Foto:Adam Guz/KRRM[www.premier.gov.pl]
Premier Mateusz Morawiecki podczas wizyty w firmie <11 bit studios>, gdzie 18 czerwca zgłosił inicjatywę wprowadzenia do kanonu lektur szkolnych gry komputerowej „This War of Mine”.
Dzień po wydarzeniu, podczas którego wykonano prezentowane powyżej zdjęcie, Paweł Łęcki na swym fejsbukowym profilu zamieścił taki oto „list otwarty” do Premiera Mateusza Morawieckiego. Przytaczamy go bez skrótów i jakiejkolwiek obróbki redakcyjnej – z wyjątkiem zastosowania hipertekstu, pozwalającego czytelnikom lepiej zorientować się w faktach, o których pisze Autor listu:
Szanowny Panie Premierze. Ja w sprawie ideologii.
Przepraszam, że tak późno, bo sprawdzałem matury. Sam Pan widzi, nie mogę sobie pozwolić na wywiady, odwiedziny w studiach produkujących gry komputerowe, wizyty w różnych miastach, bo muszę zajmować się przyziemnymi sprawami.
Muszę jednak przyznać, że za grę komputerową w kanonie lektur ma Pan u mnie wielki szacun. Taki autentyczny, bez cienia ironii. Najbardziej mnie cieszy, że tym samym udowodnił Pan, że Minister Edukacji jest do niczego niepotrzebny, bo to Pan w firmie 11 bit studios wpadł na ten świetny pomysł i go zrealizował. Minister Edukacji nie wpadł na żaden pomysł i nic nie zrealizował. Mam nadzieję, że docenia Pan tę ironię losu.
Wrócimy jednak do ideologii. Powiedział Pan, że rodzice muszą mieć wgląd w program nauczania w szkołach i muszą mieć większy udział w podstawach programowych i zwłaszcza w dodatkowych przedmiotach proponowanych w szkole, bo rodzina musi być wolna od ideologii.
To bardzo miło z Pana strony, tylko ja trochę się martwię, czy jak już nie będę mógł choćby wspomnieć o homoseksualistach i ideologii LGBT, cokolwiek to oznacza, to nie wiem, czy będę mógł mówić o synekdochach?
A jeśli jakiś rodzić uzna, że synekdochy są bez sensu i nie powinienem o nich uczyć? I wykreśli mi je z podstawy programowej? Obawiam się, że wiedza sporej części społeczeństwa o synekdochach jest mniej więcej taka, jak o homoseksualistach, więc łatwo o narodowy lęk przed synekdochami.
Generalnie, Panie Premierze, to ja martwię się o cały język polski w szkole, bo nie wiem, czy Pan wie, ale literatura to jedna wielka ideologia. Jak mi rodzice zaczną wykreślać wszystko, co im się nie podoba, to skończy się tak, że będę uczył interpretacji tekstu z instrukcji przeciwpożarowej.
Wesele Wyspiańskiego. Polacy są beznadziejni. Czy mogę o czymś takim uczyć? Dżuma Camusa. Większość pozytywnych bohaterów to ateiści. Czy to wypada nauczycielowi o czymś takim mówić? A jak rodzic nie lubi Szymborskiej, to też wywalić? Tokarczuk to chyba powinienem od razu, a przecież jest na liście lektur. A mam wrażenie, że Tokarczuk Pana nie lubi z powodów ideologicznych.
Bogurodzica. Ideologia katolicka. To już nie robić? Biblia. Jest we fragmentach. Zrezygnować?
A to tylko mój przedmiot. A co będzie, jak rodzic, który wierzy w płaską ziemię znajdzie innych zwolenników i będą optować, żeby wprowadzić ten element nauczania, to rada pedagogiczna powinna się zgodzić, czy jednak oponować? Bo Pan tak nie do końca jasno to wszystko określił.
A jak na przykład zwolennicy jednego z kandydatów na prezydenta, który ma wątpliwości, czy Ziemia krąży wokół Słońca, zgłoszą postulat, żeby fizycy uwzględnili również taką opcję w nauczaniu, to co wtedy? Jak się zachować?
A już tak naprawdę na poważnie. Co będzie, jak w jednej klasie będą rodzice, którzy nie boją się seksualności człowieka oraz zalęknieni w tym temacie, zwolennicy ziemi okrągłej i płaskiej, fani Tokarczuk i jej przeciwnicy, wierzący w Boga i niewierzący, i wszyscy będą chcieli mieć wpływ na podstawę programową, to co wtedy? Podzielić uczniów w klasie na mniejsze grupki? Ma Pan na to jakiś sposób?
Nie będę już Panu dłużej zawracał głowy, ale na koniec jeszcze jedna uwaga. Wypowiedział Pan takie słowa:
Każdy z nas, bez względu na swoją seksualność, powinien udowodnić swoją wartość jako pracownik, pracodawca, sąsiad, obywatel, członek rodziny czy działacz społeczny.
Właśnie wtedy zrozumiałem, dlaczego tak bardzo się różnimy.
Bo widzi Pan, Panie Premierze, dla mnie najpierw jest człowiek. Nie musi nic udowadniać.
Jako pracownik jestem nauczycielem, sam Pan wie, co to znaczy w tym kraju. Pracodawcą nigdy nie byłem i pewnie nie będę, chyba że zatrudnię się sam. Sąsiadem jestem mało kontaktowym. Obywatelem według Pana wyjątkowo beznadziejnym, bo nie zgadzam się z Panem. Nie założyłem rodziny, a tej, której stałem się członkiem bez mojego udziału, jestem wyjątkowo kiepskim członkiem. Żartobliwie tak mówię o tych członkach, bo Pana koledzy partyjni mają obsesję na punkcie masturbacji.
Działaczem społecznym to dla Pana jestem wyjątkowo nieprzydatnym, bo nie uważam, że to Pan wygrał bitwę pod Grunwaldem i samodzielnie obalił komunizm.
Nie jestem w stanie udowodnić przed Panem swojej wartości, więc nie jestem człowiekiem. Jeśli to Pana jakoś pocieszy, to jestem hetero.
A i tak nie mieszczę się w Pana ramach opisu człowieczeństwa. Co dopiero ci, którzy są homo.
Paradoksalnie, Pan mieści się w moich. Ale to może dlatego, że Pan zaczyna od funkcji człowieka, żeby w ogóle uznać go za kogoś ważnego, a ja, choćbym nie zgadzał się bezwzględnie z tym, co ktoś mówi, to nadal nie będę zgadzał się z człowiekiem. Nie będę zasłaniał się kontekstem, ideologią, sprawowaną funkcją, bo zawsze jesteśmy przede wszystkim ludźmi.
Pozdrawiam serdecznie,
Paweł.
Źródło:www.facebook.com/pawel.lecki79/