Z kilkudniowym opóźnieniem prezentujemy, zamieszczony 20 października na blogu „Eduopticum”, jak zwykle bardzo obszerny tekst Roberta Raczyńskiego, który powstał jako komentarz do innej publikacji – Bartłomieja Dwornika, zatytułowanej „Zadbajmy (wreszcie) o nauczycieli”, która ukazała się 14 października 2022 r. na portalu EDUNEWS.
Oto – także obszerne, choć tylko fragmenty tego tekstu:
Na Berdyczów
Na Edunews.pl, w Dniu Edukacji Narodowej, ukazał się piękny, okolicznościowy apel, autorstwa Bartłomieja Dwornika. Zgadzam się z jego treścią w 70%, ale nie bardzo wiem, do kogo jest skierowany. Kto miałby na niego odpowiedzieć? Muszę się także wytłumaczyć z tych 30% brakujących do szczęścia, bo ilościowo może się to wydać nie tak znowu wiele, ale niestety procenty te dotyczą dość istotnych kwestii. Jak zwykle, odniosę się do nich w kolejności ich wystąpienia w omawianym tekście:
„[…] skończmy z masowym rozdawaniem coraz mniej wartych matur” – Czyżby jakiś minister miał się lada moment wychylić z poglądem, że obecna (a może każda?) matura to bzdura? Może jakaś niezidentyfikowana siła polityczna doprowadzi do odpowiedniego referendum? A może to samo społeczeństwo oddolnie zagłosuje za przywróceniem maturze jakiejkolwiek wartości? Nie bądźmy naiwni, nie ma na to żadnych widoków. Żadna władza (a zwłaszcza tak populistyczna, jak obecna) nie da sobie odebrać możliwości rozdawania ersatzu wiedzy, który większość suwerena uważa za towar powszechnie dostępny każdemu niezainteresowanemu, darmowy i należny, jak psu miska. Hasło „wyrównywania szans” (to nic, że jedynie w dół) jest podstawowym argumentem socjaldemokratycznych rządów w całej Europie. Kto się wyłamie, narazi politycznej poprawności i oznajmi narodowi, że to nieprawda, że prawdziwa wiedza i umiejętności, jak każdy produkt wysokiej jakości, jest dobrem elitarnym?
„Gdybyśmy przyjęli taką definicję efektywności, to nasze państwo za pieniądze włożone w system edukacji dostaje wynik na oczekiwanym poziomie – twierdzi Mateusz Krajewski, prezes fundacji Ogólnopolski Operator Oświaty. – Przecież większość ósmoklasistów zdaje egzamin z przyzwoitym wynikiem, a poziom opieki jest wystarczający, bo liczba wypadków w szkołach jest niewielka.” – A to nie o to przypadkiem chodzi? Zapytam inaczej: Jakiemu odsetkowi podmiotu edukacyjnego to naprawdę przeszkadza? Tym fragmentem Autor doskonale podsumował priorytety MEiN, które, powiedzmy sobie szczerze, doskonale pokrywają się z uśrednionymi oczekiwaniami społecznymi. Żeby to zmienić, trzeba by całkowicie przestroić cele oświaty i otwarcie powiedzieć, że, to co nazywamy edukacją powszechną jest w istocie świetlicą środowiskową. Osobiście nie mam z tym problemu, pod warunkiem, że jednocześnie, dla jakiejś, optymistycznie licząc, ¼ podmiotu kształcenia zaistnieją szkoły, które świetlicą nie będą i zaoferują jej coś więcej, oprócz międlenia o kompetencjach ludzkich.
„Mentalnie stoimy w miejscu i dalej wychowujemy pracownika fabryki. W pruskim modelu staramy się przekazywać uniwersalną wiedzę wszystkim. Dzisiaj to już się nie sprawdza i nie prowadzi do spektakularnych efektów.” – Delikatnie rzecz ujmując jest to uogólnienie, a mniej kurtuazyjnie, przekłamanie i manipulacja. Po pierwsze, powtarzanie ogranych sloganów obraża nauczycieli dobrze wykonujących swoją pracę, w obronie których podobno apel został wystosowany, a po drugie (mniej subiektywne), jak wytłumaczyć fakt, że absolwenci polskich szkół należą często do elity kulturalnej i intelektualnej zagranicznych uczelni?[1] Poza tym, czas zaakceptować fakt, że uzyskiwanie spektakularnych efektów, czyli w realiach szkoły powszechnej, znaczącego przyrostu wiedzy i kompetencji u większości targetu, jest już dziś niemożliwe, z przyczyn oczywistych, przede wszystkim ze względu na stałe kurczenie się zasobów wiedzy rudymentarnej, będącej przez całe stulecia niedostępną, bez szkoły i nauczyciela. „Spektakularne efekty” można obecnie uzyskać jedynie licytując się na skuteczność w nauczaniu takich przedmiotów jak „optymizm”, „przyjazność”, „uważność”, „przygotowywanie do życia” i inne „ludzkie kompetencje przyszłości”.
„Oczywiście, mało który masowy system jest skonstruowany tak, żeby wspierać indywidualności. Jednak z doświadczeń innych krajów wiemy, że jest to możliwe.” – Możliwe, ale mało prawdopodobne. Niedawno pisałem, dlaczego u nas nawet bardzo mało.
„Nawet dzisiaj, w niedofinansowanym systemie, można stworzyć atrakcyjną ofertę szkoły podstawowej. Można ją prowadzić inaczej, w sposób interesujący, rozwijający dzieci i korzystny dla rodziców.” – Nie podzielam takiego optymizmu. Na jakiej podstawie mamy dalej zakładać i utwierdzać społeczeństwo w przekonaniu, że prawdziwi fachowcy (bo chyba o takich chodzi) będą sobie flaki wypruwać za kwoty, które obśmieje każdy szanujący się usługodawca? Między można stworzyć, a tworzy się istnieje ogromna przepaść semantyczna, nad którą najczęściej nie kładzie się mostu. Najczęściej, wyjątki utożsamiane są z nieistniejącą normą.
„To da się zrobić i nasze szkoły są tego przykładem.” – Przepraszam, dopiero po dotarciu do tego zdania, dotarło do mnie, że mam do czynienia ze zgrabną reklamą, a nie pomysłem na oświatę powszechną. Ale w porządku, idea warta jest upowszechnienia, szkoda jednak, że Autor nie zastrzegł na wstępie, że marzy mu się po prostu zmiana ustroju oświatowego. Przy takim założeniu wszystko staje się prostsze, choć chętnie poznałbym szczegóły tego „przykładu”, a zwłaszcza fenomenu nauczycieli, gotowych przyjąć na siebie większe (bo realne, a nie papierowe) obowiązki, za… No właśnie, za ile?
„Jak podkreśla prezes fundacji Ogólnopolski Operator Oświaty, jakość szkoły nie powinna być mierzona poziomem zdawalności testów czy egzaminów. Głównym kryterium oceny powinien być poziom zadowolenia uczniów i to, ilu chętnych wskazuje szkołę jako placówki pierwszego wyboru.” – Ładnie brzmi, przyznaję. Tyle, że znów powstaje pytanie o cele główne, ustrojowe. Zgadzam się, że uczenie „do testu” nie jest synonimem wartościowej edukacji. Skoro jednak nie chcemy rozdawać matur, to co ma być wymiernikiem jej poziomu? Rezygnujemy z wymiernika? To skąd będziemy wiedzieć, że czegokolwiek uczymy, a nasze osiągnięcia nie są jedynie funkcją zdolności naszych wychowanków? Zaproponowany wymiernik niezupełnie mnie przekonuje, bo „poziom zadowolenia uczniów” jest w ogromnej mierze, niebezpiecznie skorelowany z łatwością i komfortem uzyskiwania świadectwa. Jest sporo szkół, które na ten parametr nauczania postawiły, ale nie nazwałbym ich dobrymi. Proponowałbym inne sformułowanie: kryterium oceny powinien być poziom zadowolenia absolwentów, którzy dostali się na upragnione uczelnie wyższe (lub do innych szkół, które sobie wybrali) i nie wylecieli z nich po pierwszym semestrze.
„Żeby ten system zadziałał w pełni, rozwiązanie jest bardzo proste. Trzeba w większej mierze do budowy sieci placówek publicznych dopuścić niezależne organy prowadzące”. – Rozwiązanie to rzeczywiście jest proste. I właściwe. Problem nie leży jednak w jego skomplikowaniu, czy też poprawności, lecz w gotowości opinii publicznej do jego akceptacji. Obserwowany, niski poziom poparcia dla takich idei związany jest z umiejętnie podsycaną przez rozmaite środowiska polityczne niechęcią do liberalizacji rynku oświatowego i obawą przed utratą ostatniego bastionu „równości”, jakim jest mityczna bezpłatność edukacji. Dopóki przemiana tego sposobu myślenia nie nastąpi (na skutek procesu ekonomicznego, którym najczęściej bywa niestety kryzys) marne są szanse, aby edukacja publiczna weszła na drogę fundacji, lub innych sposobów finansowania. Ponieważ mamy do czynienia z państwowym podmiotem budżetowym, nastąpienie takiego kryzysu, widocznego i odczuwalnego dla ogółu, jest praktycznie niemożliwe. Długo jeszcze będziemy musieli kontentować się wyjątkami od reguły.
„Tymczasem wciąż pokutuje teza, że szkoła branżowa jest karą.” – Święta prawda. Ważna jest jednak nie tyle konstatacja faktu, co rozumienie mechanizmu jego zaistnienia, a za ten odpowiedzialny jest mit awansu społecznego, dokonującego się przez umagistrowienie. Żeby taki mit mógł działać na wyobraźnię, musi być albo bardzo atrakcyjny (kto nie kupił kiedyś losu totolotka?), albo łatwo dostępny, vide trzy litery przed czterema. Do czego takie myślenie o wyższym wykształceniu doprowadziło, nie trzeba tłumaczyć – efekty w postaci deprecjacji wiedzy, pauperyzacji potrafiących cokolwiek i ucieczki w myślenie magiczne całej reszty dostrzega każdy, kto posiada nie tylko eksponowane z braku laku miękkie kompetencje.
„Systemowe rozwiązanie kwestii płac nauczycieli prędzej czy później musi się znaleźć. Ostatnie lata pokazały, że w podbramkowych sytuacjach – a taka właśnie nieuchronnie nadchodzi dla oświaty – udaje się znaleźć potrzebne środki.” – Chyba coś mi umknęło, albo Autor wie coś, o czym ja nie mam pojęcia. Szkoła permanentnie funkcjonuje „w podbramkowej sytuacji”, jest to norma, a nie wyjątek. O jakich środkach mowa, mogę tylko zgadywać, być może chodzi o nieokreślone zasoby głupoty/naiwności/determinacji/etyki profesjonalnej pewnej grupy zawodowej. Zgadzam się jednak, że rozwiązanie, raczej później, niż wcześniej, się znajdzie – zostanie wywołane przez dotkliwy kryzys, którego nie da się zamieść pod dywan, a nie przez jakikolwiek ruch podmiotów odpowiedzialnych.
„Odium, ciążące nad zawodem nauczyciela, odzieranie go z szacunku i prestiżu przez lata zrobiło dużo złego.” – To też prawda. I niestety są to straty nie do odrobienia przy zachowaniu ustrojowego status quo, bez względu na sugerowane w tekście, abstrakcyjne działania „przeciwdziałające wypaleniu zawodowemu”, superwizje i miejsca, gdzie nauczyciel mógłby uzyskać wsparcie psychologiczne – gdyby to rzeczywiście były elementy decydujące dla wytrwania w zawodzie, już dawno zabrakłoby zdolnych do jego wykonywania. Poza tym żaden z tych niedoborów nie wystąpił wczoraj i znów nie bardzo wiadomo, kto miałby je uzupełnić. Rzecznik Praw Nauczyciela? Kolejny urząd? Jaką by miał moc sprawczą? Skończyłoby się na jeszcze jednym ciele fasadowym, przybudówce MEiN. Zakładając, że realnego i szybkiego wsparcia potrzebuje „tylko” 1/5 nauczycieli, kto zorganizuje taką pomoc dla 140 tys. ludzi? Ilu etatów by to wymagało? Skąd wziąć potrzebnych specjalistów w miejsce kołczów z łapanki? Skoro na działania z takim rozmachem znalazłyby się środki i granty unijne, to może łatwiej i taniej byłoby samorządom zatrudniać nauczycieli poza systemem, na wolnym rynku? […]:
Nieadekwatność matur rozpatrzę na przykładzie własnego przedmiotu, bo o innych mam mgliste pojęcie, a każdy z nich ma swoją własną specyfikę i potrzeby często sprzeczne z pozostałymi.
Poziom wymagań matury na poziomie podstawowym z języka angielskiego jest żenujący i dokładnie ilustruje naszą oświatę publiczną, którą Autor przewrotnie określa jako wysoce efektywną. Być może byłby on adekwatny 30 lat temu, kiedy ogólna świadomość językowa w kraju była na bardzo kiepskim poziomie i umiejętność sklecenia zdania po angielsku na poziomie dialogu w sklepie jawiła się jako szczyt lingwistycznego wyrafinowania ludzi aspirujących do miana Europejczyków. Te czasy dawno już minęły i obecnie znajomość jednego języka obcego na poziomie komunikacyjnym nie jest już żadnym ewenementem. Egzamin ten jest w tej chwili dostarczycielem punktów i stanowi pewną przeciwwagę dla raczej umiarkowanych sukcesów na innych polach maturalnych zmagań. Jego zapowiedziany na przyszły rok retusz jest kosmetyczny, znów spóźniony o co najmniej dekadę i na dodatek wprowadzany z gracją i polotem, do jakich MEiN zdążył już wszystkich przyzwyczaić – w zasadzie bez żadnego przygotowania, z dnia na dzień, bez oglądania się na okoliczności, których już doświadczyły roczniki dotknięte dobrą zmianą.
Nie da się ukryć, że egzamin ten jest zupełnie zbędny – do jego zaliczenia z marszu zdolne jest 30-50% naboru liceów ogólnokształcących. Mógłby w sumie pełnić rolę placementu i dla tych, którzy by go zdali, mógłby stanowić zwolnienie z kilkuset godzin szkolnej mordęgi, stresu, nudy i monotonii łopatologicznych powtórek, jeśli tylko poziomem rozszerzonym nie byliby zainteresowani.[2] Ci którzy jednak takiego rozszerzenia potrzebują, lub nie satysfakcjonuje ich 30-to procentowa znajomość szkolnej odmiany języka angielskiego, również by na tym skorzystali, nie musząc doświadczać metodycznej ekwilibrystyki nauczyciela, dokonującego dywersyfikacji poziomu nauczania. Poziom rozszerzony powinien być standardem, jeśli matury z języka obcego w ogóle potrzebujemy. W obecnej postaci egzaminu, szkoła zajmuje się właściwie dystrybucją nic niewartych certyfikatów językowej nieudolności.[3] Jeżeli matury mają nie być rozdawane, to istnieją tylko dwa sposoby na realizację tego postulatu: Albo z matur w ogóle rezygnujemy, albo zdecydowanie podnosimy poziom wymagań. Oznacza to jednak, że przyjmujemy wreszcie do wiadomości fakt, że (jak Autor apelu sugeruje) bez matury można żyć i to szczęśliwie. […]
W dalszej części tekstu Autor przedstawia pięć wniosków, płynących z pisanej sytuacji – TUTAJ
A oto końcowa część tego posta z przypisami Autora:
Ten dość przygnębiający obraz muszę jednak uzupełnić o nawet bardziej złowróżbny element – fizyczna niemożliwość pogodzenia założeń z realiami nie kończy się na niedomaganiach systemowych. Te ostatnie są utrwalane przez dodatnie sprzężenie zwrotne ze społeczną obojętnością. Standardy merytoryczne edukacji interesują naprawdę niewielu ludzi[5] – najważniejszym jest dla nich, by mogli spokojnie oddać dziecko na pół dnia do przechowalni. Spadająca jakość kształcenia nie spędza większości snu z powiek – jedyne co może ją poruszyć, to sytuacja w której za świetlicę trzeba będzie zapłacić, lub pozostanie ona zamknięta z przyczyn dowolnych. To jeszcze jeden argument za dostosowaniem oferty oświatowej do rzeczywistych, a nie wyobrażonych, ideologicznie podyktowanych i wymuszanych oczekiwań targetu. Czas wyzbyć się prawdziwie niesprawiedliwego wyobrażenia, że dobra edukacja, to jedynie taka, która prowadzi do doktoratu. Mamiąc społeczeństwo papierowym awansem na bezrobotnego magistra, nie realizujemy bynajmniej ideałów egalitaryzmu.
Gratulując Autorowi demaskatorskiego zacięcia i odwagi mówienia o prawdach niewygodnych, nie mogę nie zapytać do kogo swój apel wystosował. Nie mogę również oprzeć się wrażeniu, że było to jedynie wołanie do potencjalnych klientów Fundacji Ogólnopolski Operator Oświaty. Żeby było jasne, nie robię mu z tego powodu wyrzutu – każda reklama ma swój target i Bartłomiej Dwornik doskonale zdaje sobie sprawę, że mówi do ludzi, którzy raczej nie wierzą w dyżurny przekaz ministerialny i podtrzymywany przez rozmaitych pięknoduchów mit Siłaczek i Siłaczy na wiecznym dokształcie. Podejrzewam również, że gdyby pisał swój tekst z zamiarem znalezienia rozwiązania systemowego dla wymienionych bolączek, to ze znalezieniem właściwego adresata miałby spory kłopot. Sam mam wrażenie, że w większości piszę na Berdyczów.
Przypisy:
1.Matka jednego z moich uczniów, obecnie studenta Princeton University, ubawiła mnie ostatnio anegdotą z jego zajęć z geografii politycznej, podczas których wyzwaniem dla uczestników okazało się umiejscowienie na mapie Rosji i Chin. Takie przykłady nie świadczą o ułomności intelektualnej dzisiejszych studentów, a jedynie o priorytetach oświaty publicznej, podążającej za niezbyt wyrafinowanymi kulturowymi potrzebami ogółu – nietrudno więc zrozumieć, dlaczego przedstawiciele społeczeństw, które nie wyzbyły się jeszcze z curriculum resztek „niepraktycznej” erudycji, bardzo często zadziwiają swoim obyciem wykładowców przyzwyczajonych już do objawów wtórnego analfabetyzmu. I komu się to „nie sprawdza”?
2.Powiedzmy sobie szczerze, nie wszystkim potrzebna jest matura i ok. 1/3 obecnych uczniów liceów nie powinno do nich w ogóle trafi
3.Warto przypomnieć, że egzamin maturalny jest pierwszą okazją do pochwalenia się umiejętnością mówienia w obcym języku, która podlega oficjalnej ewaluacji. Po 12 latach spędzonych w szkole!
4.Musimy pamiętać, że efektywność szkoły spada także ze względu na ilość zadań, jakie przed nią stawiamy, zupełnie nie zaprzątając sobie głowy absurdem tych wymagań.
5.Oczywiście oficjalnie nikt tego nie przyzna, wszyscy chcą edukacyjnej gwiazdki z nieba. Konkretne oczekiwania, nieograniczone do „tanio, łatwo i przyjemnie” posiadają nieliczni.
Cały tekst „Na Berdyczów” – TUTAJ
Źródło: www.eduopticum.wordpress.com