Foto: www.facebook.com/MariannaKlosinska

 

Marianna Kłosińska – prezeska i założycielka Fundacji Bullerbyn oraz Fundacji Dzieci Mają Głos – założycielka Wolnej Szkoły Demokratycznej Bullerbyn.

 

 

W minioną sobotę (18 września 2021 r.) Marianna Kłosińska, założycielka Wolnej Szkoły Demokratycznej Bullerbyn, zamieściła na swoim fejsbukowym profilu tekst, który postanowiliśmy udostępnić na stronie OE, jako jeszcze jeden punkt widzenia na sposoby zmieniania naszego systemu edukacji. Że jest to jej głos w tej debacie, świadczy zamieszczenie pod tym postem linku do tekstu ze strony „Krytyki Politycznej”: Szkoły w tym kształcie nie ma sensu ratować.

 

Podkreślania i pogrubienia czcionek fragmentów przytoczonego tekstu – redakcja OE:

 

 

Wróćmy do kwestii zróżnicowania oferty edukacyjnej.

 

Chodzi mi o to, by ludzie mogli wybrać model, w którym będą uczyć się ich dzieci czy, w przypadku nastolatków – oni sami. Żeby z pieniędzy publicznych finansowane były różne modele szkół: szkoły demokratyczne, Montessori, waldorfskie, mikroszkoły zakładane przez rodziców i również te w modelu tradycyjnym, pruskim. Chodzi o to, żeby subwencja oświatowa obejmowała wszystkie szkoły, tak by ludzie mieli wybór i mogli znaleźć dla siebie drogę. Bo przy całym moim idealizmie, rozumiem, że odejście od modelu pruskiego z dnia na dzień może być trudne − właśnie przez nasze wyobrażenia o tym, czym jest szkoła i jak powinna wyglądać.

 

A teraz subwencja nie obejmuje szkół niepublicznych? Chyba pieniądze idą za uczniem. Po prostu do tych niepublicznych rodzice dopłacają, dzięki temu są mniej liczne klasy, lepiej opłacani nauczyciele… Jeśli pana wizja * oznacza likwidację czesnego, może się to negatywnie odbić na szkołach działających obecnie jako placówki niepubliczne. Jeśli czesne zostanie – o wyrównaniu dostępu nie będzie mowy.

 

W Polsce na edukację każdego ucznia składają się pieniądze przekazywane przez rząd w postaci subwencji oświatowej oraz pieniądze od lokalnego samorządu z puli środków własnych, gdy uczeń chodzi do szkoły publicznej. Gdy jednak chodzi do niepublicznej, to druga część pochodzi z pieniędzy z czesnego płaconego przez rodzica w tej szkole niepublicznej. Gdyby dzieci ze szkół niepublicznych trafiły teraz do szkół publicznych, to samorząd musiałby za nie płacić. Innymi słowy, w obecnym systemie szkoły niepubliczne to w dużym stopniu źródło oszczędności dla samorządów.

 

A do szkół demokratycznych chodzą dzieci, które formalnie są w edukacji domowej, ale subwencja idzie nie na ich naukę, tylko do szkoły, która przeprowadza egzaminy. Na ucznia w edukacji domowej jeszcze do końca tego roku przypada zaledwie 60 proc. subwencji idącej za uczniem w edukacji stacjonarnej – oczywiście pieniądze te idą nie do rodziców, ale do szkoły, do której uczeń jest zapisany. Od nowego roku ma to być 80 proc.

 

Kiedy w czerwcu 2021 roku gościłam w Senacie RP razem z przedstawicielami różnych oddolnych inicjatyw edukacyjnych zebranych przez Mariannę Kłosińską z Fundacji Bullerbyn, apelowaliśmy o wprowadzenie do systemu edukacji równego, publicznego finansowania wszystkich typów i modeli szkół, a w ostateczności o wprowadzenie bonu edukacyjnego. A jednym z rozwiązań legislacyjnych na już mogłoby być umożliwienie podatnikom odliczania od podatku dochodowego środków przeznaczonych na czesne w szkołach niepublicznych. To byłoby fair wobec rodziców, którzy zapracowują się, żeby ich dzieci otrzymały lepszą edukację, a państwo solidnie wykształconego obywatela.

 

 

Źródło: www.facebook.com/mariannafb/

 

 

*Prawdopodobnie autorka zwraca się tu do Mikołaja Marceli, gdyż wcześniej zamieściła na swoim profilu link do rozmowy, jaką w „Akademickim Zaciszu” przeprowadził z nim profesor Roman Leppert.

 

 



Zostaw odpowiedź