meandrów postmodernizmu, skrótów myślowych pedagogiki popularnej i rozmaitych rozstajów dialektyk, proponuje drogę prostą aż po horyzont, na którym można znaleźć dowolną szkołę: Tradycyjną i wymyśloną od nowa, obudzoną i pogrążoną w letargu, liberalną i ortodoksyjną, świetlicę i bieżnię korporacyjnych szczurów, katolicką i muzułmańską, podmiotową i podmiotem pomiatającą, prywatną i państwową, pod wezwaniem MEN i Ducha Świętego. Nic, tylko wybierać. Mam nawet dobrą wiadomość dla tych, których od nadmiaru opcji rozbolała głowa i serce: Po niedługim czasie, ewolucja sprawiłaby, że większość tych fanaberii liberała zajęłaby tak niszowe fragmenty oświatowego krajobrazu, że nie kłułyby ich w oczy. A wiadomo, co z oczu, to z serca.
Cały tekst „Publicystyka zmiany” – TUTAJ
Źródło: www.eduopticum.wordpress.com
maj 20th, 2020 o godzinie 09:46
W zasadzie w artykule powiedziałem wystarczająco dużo, ale tytuł wpisu na „Obserwatorium” nieco mnie zaniepokoił. „Prowokacja?” No cóż, jeśli nawoływanie do refleksji, myślenia w ogóle i zdjęcia z oświaty odium chciejstwa i nowomowy jest prowokacją, to niech będzie – prowokuję.