Serfując wczoraj wieczorem w Internecie stwierdziłem, że nie wszyscy zawiesili na te Święta dylematy edukacyjnej codzienności i w rodzinnym kręgu nie oddali się wyłącznie degustacji żurków, wędlin i mazurków. Byli i tacy, którzy znaleźli czas na snucie głębokich przemyśleń o kondycji polskiej edukacji, aktualnie sparaliżowanej strajkiem nauczycieli. Zapisywali je i „wpuszczali do sieci”, a jeszcze inni znajdowali czas, aby nie tylko to czytać, ale i pisać pod zamieszczanymi postami długie komentarze.

 

Foto: www.facebook.com/tomasztokarzIE [z 10 kwietnia]

 

 

Najbardziej typowym przykładem tego zjawiska jest fejsbukowa aktywność dr Tomasza Tokarza i komentarze, jakie ona wywoływała. Poniżej przytaczamy jego teksty, zamieszczone w dniach 21 – 22 kwietnia. Pogrubienia i podkreślenia fragmentów – redakcja OE:

 

 

Tomasz Tokarz 21 kwietnia rano

Paradoksalnie to, co stanowi najsilniejsze atuty strajkujących jest równocześnie objawem kryzysu polskiej szkoły, sygnałem, jak bardzo strywializowaliśmy nasze podejście do edukacji. Otóż siła strajku opiera się obecnie na dwóch kwestiach:


a)jeśli rząd nie ustąpi to nie będzie klasyfikacji uczniów, a w efekcie egzaminów i dyplomów;

 

b)jeśli rząd nie ustąpi to rodzice się zbuntują, bo nie mają już siły, cierpliwości i wolnych dni w pracy, by zajmować się sami swoimi dziećmi.

 

Można odnieść wrażenie, że dla przeciętnego członka społeczeństwa współczesna szkoła to połączenie przechowalni i fabryki dyplomów (no może jeszcze – miejsca hodowli koni wyścigowych.

 

Nie inspirujące laboratorium odkrywania potencjałów młodych ludzi, miejsce zapewniające „bezpieczną i przyjazną atmosferę do nauki”, przestrzeń „zindywidualizowanego wspomagania rozwoju ucznia – stosownie do jego potrzeb i możliwości” (cytaty z podstawy programowej).

 

Ale to co wydawało się siłą może okazać się też słabością. Bo wydawaczy dyplomów i przechowywawczy można stosunkowo łatwo podmienić. Zdecydowanie trudniej zastąpić jest natomiast PEDAGOGÓW, we właściwym tego słowa rozumieniu – jako świadomych siebie, kompetentnych, refleksyjnych i empatycznych przewodników po świecie.

 

Dlatego tak ważna jest zmiana polskiej kultury edukacyjnej. Nie da się tego zrobić jednym prostym rozporządzeniem – wbrew marzeniom polityków. To wieloletni proces inwestowania w kadrę, połączony z oddziaływaniem na wyobraźnię społeczną.

 

Pomysłów na organizację ustroju szkoły i sposobu kształcenia mamy aż nadto. Ale tu trzeba czegoś więcej. Zmiany postaw.

 

Tego właśnie moglibyśmy nauczyć się od Finlandii. Nie żadnych rozwiązań szczegółowych. Nie pomysłów na prowadzenie zajęć czy motywowanie ucznia. Ale podejścia do zmiany. Zdolności do konsensusu w kwestii priorytetu: szkoła ma być dla ucznia. I zgody różnych stron sceny politycznej co do jednego: nie ma dobrej szkoły bez dobrze przygotowanych i solidnie opłacanych ludzi, którzy w niej pracują.

 

X     X     X

 

Tomasz Tokarz 21 kwietnia w południe

 

A zatem: Jak może wyglądać szkoła realizująca idee 5 razy K (kierowanie sobą, krytyczne myślenie, kreatywność, komunikacja, kooperacja)?

 

Powinna łączyć w sobie cechy 5 instytucji:

 

Szkoła jako STUDIUM POZNAWANIA SIEBIE – miejsce gdzie uczniowie odkrywają siebie, swoje mocne strony i uczę się wykorzystywać je dla dobra własnego i innych. Gdzie uczą się w ten sposób kierowania sobą, wyznaczania celów, projektowania własnej ścieżki edukacyjnej, podejmowania decyzji i odpowiedzialności.

 

Szkoła jako LABORATORUM BADAWCZE – miejsce gdzie uczniowie zdobywają wiedzę wybrane przez siebie sposoby. Gdzie uczą się w ten sposób krytycznego myślenia, stosowania procedur badawczych, rozwijają umiejętność analizy i przetwarzania danych, tworzenia i weryfikowania hipotez.

 

Szkoła jako PRACOWNIA TWÓRCZOŚCI – miejsce gdzie uczniowie mają przestrzeń do eksperymentowania, odkrywania innowacyjnych ścieżek, konstruowania własnych dzieł. Gdzie uczą się w ten sposób kreatywności opartej na myśleniu lateralnym i dywergencyjnym.

 

Szkoła jako RYNEK WYMIANY – miejsce gdzie uczniowie rozmawiają się ze sobą i z dorosłymi, wymieniając się tym co mają co jest dla nich ważne: informacjami umiejętnościami, wartościami, efektami swoich działań, swoimi zainteresowaniami. Gdzie w ten sposób uczą się komunikacji, wyrażania siebie i słuchania innych, negocjowania osiągania porozumienia, budowania dobrych relacji.

 

Szkoła jako WARSZTAT PROJEKTOWY – miejsce gdzie w grupach, w kontakcie z innymi uczniowie tworzą projekty służące im samym, szkole i lokalnej społeczności. Gdzie w ten sposób uczą się kooperacji, wspólnego dzialania dla wypracowywania użytecznych rozwiązań.

 

X     X     X

 

Tomasz Tokarz 21 kwietnia wieczorem

 

Ten strajk eksplodował tak mocno dlatego, że przez wiele lat nie podjęto próby poważnej dyskusji o edukacji. Odkładano ją. Udawano, że to wszystko można załatwić jakimiś przekształceniami strukturalnymi – zupełnie absurdalnymi zresztą. Nauczyciele nie buntowali się – co brano na dobrą monetę. Napięci jednak rosło. I wybuchło…

 

Strajk pokazał wyraźnie kilka rzeczy. I będziemy musieli się z nimi uporać. Dlatego potrzebujemy naprawdę poważnej debaty. A jeszcze bardziej – konkretnych działań. I mam nadzieję, że obie strony są tego świadome.

 

 

Foto: www.facebook.com/tomasztokarzIE [z 4 kwietnia]

 

 

Napiszę teraz o jednej. Otóż mamy 600 tys. nauczycieli. Nauczycieli dość dobrze przygotowanych. Z tym, że dobrze przygotowanych… do warunków pracy z ubiegłego stulecia. Nie do nauczania w epoce smartfona i Internetu. Epoki preferującej elastyczność, szybką adaptowalność do zmieniających sie warunków, oddolną inicjatywę, myślenie dywergencyjne, pracę w mobilnych zespołach, gotowość do błyskawicznego porzucania dotychczasowych schematów, jeśli okazują się niefunkcjonalne i wytwarzania własnych modeli działania. Czyli tego, co szkoła oparta na wzorcach pruskich raczej odrzuca. Tu liczy się centralizacja, sztywność, jednolite normy jakości, schematyczne klucze odpowiedzi, standardowe egzaminy (takie same dla każdego), biurokracja, gotowe materiały dostarczane przez wydawnictwa.

 

Problem w tym, że formalne kompetencje nauczycieli (przekazane im w okresie studiów i rozwijane na szkoleniach) mogą okazać się mało potrzebne. I pojawia się pytanie, czy z perspektywy interesu społecznego warto w nie inwestować jeszcze bardziej? Wpompować w nie miliardy? A może nakłady powinny pójść w inną stronę?

 

Bo czy z punktu widzenia innowacyjnej gospodarki ale także dobra wspólnoty czy zwykłego humanitatyzmu, rzeczywiście potrzebujemy nauczycieli bardziej efektywnie wykonujących dotychczasowe obowiązki? Skuteczniej przekazujących dane z podręczników, skuteczniej testujących, skuteczniej egzaminujących, skuteczniej kontrolujących i skuteczniej motywujących za pomocą kija i marchewki?

 

Jest dziś mocne zapotrzebowanie na zupełnie inny ideał nauczyciela – otwartego, empatycznego i kompetentnego przewodnika, odrzucającego kontrolę na rzecz towarzyszenia, bazującego przede wszystkim na osobistych relacjach, dobrej komunikacji a jednocześnie doskonale obeznanego z aktualną wiedzą naukową (choćby z obszaru neurobiologii) i nowymi technologiami.

 

Oczywiście mamy sporo nauczycieli, którzy w tych nowych ramach czują się jak ryby w rodzie. Już zresztą robią rewelacyjne rzeczy.

 

Ale czy uda się wszystkim? Czy będzie to większość? A jeśli nie – to co zrobić z rzeszami, które będą miały z tym trudność? Jak pomóc im odnaleźć się w nowych realiach? Jak wspierać w zmianie?

 

Bo zadekretować można wszystko – nawet szkołę wspólnotę, osadzoną na dobrych relacjach, spersonalizowaną, skoncentrowaną na odkrywaniu potencjałów uczniów… Tylko ktoś będzie musiał potem to realizować.

 

X     X     X

 

 

Tomasz Tokarz, 22 kwietnia w południe.

 

Drugi problem, jaki ujawnił strajk – kwestia godzin poświęconych na przygotowanie się do lekcji. Daję wiarę, że zajmuje to sporo czasu. Nauczyciele prowadzący autorskie lekcje na pewno przeznaczają na to mnóstwo godzin. Pojawia się natomiast pytanie: czy jest to konieczne?

 

Zasób gotowych materiałów, jakimi dysponują dziś nauczyciele jest potężny. Wraz z podręcznikiem dostarczane są przecież całe zestawy materiałów, ćwiczeń, kart pracy. Nauczyciele otrzymują także dostęp do platform z zadaniami i scenariuszami lekcji. Gotowych scenariuszy jest zresztą multum w sieci. Są także łatwo dostępne obszerne portale z materiałami (scholaris, zdobywcywiedzy, superkids, matzoo, pisipisu i wiele innych). Do tego dochodzi tysiące filmów dostępnych na YT czy Akademii Khana. I wreszcie – pakiety materiałów dołączanych do tablic multimedialnych.

Wyzwaniem nie jest dostęp do pomocy dydaktycznych, lecz to, co z nimi zrobimy. Czy będziemy je dawkować według naszego uznania? Czy przygotujemy uczniów do samodzielnego korzystania z nich?

 

I tu przechodzimy do sedna – nauczanie prowadzone podawczo, w oparciu o gotowe materiały, to powinien być tylko początek edukacyjnej przygody. Nie jej sedno.

 

Kształcenie transmisyjne, gdzie dorosły z głową wypełnioną danymi przelewa je do zeszytów uczniów, sprawdzało się 200 lat temu, gdy nie było alterantywnych źródeł informacji. Dzisiaj może pełnić jedynie funkcję uzupełniającą. Na dłuższą metę blokuje autonomiczne poszukiwania.

 

 

Metodą na nasze czasy jest nauczanie odwrócone, oparte na metodzie projektu i eksperymentu. Nauczanie, gdzie nauczyciel większość czasu… stoi z boku. Czuwa, obserwuje, wspiera, udziela konsultacji. Ale nie dominuje.

 

 

Miarą sukcesu nauczyciela jest sytuacja, w której uczniowie pracują tak JAKBY GO NIE BYŁO(Montessori). Nie sytuacja, w której uczniowie pracują tylko dlatego, że… nauczyciel stale jest, zagospodarowując przestrzeń do uczenia, przekazując przygotowane przez siebie treści i stale kontrolując ich przyswojenie. A do takiego wzorca przywykliśmy. Obserwowałem nawet protesty rodziców, którym nie podobało się, że nauczyciele odchodzili od ciągłej stymulacji. „Co to za szkoła, gdzie nauczyciel stoi z boku?”

 

 

Co więcej, sami nauczyciele obawiają się, że oddanie większej inicjatywy uczniom mogłoby ujawnić, że… są niepotrzebni. Bo skoro uczeń sam może znaleźć informacje i przekształcić je w wiedzę, to co po jestem?

 

Od razu uspokoję, właśnie, jesteśmy niezbędni – tylko już w nieco innej roli. Tylko czy jesteśmy na nią gotowi? Na usunięcie się na margines i pozwolenie na działanie?

 

 

Paradoksalnie niewiele zmieniło wprowadzenie nowych technologii – najczęściej to tylko nowe narzędzie do robienia tego samego i tak samo jak 100 lat temu. Tylko zamiast papieru mamy ekran. Ksera z zadaniami zastępuje zadaniami na platformie w komputerze.

 

Prosty przykład. Większość szkół zakazuje używania smartfonów z uzasadnieniem: z młodzieżą ze smartfonami w ręku nie da się prowadzić lekcji. I mają rację – oczywiście, że się nie da. Takich lekcji, jak dotychczas. Właśnie o to chodzi – nie da się pracować starymi metodami (skonstruowanymi dla pracy podawczo-odtwórczej) w modelu, preferującym samodzielność, elastyczność, indywidualne, niestandardowe formy wyrazu, realną pracę zespołową.

 

 

Czego zatem potrzebujemy – wg mnie przede wszystkim prawdziwej rewolucji w systemie kształcenia i doskonalenia zawodowego.

 

Problem polega jednak na tym – kto ma tak kształcić przyszłych nauczycieli, kto ma ich przygotowywać do nowych form pracy, skoro akademicy na uczelniach sami w ten sposób często nie pracują?

 

 

Źródło: www.facebook.com/tomasztokarzIE?

 

 

 

UWAGA:Warto wejść na profil dr Tomasza Tokarza, aby zapoznać się także z licznymi komentarzami, jakie pod przytoczonymi tekstami pojawiły się tam…

 



Zostaw odpowiedź