W przededniu Święta Konstytucji 3 Maja, proponujemy obszerne fragmenty (i link do pełnej wersji) tekstu, zamieszczonego dzisiaj – 2 maja 2024 r. – na portalu OKO.press.
Autorem tego tekstu jest Aleksander Pawlicki – nauczyciel historii, wiedzy o społeczeństwie, filozofii i retoryki. Pracuje w 2 Społecznym Liceum Ogólnokształcącym z Oddziałami Międzynarodowymi im. Pawła Jasienicy STO w Warszawie. Jest autorem programów szkolnych i podręczników. Współtworzył podstawę programową w 2008 roku,
Foto: www.szkolaedukacji.pl
Aleksander Pawlicki
Edukacja obywatelska, czyli jaka? „Cała szkoła powinna być edukacją obywatelską”
[…]
Jak zawsze wtedy, gdy dorośli nie potrafią poradzić sobie z jakimś problemem, oczy wszystkich kierują się na szkołę. „No bo trzeba zacząć od edukacji” – to mantra, która zazwyczaj sygnalizuje bezradność, a nie jest świadectwem poważniejszego namysłu. Nie dziwi więc, że dyskusje o stanie naszej demokracji prędzej czy później docierają do miejsca, gdzie winnymi okazują się nauczyciele i nauczycielki wiedzy o społeczeństwie, nawet jeśli badania wskazują, że pomiędzy wdrożeniem programów edukacji obywatelskiej a obywatelskim zaangażowaniem nie ma żadnej wyraźnej pozytywnej korelacji.
„Pedagogizm”, czyli traktowanie szkoły jako uniwersalnego lekarstwa na każdą bolączkę społeczną, niewiele pomaga choremu społeczeństwu, ale skutecznie zabija szkołę, w jej najcenniejszej odsłonie – scholé, czyli czasu wolnego. Goethańska fraza „pozwólcie mi wydawać się, zanim się stanę” przypomina, że ktokolwiek chce zrobić ze szkoły narzędzie do podtrzymywania zmurszałej przeszłości lub do wykuwania świetlistej przyszłości, ten zniewala uczniów i uczennice, odbiera im scholé, niezwykłe tu i teraz, które samo w sobie jest edukacją obywatelską, przygodą i ryzykiem kształcenia ludzi wolnych.
Cała szkoła powinna być edukacją obywatelską, na każdej lekcji z osobna i jako całościowe doświadczenie uczestnictwa we wspólnocie.
Tak patrząc – rola przedmiotu dotychczas zwanego wiedzą o społeczeństwie sprowadza się do cennego wkładu w takie większe dzieło.
Stąd też nie powinien łudzić się autor czy autorka choćby najwspanialszego curriculum tego przedmiotu, że coś zdziała, jeżeli obok rozporządzenia o podstawach programowych nie odmienią się jednocześnie prawa regulujące zarządzanie szkołą czy ocenianie. Po co kwiatek u kożucha? Albo: po co lać młode wino do starych bukłaków?
Gdyby jednak raz jeszcze zobaczyć szkołę – scholé w całej jej krasie, to czego byśmy chcieli od lekcji z edukacji obywatelskiej w takim miejscu?
Jakiej edukacji obywatelskiej nam trzeba?
Najpierw z ostrożnością potraktować wypada obiegowe wezwania typu: rozwijajmy kluczowe kompetencje XXI wieku, pośród których prym ostatnio wiedzie myślenie krytyczne. Jeżeli w parze z tym pomysłem idzie teza „porzućmy encyklopedyzm”, to już wiemy, że są to pobożne bzdury. Badania, choćby Daniela Willinghama, wskazują, że żadne myślenie krytyczne nie istnieje – owszem istnieje natomiast krytyczne myślenie o społeczeństwie albo krytyczne myślenie o stosunkach międzynarodowych, które wymaga intelektualnej dyscypliny, rozważnej analizy i… zawsze niemałej wiedzy o dziedzinie.
Jakiej więc wiedzy dziedzinowej nam trzeba? Gdyby kto spojrzał na obecne podstawy programowe, ten zobaczy porządny kurs uniwersyteckich politologii oraz prawoznawstwa z elementami innych nauk społecznych. Wybór może nie najgorszy, ale kto spojrzy na liczbę godzin do dyspozycji uczących się, ten pojmie, że trzeba wybierać. Zasadnicze wybory, co do zakresu wiedzy (wybory trudne, bo często między dobrymi rzeczami), opisałbym tak:
-wymagania zorientowane na wiedzę o procedurach politycznych versus wymagania zorientowane na wiedzę o kluczowych dylematach polityki (wybór definiowany niekiedy jako procedural knowledge versus substantive knowledge, na przykład wiedza o rodzajach ordynacji versus wiedza o dylematach reprezentacji);
-wymagania zorientowane na państwo i prawo versus wymagania zorientowane na problemy społeczne i globalne;
-wymagania zorientowane na sprawność w codziennych kontaktach z państwem versus wymagania zorientowane na aktywizm i zaangażowanie polityczne tak na poziomie mikro, jak makro;
-wymagania zorientowane na indywidualistyczne / liberalne wartości polityczne versus wymagania zorientowane na komunitarne / republikańskie wartości polityczne.
W każdej z tych par wybieram drugą opcję, co składa się na program obywatelskiego zaangażowania i filozoficznego namysłu raczej, niż na pozornie praktyczną wiedzę, którą „można znaleźć w internecie” (zgodnie z często nieprawdziwym, ale tu jednak trafnym frazesem).
Szkoła obywateli nie musi być więc „instrukcją obsługi państwa” dla jego klientów, powinna być natomiast „przewodnikiem dla obejmujących swą własność dziedziców rzeczpospolitej”. […]
Dotychczasowe programy edukacji obywatelskiej – obciążone pamięcią o PRL – kładły nacisk na to, jak bronić jednostkowej wolności przed państwem. HiT dokonał tu cennej republikańskiej korekty, a PiS – z właściwą sobie bystrością – zorganizował dla młodzieży wielkie ćwiczenia, niszcząc władzę sądowniczą i angażując ludzi w demonstracje w obronie Konstytucji czy „czarne marsze”.
Idea republikańska wymaga jednak więcej jeszcze, niż jednokrotnego wyjścia na ulicę, wymaga ciągłego życia na forum. To trudny wymóg i demokracja gwarantuje nam odrzucenie go, ale to „życie na forum” przeciwstawione idei „not in my back yard” (nie na moim podwórku) powinniśmy zakładać jako domyślne ustawienie absolwenta czy absolwentki naszej szkoły.
Na forum zaś się deliberuje. Tak wracam do sygnalizowanego wyżej prymatu społecznego zaangażowania i refleksji wokół globalnych dylematów nad „instrukcją obsługi państwa”, którą znajdziemy w dzisiejszej wiedzy o społeczeństwie. […]
Ktoś może spytać, dlaczego nie wskazuję listy ważnych tematów, które powinny wypełniać program nowej wiedzy o społeczeństwie. Otóż nie zamierzam tymczasem wystartować w wyścigu do ucha pani minister, w którym biorą już udział eksperci i ekspertki od edukacji prawnej, globalnej, europejskiej, konstytucyjnej, edukacji na rzecz różnorodności i edukacji klimatycznej… Wszyscy ci specjaliści i specjalistki przynoszą po 20, 30 czy 40 naprawdę ważnych tematów niezbędnych każdemu obywatelowi i obywatelce, a na koniec odchodzą zawiedzeni, zostawiając parę swoich wrzutek w chaotycznym curriculum.
Wszyscy oni też powtarzają mantrę o „kompetencjach XXI wieku niezbędnych do życia w nieznanej przeszłości” (!). Ten dziwaczny program wychowawczy pozostaje ślepy na fakt, że umiejętność współpracy, zdolność rozwiązywania problemów czy alfabetyzacja w zakresie korzystania z internetu równie dobrze służą mafiom, co stowarzyszeniom ekologów, krwawym tyraniom, co demokratycznym republikom.
Stąd dobrze jest zapytać wpierw o wielkie idee, które pozwolą nam oddzielić wątki ważne od najważniejszych, metodyki modne od najcenniejszych, „kompetencje kluczowe” od prawdziwych umiejętności przedmiotowych i cnót (sic!) obywatelskich, tematy ważne dla korporacji i roznosicieli GERM (czyli widmowego global educational reform movement, globalnego ruchu refory edukacji) od tych ważnych dla nas, obywateli i obywatelek, tu i teraz.
A na koniec i to, co jest próbą zawłaszczenia scholé na rzecz jakiejś ideologii od tego, co pozwala próbować się ze światem młodym ludziom, przez chwilę jeszcze w pełnej wolności, w szkolnej rzeczpospolitej.
Bo też i cała dyskusja o programie wiedzy o społeczeństwie (edukacji obywatelskiej) na nic się nie zda, jeśli szkoła jako całość nie będzie edukacją obywatelską.
Cały tekst „Edukacja obywatelska, czyli jaka? ‘Cała szkoła powinna być edukacją obywatelską’” – TUTAJ
Źródło: www.oko.press
: