



W zakończeniu Felietonu nr 571 padła informacja, że „od pewnego czasu mamy z panią redaktor kontakt, a wkrótce zobaczycie nowe jego owoce.” Ową panią redaktor jest Katarzyna Stefańska – dziennikarka łódzkiej redakcji „Gazety Wyborczej”. I właśnie dzisiaj możemy tę zapowiedź zrealizować, to znaczy udostępnić zapis wywiadu, jaki jakiś czas temu przeprowadziła ona z redaktorem „Obserwatorium Edukacji” – Włodzsławem Kuzitowiczem. Mamy nadzieję, że redakcja nie pozwie nas do sądu za udostępnienie tego tekstu – wyjątkowo – w całości:
„Rodzice traktują nauczycieli, jak krawcową, która źle uszyła”. Polska szkoła do poprawy
[…]
Jak się powinna zmieniać szkoła? Przed jakimi wyzwaniami stoją nauczyciele? Rozmawiam z Włodzisławem Kuzitowiczem, 81-letnim emerytowanym nauczycielem, wieloletnim dyrektorem placówek oświatowych i publicystą edukacyjnym, który w swoim „Obserwatorium Edukacji” obnaża wady systemu.
Katarzyna Stefańska: – Gdyby dziś w MEN zapytano pana, co w szkołach powinno zmienić się jak najszybciej, to co by pan odpowiedział?
Włodzisław Kuzitowicz: Bez zastanowienia: Trzeba skończyć z tą pruską szkołą. Bo my dalej udajemy, że dzieci siedzą w ławkach, jak w 1890 roku, że wszystko można rozpisać w podstawie programowej, a nauczyciel ma być tylko wykonawcą. Świat się zmienił, dzieci się zmieniły, a szkoła udaje, że nic się nie stało. I potem się dziwimy, że nie działa.
K.S. – To co w takim razie poszło nie tak?
W.K. – Jest coraz gorzej. Przede wszystkim dlatego, że oświatą rządzą ludzie kompletnie oderwani od rzeczywistości szkolnej, którzy nie mają o niej pojęcia. I to się nie zmienia bez względu na opcję polityczną. Ostatni raz czułem, że coś idzie w dobrą stronę, kiedy wprowadzano gimnazja. A później było już coraz gorzej. Reforma za reformą, żadna nie była sensowna. Przecież likwidacja gimnazjów to było coś najgorszego, co było można wymyślić w skali Europy, a może i świata. I do tego jeszcze robiona na szybko, bez przygotowania i bez słuchania ludzi z praktyką. Najgorsze jest to, że teraz też nie słucha się praktyków.
K.S. – Przecież są konsultacje. Ministerstwo rozmawia z nauczycielami, dyrektorami. Choćby przy okazji zmian w podstawie programowej czy wprowadzenia nowych przedmiotów.
W.K. – To bzdury, bo nie ma żadnych szerokich konsultacji. To rozmowy z tymi, którzy już wcześniej kiwali głowami. A jak ktoś powie coś niewygodnego, to się go nie zaprasza.
Weźmy chociażby OSKKO, Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty. Tam są konkretni ludzie z konkretnych szkół. I oni nie rzucają haseł, tylko mówią, co działa, a co nie. I co postulują? Po pierwsze, żeby wreszcie unowocześnić przepisy dotyczące statusu nauczyciela i dyrektora. Żeby Karta Nauczyciela nie była jak z epoki kredy i tablicy, tylko z dzisiejszego świata. Żeby szkoły nie były sterowane z Warszawy, tylko żeby dać więcej autonomii dyrektorom. Bo teraz to dyrektor odpowiada za wszystko, ale decyduje o niewielu rzeczach. Po trzecie – żeby przestać dobijać nauczycieli dokumentacją. Naprawdę, już nie wiadomo, gdzie się kończy praca z uczniem, a gdzie zaczyna robota papierkowa dla papieru.
I jeszcze jedno – trzeba pogadać o awansie zawodowym. Bo teraz to fikcja. Służy systemowi, a nie rozwojowi nauczyciela. To są głosy ludzi z terenu. I co? I jak zawsze cisza. Tylko ładne frazy w komunikatach, że „trwa dialog”. Ani jednego konkretnego odniesienia ze strony ministerstwa. Tylko medialne zapewnienia, że „wszystko jest analizowane”.
K.S. – Jak pan zaczynał, było inaczej?
W.K. – Było inaczej. Nie chcę tu PRL-u wybielać, bo swoje za uszami miał. Ale wie pani co? Wtedy nauczyciel wiedział, na czym stoi. System był przewidywalny. Owszem, ideologia była wszędzie, ale przynajmniej było wiadomo, co można, a czego nie. A dziś? Wszystko jest płynne, niepewne. Reforma goni reformę, co władza, to nowy pomysł. I jeszcze każą wierzyć, że wszystko zmierza w dobrą stronę. W głębokim PRL-u w szkołach było łatwiej niż teraz.
K.S. -To defetystyczna wizja.
W.K. – Może i brzmi mocno, ale ja nie mam potrzeby pudrowania rzeczywistości. Wolę mówić, jak jest, niż udawać, że wszystko się jakoś ułoży. I nie chodzi o narzekanie, ja mówię z pozycji człowieka, który całe życie był w szkole. Widziałem pokolenia uczniów i nauczycieli. I wiem, że jeśli nie zaczniemy na serio rozmawiać o tym, co nie działa, to będzie tylko gorzej. Więc jak mam wybierać między optymistycznym kłamstwem a realistycznym niepokojem, to wybieram to drugie.
K.S. – A autorytet nauczyciela? Przepadł?
W.K. – Bo ja wiem… On się po prostu rozmył. Kiedyś nauczyciel miał autorytet z definicji. Nawet jeśli nauczyciel był przeciętny, to się go słuchało, bo tak wypadało. Dziś? Uczeń ma w kieszeni więcej informacji niż nauczyciel w szafie z podręcznikami. A do tego jeszcze wie, że jego nauczyciel zarabia mniej niż jego mama na kasie. Więc skąd ten szacunek ma się wziąć?
K.S. – Może ze strony rodziców?
W.K. – A gdzie tam. Rodzice dziś są jak klienci w pralni chemicznej. Oddają dziecko i mają oczekiwania: proszę odczyścić, wyprasować i najlepiej jeszcze poskładać emocjonalnie. I jak coś nie wyjdzie, to reklamacja. Z pretensją. Nauczyciele traktowani są jak krawcowa, która źle uszyła. Kiedyś rodzic przychodził na wywiadówkę z duszą na ramieniu. Dziś przychodzi i żąda: „proszę poprawić synowi ocenę”.
K.S. – Nauczyciel stał się usługodawcą?
W.K. – W oczach wielu rodziców – tak. A przecież szkoła to nie sklep, w którym można zamówić piątkę z matematyki i spokój w domu. I to jest właśnie problem. Bo jak rodzic nie szanuje nauczyciela, to dziecko też nie będzie. A jak dziecko go nie szanuje, to i nauczycielowi się odechciewa. Koło się zamyka.
K.S. – Kiedy mówi pan o relacjach, to czy w tym zawiera się też potrzeba większej podmiotowości uczniów i nauczycieli?
W.K. – To podmiotowość nie na zasadzie „róbta co chceta”. Podmiotowość to nie jest anarchia. Ona znaczy: jestem ważny, moje zdanie się liczy, mam wpływ na to, co się dzieje. Z takim przekonaniem powinien funkcjonować w szkole i uczeń, i nauczyciel. Tylko jak uczeń ma się poczuć podmiotowo, jeśli nauczyciel nie ma prawa głosu? Jak nie może nic zmienić, niczego zaproponować, a jedynie realizować krok po kroku to, co mu kazano z góry? A dyrektor też niewiele może, bo ma na głowie dziesięć arkuszy, plany, sprawozdania i kontrole. To nie jest żadna relacja, to tresura, nie edukacja.
A przecież mamy XXI wiek, mamy pluralizm – młodzi ludzie są otoczeni różnymi narracjami, poglądami, opiniami. I to jest dobre, to daje możliwość wyboru, ale jednocześnie sprawia, że wszystko, co narzucone z góry, budzi bunt. Zwłaszcza jeśli nie ma przestrzeni do rozmowy. I potem się dziwimy, że młodzi nie chcą słuchać, że się buntują, że nie mają związku ze szkołą.
K.S. – Gdzie znaleźć nić powiązania?
W.K. – W relacji. Tylko i aż tyle. Podam przykład. Kiedy byłem dyrektorem, miałem w szkole chłopaka, który wpadł w narkotyki. Wychowawczyni przyprowadziła go do mnie z oczekiwaniem, że go wyrzucę. A ja z nim usiadłem. Pogadałem. Zaproponowałem, że załatwię mu miejsce w ośrodku Monaru. I że jak wróci, to go przyjmę z powrotem. On się zgodził. Pojechał. Wrócił. I się utrzymał w szkole. To jest relacja. Bo jeśli tego nie będzie, to choćbyśmy wymieniali podstawy programowe przy każdej zmianie rządu, nic się nie zmieni.
K.S. – Rola nauczyciela też się zmienia. Kiedyś miał być ekspertem, teraz mentorem?
W.K. – Teraz to czasem nie wiadomo, kim ma być. Trochę terapeutą, trochę opiekunem społecznym, trochę informatorem, a na końcu – człowiekiem od wszystkiego. Ale jedno się nie zmienia: jeśli nie będzie sobą, jeśli nie będzie autentyczny, to nic z tego nie będzie. Bo uczniowie wyczują fałsz na kilometr.
Dlatego uważam, że rola nauczyciela dziś to nie tylko przekazywanie wiedzy. To umiejętność bycia z uczniem. W sensie najprostszym: obecność, uważność, rozmowa. I choć wszystko się zmienia – to właśnie to zostanie. Bo szkoła to wciąż ludzie, a nie tylko systemy, wykresy i procedury. Bo nawet kiedy rozwinie się technologia i AI zostanie dopuszczona do szkół jako źródła szybkiego pozyskiwania wiedzy, szkoła przyszłości stać będzie nauczycielem. Ale w roli mentora i przewodnika w drodze ku umiejętności odróżniania fałszywych informacji od faktów. W roli inspiratora zainteresowań oraz odkrywcy talentów swoich uczniów.
Źródło: www.lodz.wyborcza.pl/lodz/
Zostaw odpowiedź
