Foto: www.facebook.com/asia.krzeminska.75
Joanna Krzemińska, dobrze znana nam autorka tekstów o „uczeniu inaczej” napisała artykuł, zamieszczony na portalu EDUNEWS.PL, o jednowyrazowym tytule: „Czekam”. Już ten fakt stał się bodźcem do zapoznania się z jego treścią. I nie zawiedliśmy się, przeto proponujemy jego lekturę be skrótów:
Wiecie czego najbardziej nie lubię w ocenianiu? I mam tu na myśli absolutnie każdą jego formę (przy czym cyferek nie lubię szczególnie i cieszę się, że prawie nie muszę się nimi posługiwać). Informowanie młodego człowieka, że czegoś nie wykonał. Nigdy bowiem nie wiem, co jest przyczyną takiego zachowania i w jaki sposób mogę pomóc, by to zmienić.
T(ak), C(zęściowo), N(ie)
Od czasu, gdy zaczęłam stosować ocenianie kształtujące bieżącej pracy uczniowskiej jako jedyne obowiązujące (rezygnując z wielką ulgą z posługiwania się cyframi), mam poczucie większej sprawczości w procesie edukacyjnym ucznia. Mam też poczucie, że odpowiedzialność za ostateczny efekt tego procesu rzeczywiście został przekazany w ręce młodych ludzi.
Przy obowiązującym w szkole systemie udzielania informacji zwrotnej, każde z działań młodzieży podsumowywane jest informacją zwrotną, w której wskazuję słabe i mocne strony pracy, posługując się trzema symbolami: T, C, N (więcej na ten temat przeczytacie <tu>). Kłopot pojawiał się w momencie, gdy młody człowiek nie wykonał zadania (był nieobecny na zajęciach, zapomniał, czy cokolwiek innego).
Co z tym brakiem?
Początkowo w kolumnach dziennika przynależnym odpowiednim kategoriom wpisywałam literę „N”. Nie byłam zadowolona z takiego rozwiązania, bo przecież „N” to nieopanowana umiejętność. Tymczasem nie mogłam przecież wiedzieć, czy uczeń coś potrafi, czy też nie, kiedy nie miałam materiałów na bazie których mogłabym dokonać stosownej obserwacji. Szukałam lepszej opcji.
Przez chwilę uznałam, że może po prostu miejsca, gdzie powinna znaleźć się informacja zwrotna dotycząca konkretnych umiejętności, pozostaną puste. Szybko okazało się, że to rozwiązanie jest jeszcze bardziej niedoskonałe. Dzieci nie widziały w dzienniku, że o czymś zapomniały, skutkiem czego nie kwapiły się do uzupełnienia. I myślę, że nie było to wynikiem przemyślanego działania z ich strony (przynajmniej w większości przypadków), a raczej efektem roztargnienia, nieogarnięcia i takich tam innych uroczych przywilejów bycia nastolatkiem…
Czekam
Kolejnym pomysłem było zatem wpisywanie słowa „brak”. Jasny, nieoceniający, ale informujący komunikat. Wydawać by się mogło, że to jest to, czego potrzebowałam. I być może na takiej wersji by się skończyło, gdyby nie pewna rozmowa. Jak to w szkole bywa, najlepsze pomysły przychodzą do nas nieoczekiwanie. Tak właśnie było i tym razem. Któregoś popołudnia w rozmowie z serdeczną koleżanką usłyszałam:
Jak myślisz, czy komunikat „CZEKAM” w miejscu nieoddanego zadania jest czytelny?
To było jak olśnienie! Tego właśnie szukałam. Słowa, które z jednej strony sygnalizuje, że zadanie nie zostało wykonane, a z drugiej motywuje do wykonania. Przy tym jest krótkie i pokazuje otwartość na to, nad czym młody człowiek chce (bądź powinien) popracować. Idealnie.
Czy „czekam” przejdzie kiedyś w brak lub „N”. Nie wiem, raczej nie. Wszak czekać można w nieskończoność… Liczę jednak na to, że młodzi ludzie zechcą zastanowić się nad swoją postawą. I uzupełnią to, czego wcześniej zabrakło. W imię naszej relacji… Jak myślicie, czy to bardzo naiwne?
Źródło: www.edunews.pl