Wracamy do tradycji zamieszczania przed południem tekstów, które warto przeczytać – bo mają w sobie inspirujące treści. Dzisiaj zaczynamy od posta, jakiego wczoraj (16 sierpnia 22022 r.) zamieściła na swoim fejsbukowym profilu dr Marzena Żylińska:

 

 

Papierowa edukacja

 

Czy to nie dziwne, że ta papierowa edukacja nas nie dziwi? Czy to nie dziwne, że ją zaakceptowaliśmy i uznaliśmy za dobry model nauki? A najdziwniejsze jest to, że wielu z nas ten właśnie sposób nauki uznało za jedyny możliwy.

 

Papierowa edukacji ma dwie zalety:

 

1.jest tania,

 

2.dorośli nie muszą się zbytnio wysilać.

 

Poza tym ma same wady i co najgorsze nie służy dzieciom, bo dzieci najlepiej uczą się poprzez własną aktywność. To wtedy uaktywniają się różne zmysły.

 

Papierowej edukacji Borys-Binkowski poświęcił w swojej książce wiele miejsca, ale … jeszcze więcej poświęcił jej alternatywnie.

 

Jeśli szukacie inspiracji na nowy rok szkolny, to sięgnijcie po książkę Borysa „Szkoła od nowa”. Znajdziecie w niej poza teorią (wiedzą z dziedziny psychologii i neurobiologii) ogromną dawkę pomysłów i inspiracji.

 

A to fragment książki poświęcony papierowej edukacji:

 

 

Uczenie się poprzez działanie

 

„Wiele z tego, co dzieje się we współczesnej szkole można nazwać papierową edukacją. Jest to uczenie się w oderwaniu od przedmiotu uczenia się. Uczymy się z książek i obrazków, a ostatnio z komputerów. Poznajemy geologię, nie dotykając skał, zoologię, nie obserwując żywych czy martwych zwierząt, botanikę, bez kontaktu z prawdziwymi roślinami, a architekturę bez wizyty w katedrze. Oczywiście tego wszystkiego można się nauczyć z książek czy internetu, ale bezpośrednie, namacalne doświadczenie zostawia dużo bardziej intensywny ślad w dziecięcej pamięci, tworząc również lepsze reprezentacje idei i przedmiotów w mózgu (o reprezentacjach i pamięci pisałem w II części książki, w rozdz. „Nawyki mistrzostwa”).

 

Intuicyjnie wiedzieli to już niektórzy przedstawiciele nowego podejścia do edukacji z pierwszej połowy XX wieku. Maria Montessori budowała swoje szkoły w oparciu o fizyczne doświadczanie przedmiotów i praktyczną naukę posługiwania się nimi. Nawet matematyka była według jej koncepcji na początku manipulowaniem przedmiotami (zresztą dzieci, które zaczynają przygodę z matematyką od montessoriańskich konkretów dużo lepiej rozumieją później abstrakcje skomplikowanych działań). Amerykański klasyk edukacji, John Dewey nawoływał do odrzucenia kart pracy i zadań teoretycznych na rzecz praktyki. W szkole jego koncepcji nie było lekcji i przedmiotów, zaś nauczanie było zorganizowane wokół problemu. Problemy były naturalne i wynikały z codziennego życia, ich rozwiązanie miało zaś doprowadzić do nabywania umiejętności. Badania wskazują, że dzieci rozwiązujące faktyczne problemy, szczególnie jeśli odbywa się to przez wymyślanie i testowanie hipotez, są dużo bardziej skoncentrowane na zadaniu, mocniej zaangażowane, a przez to szybciej się uczą i są silniej zmotywowane poznawczo. Dodatkowo wiemy, że ludzki mózg tworzy samodzielnie specyficzne nieświadome definicje rzeczy i idei w oparciu o ich używanie. Takie definicje są wykorzystywane w każdej chwili naszego życia i prawie nigdy nie wynikają z formalnego ich przyswojenia. Dlatego wiemy czym jest młotek, choć trudno nam przywołać jego kompletną definicję. Podobnie wiemy czym jest jezioro, drzewo, hak, serwer, film, pieniądz czy miłość – nie dlatego, że przeczytaliśmy ich definicje w encyklopedii i zapamiętaliśmy je, ale dlatego, że używamy tych pojęć w konkretnym kontekście działania, myśli i uczuć. Dlatego pojawiające się w przestrzeni szkolnej praktyczne problemy powinny mieć pierwszeństwo przed narzuconym przez system tematami, a praktyka powinna mieć prymat nad papierową teorią.”

 

Borys Bińkowski

„Szkoła od nowa”

 

 

Źródło:  www.facebook.com/marzena.zylinska/

 



Zostaw odpowiedź