Dzisiejszą propozycję lektury zaczniemy nietypowo: od zamieszczenia pewnego zdjęcia, które stało się punktem wyjścia dla refleksji, zawartych w najnowszym tekście Jarosława Pytlaka, zatytułowanym „Nagonka pospolita polska”. Oto ten „punkt wyjścia”:

 

Foto: www.popularne.pl

 

Zdjęcie skopiowaliśmy z artykułu, zamieszczonego na portalu POPULERNE, zatytułowanego: Co to ma być?”. Ten niemiły komentarz nauczycielki pojawił się pod wypracowaniem trzecioklasistki

 

 

Teraz możemy już oddać głos Jarosławowi Pytlakowi. Oto wybrane fragmenty jego postu z 22 kwietnia:

 

Prawdopodobnie znaczna część czytelników mojego bloga – ludzi w sposób szczególny zainteresowanych problemami edukacji, zdążyła już dowiedzieć się o krzywdzie, jaką zrobiła swojej uczennicy pewna nauczycielka „ze szkoły podstawowej nieopodal Gdyni”. Post pierwotnie umieszczony na fejsbuku przez pana Przemysława Kleniewskiego w piątek 20 kwietnia, z siłą wodospadu rozprzestrzenił się w internecie, najpierw wśród ludzi związanych z oświatą, a następnie w mediach o szerszym zasięgu. Ja napotkałem go na Onecie, który zresztą wprost podał nazwę miejscowości, gdzie pracuje owa skazana bez sądu na infamię nauczycielka.

 

Autor wpisu szybko uzupełnił go o oświadczenie, w którym przyznał, że nie spodziewał się takiego zainteresowania oraz tego, że wiadomość dotrze „nawet do mediów”. Prosi, by nie komentować posta przed jego przeczytaniem, nie linczować w komentarzach ani jego jako autora, ani opisanej w nim nauczycielki. Ujmując się za tą ostatnią pan Kleniewski uczciwie przyznaje, że „nie wiemy, dlaczego w tak zły sposób została oceniona praca” dziecka. Może istnieje jakaś presja dyrekcji, może miała zły dzień, a może jest po prostu niedouczona? Bo co do tego, że popełniła błąd dydaktyczny, nie ma jego zdaniem wątpliwości. Obejrzałem zatem uważnie rzeczony wpis: fotografię oraz towarzyszący jej komentarz. […]

 

Komentarz autora posta składa się z trzech punktów. W pierwszym czytamy, że dziecko zostało niesłusznie skrytykowane za poprawne użycie mowy zależnej, bo to nie było jeszcze omawiane w klasie. W drugim, że została wystawiona ocena sumująca (czyli trójka), co samo w sobie jest złe, a w młodszych klasach szkoły podstawowej stanowi zaprzeczenie wiedzy dydaktycznej. W trzecim wreszcie, że dziecko wykonało swoją pracę kreatywnie, dodając zdobienia (nie tylko na końcu tekstu), za co powinna spotkać je pochwała, a nie mało uprzejma reprymenda.

 

Ze swej strony patrząc na zdjęcie, bo tylko z niego mogę czerpać informację (ale też tylko na nie powołuje się pan Kleniewski), mam wrażenie, że praca dziecka była niezupełnie na temat. W kwestii użycia mowy zależnej dopuszczałbym również możliwość, że dziewczynka użyła jej nieporadnie, co nauczycielka skwitowała uwagą, że to jeszcze nie było ćwiczone. Zgadzam się z kolei, że używanie ocen punktowych w klasie trzeciej jest sprzeczne z wiedzą dydaktyczną; wiem jednak, że wielu nauczycieli czyni to nie tyle (i nie tylko) dla własnej wygody, ale odpowiadając na oczekiwania rodziców. Kwestia „zdobień” pracy też wydaje mi się dyskusyjna. Napisanie wielkiego wyrazu KONIEC na pół strony, daleko pod tekstem (kilka linijek komentarza nauczycielki spokojnie zmieściło się powyżej), to może być wyraz kreatywności, ale również braku poszanowania reguł prowadzenia zeszytu. Wiem, wiem, po co nam reguły, jeśli tłumią kreatywność, ale pozwolę sobie przypomnieć zasadę, którą kiedyś ogłosił bodaj Gustaw Holoubek: „Konwenanse to coś, co czyni życie znośnym”.

 

Jakkolwiek pokazuję tutaj korzystniejsze dla nauczycielki interpretacje treści udostępnionego zdjęcia, muszę przyznać, że z pewnością można jej zarzucić błędy pedagogiczne. Takie i inne w najrozmaitszy sposób popełniają dziesiątki tysięcy jej koleżanek i kolegów po fachu. Zgadzam się, że nie powinni. Tyle, że dzisiaj błąd – jak widać – może skutkować daleko idącymi konsekwencjami – czego poniewczasie przestraszył się pan Kleniewski. Co innego bowiem analizować wyabstrahowany, anonimowy przypadek ku czyjejś nauce, a co innego wskazać palcem winnego (nawet niechcący) i poszczuć na niego nieprzeliczoną rzeszę anonimowych internautów. Niestety, to ostatnie jest obecnie monetą obiegową życia społecznego. […]

 

Czytając na Onecie opisaną wyżej historię miałem przez chwilę wrażenie, że ktoś postanowił „przykryć” sobotnią nauczycielską manifestację, wskazując jak głupi są ci nauczyciele, a jeszcze chcą pieniędzy. Jednak ani czas publikacji nie do końca się zgadza, ani Onet nie specjalizuje we wspieraniu obecnej władzy. Wszystko wskazuje więc, że mamy po prostu do czynienia z wszechobecną dzisiaj pospolitą nagonką internetową, uprawianą w szczerej intencji poprawienia świata, ale realnie wpływającą przede wszystkim na pogarszanie atmosfery w społeczeństwie. Co dotyczy wielu dziedzin, a wśród nich szkolnictwa. […]

 

W szkole każdy jest ważny: i dziecko, i nauczyciel, i rodzic. W opisanej tutaj historii szkoda uczyniona uczennicy została ukarana postawieniem pod pręgierzem nauczycielki, na ogromnym forum. I jest wyrazem hipokryzji pocieszanie się, że nie padło jej nazwisko.

 

Powie ktoś, że banalny w końcu problem pani, która źle potraktowała swoją uczennicę, uogólniłem do skali nieledwie narodowej. Tak się jednak składa, że to właśnie w powodzi tych codziennych problemów, z którymi nie radzą sobie ani dzieci, ani nauczyciele, ani rodzice, a rosnących do niebotycznych rozmiarów na pożywce, której dostarcza internet, szkoły zamieniają się w ośrodki psychiatryczne. A to już jest problem narodowy.

 

 

Cały tekst „Nagonka pospolita polska”   –   TUTAJ

 

 

Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl

 

 

 



Zostaw odpowiedź