Kontynuując tematykę 555 felietonu redaktora OE, proponujemy lekturę dwu tekstów, jakie na swoim fbprofilu zamieści dr Tomasz Tokarz. Pierwszy pojawił się tam w nocy z soboty na niedzielę, drugi w niedzielę w południe:
Wbrew pozorom szkoła Czarnkowa i szkoła Nowackowa niewiele się do siebie różnią. W obu uczeń jest traktowany jako odbiorca narzucanych treści, jako obiekt do obróbki wg jakiegoś wymyślonego na górze profilu absolwenta (u Czarnka – mały patriota, u Nowackiej – mały progresywista).
Stąd u obojga pomysły wprowadzania nowych ideologicznych przedmiotów (koniecznie przymusowych, bo tylko przez przymus kształtuje się wolnego człowieka!), stąd te wielkie debaty o tym, co ma być obowiązkowe w podstawie, stąd centralizacja i skrupulatna kontrola.
Autonomiczna szkołą wolnych, świadomych ludzi, zdolnych do rządzenia samymi sobą, którzy czytają/oglądają, co chcą, dyskutują o czym chcą, uczą się tego, czego chcą, pod kierunkiem nie urzędników ale przyjaznych mistrzów, współpracując ze sobą, dzieląc się wzajemnie odkryciami, bez sztucznego podziału na role – dla obu środowisk stojących za ministrami pozostaje całkowitą abstrakcją.
A to tekst zamieszczony przez dr Tokarza wczoraj – już po zamieszczeniu 555 felietonu Włodzislawa Kuzitowicza:
Problem zmiany edukacji jest głównie mentalny. 80% procent nauczycieli i rodziców nie chce nic realnie zmieniać – tylko ewentualnie poprawiać to, co już jest. Wciąż remontować rozpadający się budynek, stworzony w zupełnie innych realiach – zamiast spróbować skonstruować coś nowego – bardziej adekwatnego do czasów łatwego dostępu do informacji, do narzędzi AI, do prawdziwych potrzeb obywatelskiego społeczeństwa.
Brakuje wyobraźni, że edukacja może wyglądać inaczej – mimo, że rodzice wysyłając dzieci na lekcje angielskiego, na treningi sportowe – widzą, że edukacja oparta na zainteresowaniach dzieci i pozbawiona ścisłej kontroli – jest skuteczna. Ale już w samej szkole musi być wg nich zupełnie inaczej – wycisk, kontrola i cyferki. Dziwne dwójmyślenie.
W związku z tym zmiany muszą być robione odgórnie – tylko MEN ma odpowiednią siłę, by je przejąć i zrealizować, tylko musiałoby chcieć. A wg mnie nie chce, bo nie ma na tyle wyobraźni i wiedzy. Samo ministerstwo edukacji jest traktowane trzeciorzędnie.
Zmiany muszą mieć poparcie całej klasy politycznej – a przy obecnej polaryzacji, każda nawet drobna zmiana (nawet wycofanie jakiejś lektury) wywołuje straszne oburzenie i szczucie. Ta czy nazwa przedmiotu, obcięcie tego czy owego, gimnazjum czy brak gimnazjum, prace domowe czy nie – to nie ma żadnego większego znaczenia, ale i tak wywołuje opór i rejtanowskie gesty. „Świat się kończy, chcą wynarodowić naród, zniszczyć myślących ludzi”. Potrzebny jest konsensus, porozumienie ponad podziałami – a obecnie to niestety abstrakcja.
Chyba tylko jakaś katastrofa może doprowadzić do otrzeźwienia.
I jeszcze kilka komentarzy, które pojawiły się pod tymi tekstemi:
Potrzeba zatem rewolucyjnych zmian! Ma Pan koncepcję i wolę, żeby realnie ruszyć z posad tę skostnialą bryłę? Chętnie dołączę! Mam pewne pomysły na mega zmiany, pokrywają się z Pana wizją, chociażby zmiany niektórych przedmiotów, moje idą chyba nawet dalej….. no i zniesienie progu na obowiązkowej podstawowej matmie! Czy coś można zrobić? Ktoś się poderwie?
x x x
[…] Ministerstwo Edukacji Narodowej owszem, przeprowadza „konsultacje społeczne”, ale (moim zdaniem) robi to w dużej mierze pro forma, żeby było, albo robi to w kwestiach w istocie najmniej obecnie ważnych, takich jak wprowadzenie nowego przedmiotu czy usunięcie innego.
Bo przecież problemem polskiej szkoły nie jest jedynie CZEGO uczy, ale również, a może przede wszystkim, JAK uczy. I albo brakuje w ministerstwie zrozumienia natury problemów, jakie ma oświata, albo brakuje chęci by się nimi zająć, bo są trudne, albo brak kompetencji jak te problemy rozwiązać, i niechęć do tego, by za nie (kompetencje) ewentualnie zapłacić!
(Piję tu do znamiennej sytuacji, gdy zaproszono organizacje pozarządowe do współpracy w czymś tam, ale wyraźnie zaznaczono w osobnym paragrafie listu zapraszającego, że za pomoc Ministerstwu nie tyle nie przysługuje wynagrodzenie, ale nawet nie należy się spodziewać zwrotu kosztów dojazdu.)
Albo się mylę, i oni tam naprawdę super ogarniają, ale ich departament komunikacji tak bardzo nie umie w komunikację, że nikt tu na dole nic nie wie o poważnych zmianach, które przyniosą prawdziwe efekty i rozwiążą najpoważniejsze problemy.
A najpoważniejszym problemem jest według mnie poważna entropia stanu psychicznego dzieci i młodzieży, która trwa od kilkudziesięciu lat, produkując kolejne pokolenia z coraz większymi dysfunkcjami, co powoduje pogorszenie funkcjonowania całego społeczeństwa.
Jeżeli nie tak traci się społeczeństwo, to ja nie wiem jak. Z tego wynika, że słowa „Takie będą RzeczyPospolite, jakie ich młodzieży wychowanie” powinny być przypominane coraz częściej, bo zmiany technologiczne powodują zmiany o coraz większej amplitudzie.
W obliczu tak szybkich zmian należy szkole umożliwić równie szybkie zmiany, czego nie da się zrobić na poziomie centralnym. Nie wtedy gdy ta centrala jest polityczna, czyli podległa fluktuacjom i zależna od kalendarza wyborczego, ponieważ w takich warunkach nic poważnego nie powstaje, bo im większe zmiany, tym większe ryzyko, że coś nie wyjdzie i wyborcom się nie spodoba.
Dopóki to się nie zmieni, polska szkoła coraz bardziej będzie przypominała nowotwór, a nie jeden z najważniejszych organów w organizmie, którym jest społeczeństwo/naród/państwo.
Uwolnić szkołę od polityków!
Źródło: www.facebook.com/tomasztokarzIE