„Obserwatorium Edukacji” już w relacjach z zakończenia roku szkolnego, zapowiadało wywiady z dyrektorami-weteranami, którzy po kilkudzięsięciu latach kierowania szkołą przechodzą właśnie na emeryturę. Dzisiaj pierwszy zapis takiej rozmowy -z Panią Dyrektor Alicją Wojciechowską – która pre 34 lata kierowała nieprzerwanie XXV Liceum Ogólnokształcącym im. S. Żeromskiego w Łodzi:
Pani Dyrektor Wojciechowska odbiera z rąk Prezydenta Łodzi Hanny Zdanowskiej list z podziękowaniami za jej wieloletni trud w kierowaniu szkołą.
Włodzisław Kuzitowicz: – Zanim zaczniemy rozmawiać o tych 34 latach pracy na stanowisku dyrektora jednej szkoły – XXV LO w Łodzi – zapytam o genezę: Jak trafiła Pani do zawodu?
Alicja Wojciechowska: – W roku 1972 ukończyłam filologię rosyjską na Uniwersytecie Łódzkim i dostałam „nakaz pracy” (kiedyś takie były) – do VI LO w Łodzi przy ul. Podmiejskiej, gdzie – oczywiście – uczyłam j. rosyjskiego. Po przerwie spowodowanej urodzeniem dziecka powróciłam do pracy, ale już w XXV LO – wówczas mieszczącym się przy ul. Łęczyckiej. Jednak wkrótce podjęłam pracę w Liceum dla Dorosłych na Podmiejskiej, Była to doskonała „szkoła życia” nauczycielskiego – moimi uczniami byli ludzie starsi ode mnie, kobiety-matki, milicjanci, ludzie innych zawodów, w których wówczas wprowadzono wymóg posiadania średniego wykształcenia. Miałam także kilka godzin w XX LO.
Pewnego dnia (w 1984 r.) dostałam propozycę pracy w XXV liceum – ale tym razem na stanowisku dyrektora. Oferta pochodziła od inspektora Wydziału – pana Zygmunta Fiderka. Długoletni Dyrektor liceum p. Stefan Korycki właśnie odchodził na emeryturę. Przemyślałam tę propozycję, przyjęłam ją, i z dniem 1 września 1984 roku zostałam powołana przez ówczesne władze oświatowe na stanowisko dyrektora XXV LO – nadal mieszczącego się przy ul. Łęczyckiej. Liceum wchodziło wówczas w skład zespołu szkół, wraz ze Szkołą Podstawową.nr 5. Nowy rok szkolny 1985/86 po przeprowadzce wakacyjnej licealiści rozpoczęli naukę w nowej siedzibie przy ul Podhalańskiej, gdzie wcześniej miała swoją siedzibę Szkoła Podstawowa nr 191 im. Heleny Marusarzówny. I pod tym adresem kierowałam XXV LO aż do teraz.
WK: – Powrócę jeszcze do początku Pani drogi zawodowej. Właściwie co spowodowało, że została Pani nauczycielką? Bo chyba nie nakaz pracy?
AW: – Trafiłam do tego zawody dlatego, że lubiłam pracę z młodzieżą. A także dlatego, że w szkole podstawowej miałam wspaniałą nauczycielkę, która była dla nas wzorem nauczyciela, wychowawcy. Byliśmy w nią wszyscy wpatrzeni, była jak matka – ciepła, mądra i do tego bardzo ładna. I to zaowocowało – po latach poszłam pracować w szkole, bo lubiłam pracę z dziećmi. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś pracował w szkol, jeżeli nie lubi tej pracy. Robi krzywdę sobie, a jeszcze większą dzieciom.
WK: – Zapytam teraz o coś mało „romantycznego”, ale co może zainteresować naszych czytelników – nauczycieli i dyrektorów szkół. Jak poradziła sobie Pani z obowiązującymi od 1991 roku zasadami powierzania obowiązków dyrektora na 5 lat, po wygraniu konkursu na to stanowisko? Takich powołań na kolejne „pięciolatki” przeżyła Pani dotąd 6. To zawsze było w trybie konkursowym?
AW: – W tym czasie miałam dwukrotnie powierzane to stanowisko (oczywiście po pozytywnej opinii rady pedagogicznej) w trybie pozakonkursowym, a w pozostałych przepadkach przystępowałam do konkursów. Tylko raz miałam „rywalkę”. W ogóle jestem głęboko przekonana, że nie przystępowałabym do konkursów i nie była tak długo dyrektorem,gdyby nie rada pedagogiczna, pracownicy szkoły, uczniowie i rodzice. To jest bardzo ważne żeby mieć poparcie ludzi.
WK: – Jakie widzi Pani, z perspektywy tyloletniego doświadczenia, różnice w „byciu dyrektorem szkoły” przed i po zmianie ustrojowej? Bo mało kto już pamięta, jak to było być dyrektorem szkoły w PRL, a Pani może to porównać do swoich doświadczeń z okresu III RP.
AW: – Zawsze jest bardzo dużo przepisów. Wtedy kuratoria pomagały nam. Jeśli wchodził jakiś nowy przepis to odbywały się zebrania, szkolenia. A w tej chwili zostaliśmy zdani sami na siebie – może dlatego, że jest Internet w którym powinniśmy sami szukać informacji? My, jako dyrektorzy, spotykamy się, rozmawiamy, dzwonimy do siebie, radzimy co mamy zrobić – służymy sobie radą i pomocą. Natomiast nie mamy takiego wsparcia, jeżeli chodzi o władze. Nawał tych rozporządzeń, zarządzeń, zmian niszczy to co jest najważniejsze – pracę z dzieckiem, z uczniem. Przedtem mieliśmy czas dla ucznia, a przecież szkoła to uczniowie. Teraz papiery nas zalewają i to jest najgorsze co mogę powiedzieć o dzisiejszych czasach.
WK: Co uważa Pani, w bilansie tego 34-lecia, za swój największy sukces, a co za najbardziej bolesną porażkę?
AW: – Myślę, że przede wszystkim moim sukcesem jest to, że przez tyle lat jbyłam dyrektorem. Ale nie byłoby to możliwe, gdyby nie zaufanie, jakim obdarzali mnie przez te lata nauczyciele tej szkoły, pracownicy, uczniowie i ich rodzice. I z tego płynie moja satysfakcja, że przez ten cały czas nigdy ich nie zawiodłam.
Odchodzę na emeryturę z przeświadczeniem, że zostawiam dobrą szkołę, o której dobrze się mówi, ciepło się mówi, że uczniowie chcą tu przychodzić, rodzice – powierzać jej swoje dzieci.
A największą porażką, nie tyle moją co systemu, było to, że przez te wszystkie lata nigdy nie było wystarczających środków finansowych na szkoły, a zwłaszcza na licea ogólnokształcące. Było „zielone światło” na gimnazja, jest na szkoły zawodowe, a licea zawsze musiały sobie jakoś radzić…
Ale jeszcze większą bolączką, większą od braku pieniędzy, jest to, że tracimy dzieci, bo nie mamy dla nich czasu. Po to jesteśmy nauczycielami, wychowawcami, kierujemy szkołą, uczymy, żeby to dziecko było pierwsze, a ono jednak zostaje często odsunięte na plan dalszy. To jest bardzo niedobre, bardzo!
WK: W zawodach „kontaktywnych”, gdzie pracuje się „całą swoją osobowością” znane jest zjawisko „wypalenia zawodowego”. Czy przeżyła Pani taki stan? Jeśli tak – jak poradziła Pani sobie? Jeżeli nie – to jaki element Pani „stylu kierowniczego” zadziałał profilaktycznie?
AW: – Może moja odpowiedź będzie dla niektórych dziwna, ale ja nie czuję wypalenia zawodowego, naprawdę! Może dlatego, że całe życie robiłam to co lubię, że nikt mnie nie zmuszał do tego, kocham to co robię. A poza tym zawsze byłam otoczona dobrymi ludźmi.
Na pewno męczą mnie pewne rzeczy, przepisy, które są tak bzdurne, że człowiek się zastanawia kto je wymyśla. Ale to już co innego. Nie wypaliłam się zawodowo, bo przez te wszystkie lata, obok współpracowników, nie tylko nauczycieli, to co mi dawało siłę, to młodzież, która jest wspaniała…
WK: – Ma Pani w swym dorobku tytuł „CZŁOWIEKA- ANIOŁA PRACUJĄCEGO W OŚWIACIE”, została nagrodzona „MEDALEM: SERCE DZIECKU”, ostatnio otrzymała tytuł „Mój Mistrz”. Jest przewodniczącą Stowarzyszenia Komitet Dziecka. Czy to znaczy, że obowiązki wynikające z kierowania szkołą nie zabierały Pani czasu na tyle, aby nie móc go przeznaczyć na działalność społeczną, na wspieranie ludzi potrzebujących wsparcia?
AW: – Pracując jako dyrektor szkoły ciężko jest pogodzić te obowiązki z pracą społeczną. Starałam się to robi na miarę moich możliwości. Ale nie było to łatwe – zawsze jest „coś za coś”.
Ale teraz, po przejściu na emeryturę, będę mogła już poświęcić się pracy społecznej – zarówno w Towarzystwie Przyjaciół Dziecka, jak i w Stowarzyszeniu Komitet Dziecka. Będę już mogła zająć się tym przede wszystkim..
WK: – Jak ocenia Pani, w oparciu o swe wieloletnie doświadczenie w kierowaniu szkołą, obecne zmiany w edukacji, od roku wdrażane przez ekipę min. Zalewskiej?
AW: – wiele osób zachłysnęło się tym, że są likwidowane gimnazja. Mają one prawie 20 lat, to szmat czasu, o czym nikt nie pomyślał. Moim zdaniem – było różnie, mówiono ze one są złe, ale to były trudne początki. Przez te lata każdy dyrektor wypracowywał sobie odpowiednie metody pracy.To jest olbrzymia praca dyrektorów i nauczycieli, i powinno się nisko pochylić w podziękowaniu im. I teraz szkoda tego dorobku, szkoda młodych ludzi, że muszą się z powrotem przestawiać na kontynuowanie nauki po VI klasie w szkole podstawowej,
Można było zrobić trochę zmian: na pewno czteroletnie liceum jest potrzebne, wydłużenie nauki w technikum, ale nie powinno się likwidować gimnazjów. Nie można niszczyć tego co jest. Zobaczymy co będzie dalej. Ja życzę, aby ta obecna młodzież nie cierpiała przez programy, nowe podręcznik po wariacku pisane, żeby w sprawach edukacji zabierali głos przede wszystkim nauczyciele, znawcy. Natomiast to wszystko co się dzieje to na mnie robi takie wrażenie, jakby robili to ludzie, którzy albo z oświatą nie mieli do czynienia, albo mieli tylko bardzo wąski zakres swych doświadczeń. Bo to niemożliwe, aby wymyślać takie rzeczy… Będzie źle, jeżeli w dalszym ciągu wszyscy będziemy kiwać głową, potakiwać, że jest dobrze.
WK: – Czy jest coś takiego, co chciałby Pani przekazać od siebie naszym czytelnikom, jako swoisty „Testament weteranki edukacji”?
AW: – Żeby ludzie przede wszystkim byli dobrzy dla siebie. Bo to jest najważniejsze. Żeby byli ciepli, mieli „serce na dłoni”, żeby nie bali się mówić tego co myślą, Chyba nawet w tych latach „słusznie minionych” nie było tyle nienawiści, co w tej chwili widać wśród ludzi. Myślę że szkoła jest taką ostoją, gdzie chcemy, gdzie powinniśmy uczyć tego dobra dla drugiego człowieka. I życzę, żeby wszyscy moi koledzy nauczyciele tak do swojej pracy podchodzili.
Chcę również podziękować wszystkim dyrektorom, którzy służyli mi radą i pomocą, tworząc wspaniałą rodzinę. Bez takiej rodziny nie będzie oświaty! Życzę, żeby było tak dalej, a nawet jeszcze lepiej…
WK: – Dziękuję za rozmowę i życzę, aby zdrowie pozwoliło Pani realizować Jej społecznikowskie plany na tej „nowej, emeryckiej, drodze życia!